Nasz zjazd (19-20 września 1996r.) był szczególny z dwóch powodów: po pierwsze były to 50-te „urodziny” naszej Politechniki, a po drugie od dawna zapowiadał przybycie nasz kolega Rysiek Zambrzycki, który po wielu latach miał przyjechać prosto z Las Vegas i obiecywał, że podzieli się z nami swoimi wrażeniami i spostrzeżeniami. Przy tej okazji na Zjazd przybyło jeszcze więcej naszej ferajny niż zwykle, a należy zauważyć, że na każdym zjeździe absolwentów nasza grupa jest najliczniejsza.
Poniższy opis ilustruje galeria zdjęć G2 Zdjęcia Rok 1996".
Uroczystości obchodów 50. Rocznicy powstania Politechniki w Szczecinie rozpoczęły się w Sali Opery i Operetki na zamku Książąt Pomorskich.
Po wysłuchaniu słów JM Rektora prof. dr hab. Inż. Stefana Berczyńskiego i przedstawicieli zaproszonych Gości, odśpiewaniu Gaudeamus przez Chór Politechniki i uroczystej immatrykulacji studentów, wszyscy udaliśmy się do katedry p. w. Św. Jakuba na Mszę Św. koncelebrowaną przez abp Mariana Przykuckiego.
Następnie na każdym Wydziale Uczelni odbyły się sesje naukowe.
Zajęliśmy miejsca w Audytorium Maksimum i poczuliśmy atmosferę jak za dawnych lat. Dziekan Wydziału dr hab. inż. Mieczysław Wysiecki- prof. ndzw PS w swoim doskonałym referacie wprowadził nas w historię pracy Wydziału Mechanicznego PS. Przedstawił osiągnięcia, a jednocześnie i obawy przed rysującą się przyszłością. W tych latach absolwenci zaczynali napotykać na brak zapotrzebowania na mechaników. Kurczył się rynek pracy szczególnie w zakładach czysto mechanicznych.
W programie przewidziano zwiedzanie laboratoriów, pracowni i zakładów. Byliśmy mile zaskoczeni zmianami i prowadzonymi pracami naukowymi. Rysiek Zambrzycki wypinał pierś i powtarzał jak mantrę „tak, wiedziałem, że my jesteśmy lepsi i lepiej kształcimy, tylko wiary nam brakuje”. Kiedy zapytaliśmy, co ma na myśli? Zrobił nam wykład:
„Koleżanki i Koledzy, my wcale nie jesteśmy gorsi od innych, a od Amerykanów znacznie lepsi i lepiej wykształceni i mamy jeszcze coś, czego oni nigdy nie osiągną. My mamy fantazję i umiemy radzić sobie nawet w najtrudniejszych warunkach, bo umiemy improwizować. Prawda, im można zazdrościć technologii, ale to nic trudnego, jeżeli ma się pieniądze, a oni je mają. Gdybyśmy mieli ich pieniądze bylibyśmy potęga technologiczną. No prawie, byśmy byli. Nam prócz pieniędzy potrzebne są jeszcze: rozsądek, zachowanie tego, co pożytecznego stworzyli poprzednicy, dbałość o to, co jest nasze rodzime. A najbardziej nam brakuje zgody i współdziałania dla dobra Ojczyzny. Zapytacie, dlaczego tak mówię? Dokładnie wiecie dlaczego znalazłem się w USA (wyjechał, bo był zaangażowany politycznie p. MW). Dyplom ukończenia studiów schowałem głęboko, bo by nikt nawet na niego nie chciał popatrzyć i nie mogłem obnosić się z nim. Nawet przed naszymi, a może przede wszystkim przed naszymi, dobrymi, ale prostymi ludźmi z Podhala, Siedlec czy Biłgoraja.. Byłem duży silny i to wszystko. Języka angielskiego nie umiałem na tyle, aby szukać pracy innej. Mieszkałem w slamsach Brooklynu’u i pracowałem fizycznie na różnych budowach, wykonując najcięższe roboty. Później kupiłem traka, takiego TIRA i woziłem nim towary pomiędzy Stanami. Padłem z powodu konkurencji, była silniejsza i bardziej bezpardonowa. Byłem kierowcą limuzyny i woziłem personel lotniczy pomiędzy lotniskami. Byłem też kierowcą cysterny. Rozwoziłem paliwo po stacjach paliwowych w Nowym Jorku. W końcu wyjechałem do Las Vegas, by tam szukać szczęścia. Tutaj postanowiłem robić to, czego mnie uczono na Politechnice i w Stoczni Szczecińskiej. Na początek stworzyłem firmę (małą), która zajmowała się naprawą wtryskiwaczy do silników okrętowych. Nie trafiłem. W tym czasie transport morski zaczynał podupadać. Były coraz mniejsze zapotrzebowania na statki. Produkowano okręty. A mnie tam było nie po drodze. Musiałem pracować w charakterze montera elektryka, na budowach.
Los chciał, że znalazłem pracę w biurze projektów, które projektowało: instalacje elektryczne i linie wysokiego napięcia. Teraz i ja okrętowiec projektuję, i to na komputerze, o którym na studiach nie miałem zielonego pojęcia. Zapytacie jak to możliwe? Odpowiem, że po Naszej Uczelni jest to możliwe. My jesteśmy przygotowani wszechstronnie, a do tego mamy.. fantazję”.
Zadawaliśmy jemu wiele pytań, na które chętnie odpowiadał.
Wieczorem zgromadziliśmy się w Klubie Politechniki gdzie, jak napisano w programie, była orkiestra taneczna, były dania gorące, zakąski i napoje. Nastrój też był wspaniały, wznosiliśmy toasty i wymienialiśmy poglądy ( patrz galeria zdjęć).
Kiedy tak siedzieliśmy przy długim stole, już wymieszani z kolegami z innych lat, a byli wśród nas też młodzi absolwenci i przysłuchiwali się naszym wspomnieniom, szczerze zazdroszcząc nam naszej wieloletniej więzi. Jeden z nich zwracając się do nas, zapytał: - Jak to się dzieje i na czym polega tajemnica, że wy znacznie starsi od nas tworzycie zwartą grupę i macie w sobie tyle radości życia i humoru? Nagle Rysiek zwrócił się właśnie do młodszych z tymi słowami:
”Chciałem wam młodzi koledzy powiedzieć: nie wyjeżdżajcie za granicę, bo każda emigracja jest bolesna i dla Kraju i dla was samych, a wiedzę, jaką tu otrzymaliście możecie poświęcić Polsce. Zapewniam was, że wiedza ta jest znacznie bogatsza od wiedzy, jaką otrzymują np. Amerykanie. Mówię to z własnego doświadczenia. Ja ich wiedzą jestem rozczarowany. Natomiast ich technologia zrobiła na mnie wrażenie…”.
Rozmowy trwały do późnych godzin nocnych.
Na zakończenie Rysiek przyrzekł nam, że spisze to wszystko w formie wspomnień i nam je dostarczy. (powiedział i zrobił p. MW)
(Rysiek powrócił do Kraju i zamieszkał w Krakowie. Tam zmarł 11.02.05 i nie doczekał naszego zjazdu w 2006r. p MW)