piątek, 14 października 2011 17:10

[2] Z duszą na ramieniu

Napisane przez Mieczysław Walków

Pierwsza samodzielna wędrówka. 
 Tego dnia stryj Stefan, który powrócił z wojska, oczekiwał na ważny list. Były akurat żniwa.Rodzice w tak zwanej Pasiece zbierali pszenicę. Kilka kilometrów od domu. Mnie zostawili w naszym mieszkaniu pod opieką stryjka. 

Ta się złożyło, że w całym dużym domu innych domowników w czasie nie było.
Około południa przyszedł listonosz i przyniósł oczekiwany list. Stefan list przeczytał i zwrócił się do mnie tak: – Czy wiesz Mieczysławie (nigdy przedtem tak mnie nie nazywał), że już wyrosłeś? Miałem niecałe sześć lat.
– Musisz mi pomóc. Pójdziesz do Pasieki sam i powiesz rodzicom, aby przyszli do domu, ja tymczasem będę się przygotował do wyjazdu. W Stanisławowie muszę być jutro rano. Inaczej nie otrzymam posady.

Nigdy przedtem sam nie chodziłem dalej niż do sklepu na przeciwko, a i to pod czujnym okiem mamy, babci lub cioci Franciszki. A stryj mi każe iść tak daleko, i dla mnie bardzo trudną drogą! Zacząłem płakać i mówić, że się boję. Stryj począł kpić z moich wcześniejszych przechwałek, że niby jestem taki odważny i nigdy niczego się nie boję. Wtedy uniosłem się ambicją i z duszą na ramieniu, pełen strachu przed wszystkim, co było wielkie i nieznane, poszedłem do miejsca ciężkiej pracy rodziców.
Wyobraźnię miałem ogromną. Najpierw szedłem wzdłuż Szulhanówki, a później obok ciemnej, zakopconej i hałaśliwej kuźni, w której podobno w nocy sam diabeł podkuwał konie. Następnie musiałem przejść tuż pod białym wysokim, kamiennym krzyżem przy którym zawsze siedział bardzo zarośnięty dziad z workiem, do którego zabierał dzieci ? Potem musiałem biec w dół, w kierunku dzielnicy zwanej Pomiarkami, a następnie skręcić w prawo na most, wielki i bardzo wysoki nad rwącą rzeką. Bardzo ostrożnie stąpałem obok strasznej, kipiącej topieli przy młynie. I dalej byłem zmuszony przejść przez jedną z najdłuższych (tak mi się wtedy wydawało) ulic, dzielnicy o nazwie Szlachta. Później ostrożnie biegłem drogą nad głębokim, zarośniętym, o stromych skalistych brzegach jarem, i znowu pod górę wijącą się polną drogą, aż na Dębinę  (nazwa pól uprawnych) i dalej, wśród wysokich słoneczników i konopi, aż do Pasieki.

Kiedy pokonałem to, co było najstraszniejsze i niewiadome, z daleka zobaczyłem rodziców, zacząłem biec i krzyczeć z wielkiej ulgi i radości. Oboje rodzice, wystraszeni porzucili pracę i przybiegli do mnie. W objęciach mamy, szczęśliwy i bezpieczny, zacząłem wykrzykiwać słowa tak szybko i niezrozumiale, że rodzice długo nie mogli pojąć o co mi chodzi i co było powodem mojej, samotnej i niebezpiecznej wędrówki. Podejrzewali najgorsze.
Dopiero po ochłonięciu wyjaśniłem, że przysłał mnie stryjek Stefan, bo otrzymał list i posadę. Co się działo później, to skwituję tylko tym, że rodzice długo pamiętali Stefanowi jego niefrasobliwość i brak wyobraźni.
Do tego, że nie byłem taki odważny, na jakiego w cieniu mamy uchodziłem, stryjowi się nigdy nie przyznałem. Ale od tego zdarzenia, byłem znacznie odważniejszy. A później? Później byłem zawsze tam, gdzie mnie nie posiali, jak mawiali domownicy!

Czytany 1796 razy Ostatnio zmieniany piątek, 04 grudnia 2020 18:22
Zaloguj się, by skomentować