wtorek, 15 maja 2012 21:03

Epilog. Stracić szansę rozwoju.

Napisane przez Mieczysław Walków

Ostateczny upadek. Czy jest mi Was żal?
Twierdzili,że będą z zainteresowaniem czytali co napisałem.Namawiali abym wyczerpał temat do cna, a szczególnie, abym opisał atmosferę w jakiej pożegnałem albo jak kto woli, pana pożegnała załoga, którą przez wiele lat wyciągał pan za uszy na szczyty.

Przyznaję, że pisząc wspomnienia z Pyrzyc specjalnie omijałem wiele przykrych dla mnie zdarzeń, nazwisk ludzi, którzy w tych nie bardzo miłych zdarzeniach mieli swój udział.
Wychodziłem z założenia, że ich sumienia wystarczą. Tym bardziej, że sami stracili wiele. Pozwolili na upadek dobrze prosperującego przedsiębiorstwa i stracili dobą pracę. Słowem spadli razem z gałęzią, którą usilnie pomagali piłować ludziom o ograniczonym rozumie.
Jak już nadmieniałem, przedsiębiorstwo po moim odejściu zaledwie po kilku latach splajtowało. A z trudem zgromadzony majątek został za marne grosze wyprzedany albo zawłaszczony przez wierzycieli.  Większość pracowników poszła na zieloną trawkę. Tylko nieliczna grupa fachowców znalazła godna dla nich pracę.

Nie żałuję tych, ale im współczuję, którzy dążyli do takiej sytuacji. Którym w tamtym okresie odebrało rozum,  i którzy działali jak przysłowiowe cyborgi. Wykonywali podłe odruchy wichrzycieli. Serdecznie żałuje  tych, którzy byli w mniejszości. Byli uczciwymi i rozsądnymi i nie dawali się ponieść taniej demagogii marnych przywódców nowej fali.
Nadal twierdzę, że załoga MEPROZETU w Pyrzycach nie musiała doznawać goryczy utraty pracy. na początku naszej polskiej transformacji. Nie musiała gdyby nie ulegała pustej demagogii ludzi niemyślących, butnych i absolutnie nierozsądnych, nie używając dosadniejszych słów.
Opisywana sytuacja firmy, którą kierowałem i moja osobista sytuacja całkowicie przystają do okresu obecnego - pisałem w tamtym czasie. Postulaty wypisane przez prowodyrów związkowych, a kierowane pod adresem kierownika zakładu i popierane przez wierchuszkę związkową Neo Solidarności jak ulał pasują do tych, które nadawane są z  namiotów pielęgniarek do rządzących...
Miałem zamiar na tym, co wcześniej napisałem zakończyć 12- letni okres pracy w Pyrzycach. Ale pojawiły się głosy, że nie powinienem niczego owijać w bawełnę. Że byłaby luka w narracji, że powinienem opisać przynajmniej ostatnie miesiące pracy. Pokazać negatywnych bohaterów. A szczególnie pokazać ostatnie  zebranie, zorganizowane przez przewodniczącego związku Solidarność pana Michalskiego. Zebranie, w którym brał udział pan Mieczysław Jurek, ówczesny szef podregionu pyrzyckiego Solidarności – kolejarz. Bo już samo organizowanie zebrania było kuriozalne. Poprzedzone było agitacją załogi przeciwko Radzie Pracowniczej. Bo ta z kolei była przeciwna głosowaniu nad wotum nieufności dla dyrektora. A samo WOTUM nie miało żadnego uzasadnienia, za wyjątkiem tego, że dyrektor nie pasował do UKŁADU. Tak uzasadniali ci, którzy na mnie naciskali, abym ten ostatni fakt opisał.
Prawdą jest, że moja osoba (której wnętrza nie znali) z racji stanowiska  nowej fali bardzo pasowała do wycięcia. Ktokolwiek choćby trochę pachniał PRLem, należał do tych, których za wszelką cenę należało się pozbyć.
Taką teorię wydumano w powiecie pyrzyckim i w ten sposób niemal rozbrojono miasto z przemysłu. W bardzo krótkim czasie wiele poważnych zakładów pracy przestało istnieć. Ludzie poszli na bruk. Rodziny pozbawiono dochodów. Zaczęła się era bezrobocia. Ale za to działacze Solidarności chełpili się, wychwalali się. Wystarczyło poczytać wydawane przez podregion „S” biuletyny w tamtym okresie - gazetki.

Ale zanim opiszę okres przed zebraniem i samo zebranie, muszę, chociażby w części pokazać atmosferę panującą w tamtych latach. Miała ona wpływ na pracę z ludźmi, a na stosunki międzyludzkie w szczególności.
Pod koniec istnienia PRL dwuwładza państwowa fundowała  fabrykom  wszystko, co tylko było możliwe, aby utrudniać im funkcjonowanie. Zmieniały się co chwila zasady prowadzenia ekonomiki wytwarzania i płac, niemal wszędzie szalały PIP-y ( Państwowe Inspekcje Pracy), nadzory, kontrole wszystkich szczebli i każda była mocniejsza od poprzedniej, zmieniały się władze, którym podlegało przedsiębiorstwo. I stale na gorsze – totumfackie. W KC wymyślano kolejne genialne przedsięwzięcia, które bezpardonowo starano się wprowadzać w życie, a były funta kłaków warte itd. itp. A dla nas producentów brakowało po prostu materiałów – stali w naszym przypadku, narzędzi, spoiwa, gazów technicznych, elektronarzędzi i wiele, wiele innych np. energii elektrycznej. Produkcja natomiast musiała być robiona na czas i musiała odpowiadać zaostrzonym normom odbioru. Bo akurat nasze przedsiębiorstwo pracowało na twardą walutę. 
Zawsze lżej się pracuje jeżeli wszyscy potrafią się wspierać i czasem poczekać na lepszy moment, aby stawiać dodatkowe żądania. Niestety nie wszyscy mieli dobrą wolę na taką współpracę. Do tego dochodziła destrukcja siana przez nasłanych do zakładu wtyczek nowego porządku, dla których cel był jasny. I nie chodziło im o ogół. Ogół się nie liczył. Chodziło jedynie o poparcie ogółu. 
Przyznaję, że nasłani znaleźli w przedsiębiorstwie wiele osób, dla których rozmontowanie istniejącego porządku w MEPROZECIE było na rękę.  Do tego dochodziły warunki zewnętrzne. Taka zgodność w działaniu była dla mnie wybitnie irytująca. W kierownictwie przedsiębiorstwa również rozpoczęły się niesnaski.  Obudziły się nagle ambicje u tych osób, które powinny były mnie wspierać. Przeciwnie, działały ze szkodą. 
Dopiero później dowiedziałem się, że plan tak zwanej rozróbki był długo opracowywany w  "drodze"(tylko dla wtajemniczonych). Przynajmniej tak twierdzili ci, którzy jeździli na tej trasie.
W tak zwanej "rozróbce" pomogła moja chwilowa niedyspozycja. Przemęczenie pracą powaliło mnie na kilkanaście dni do łózka. W tym czasie kilka istotnych spraw nie załatwiono w trybie normalnym. Tłumaczyli się, że nie mieli pomysłu, że przegapili, że nie potrafili  i wreszcie, że czekali na moją decyzję. Akurat te sprawy nie mogły czekać. Liczyła się operatywność i szybkość. Prawda, że z chwilą kiedy ponownie przejmowałem pałeczkę w firmie, większość z tych spraw załatwiłem, ale spodziewanych efektów już nie było. Były znacznie mniejsze. A trzeba przyznać, że dawniej takie decyzje byłyby podejmowane przez moich zastępców bez zwłoki.
Wspominałem już, że Meprozet w Pyrzycach coraz bardziej umacniał się na rynku Europy Zachodniej i gdyby  atmosfera w firmie była dobra to MEPROZET nie tylko by istniał do dnia dzisiejszego, ale mógłby rozwinąć się i być przykładem firmy, która "oparła się wszelkim zawirowaniom w nowej sytuacji gospodarczej kraju". Dzisiaj, kiedy pomyślę o tych, którzy przyczynili się do likwidacji Meprozetu w Pyrzycach, napawają mnie obrzydzeniem i jednocześnie życzę im, aby ich sumienie czasem im o tym przypominało.
Tak się nieraz zastanawiam: Czy  robili to pełni wiary w słuszność sprawy albo z braku wykształcenia? Czy po prostu z czystej głupoty i zaślepienia oraz zwykłej podłości?
I tutaj mógłbym wymieniać tych, którzy  firmę MEPROZET mają na sumieniu. Będę na tyle łagodny, że wspomnę tylko tych, którzy jeszcze żyją, bo o umarłych należy albo mówić dobrze albo wcale.

W tamtych czasach każdy z zakładów pracy miał tzw. opiekuna, który wpadał do zakładu ni to z gruszki, ni z pietruszki i usiłował zadawać mnóstwo pytań. Stale starałem się na nie odpowiadać tak, aby niczego konkretnego nie mógł wywnioskować. Jakie on z kolei zdawał sprawozdania? Tego powiedzieć nie mogę, bo nigdy nie zdradzał się ze swoich wrażeń, ale zazwyczaj sam dawał się naciągnąć na niektóre zwierzenia. W ten sposób wiedziałem kto z zakładu, którym kierowałem, jest donosicielem i kto ma czarny charakter. W tej grupie moich pracowników byli różni : robotnicy, urzędnicy, pracownicy kadry i inni. Nawet tacy, którzy uchodzili wśród innych za przeciwników ustroju. Czasem było dość zabawnie słuchać takiego bojownika, kiedy z nim rozmawiałem, a on wygadywał niestworzone androny, podkreślając swoją anty.., a ja dokładnie wiedziałem z kim mam do czynienia. Ba miałem nawet dowody jego hipokryzji. Zwykle mówiłem wówczas, aby włączył na luz, bo się za mocno napina.
Jak już nadmieniałem, w końcówce PRL władza nie dawała spokoju. Stale zmieniała sposoby gry co stwarzało możliwość powstawania konfliktów i co wykorzystywała nowa fala, a przede wszystkim tzw. działacze Solidarności. Umyślnie używam tego określenia, bo daleko im było do rozsądnie działających związków na rzecz ludzi pracy. Oni tych ludzi mamili zgrabną demagogią, a tymczasem załatwiali swoje partykularne interesy. Wśród tej zgrai pseudo działaczy zakładowych znaleźli się i ci, którzy mieli za skórą wiele przestępstw przeciwko miejscu pracy. I z takimi musiałem spotkać się na zebraniu załogi w dniu ostatecznym.
Mieliśmy dobry zwyczaj, że po zakończeniu każdego kwartału, prócz miesięcznych informacji, robiliśmy zebranie załogi i omawialiśmy dokładnie wszystkie zagadnienia dotyczące fabryki i wysłuchiwaliśmy wniosków i postulatów załogi. Ponieważ atmosfera, którą tworzyli naganiacze nowej fali i szaleństwo ówczesnych władz nie dawały kierownictwu fabryki spokojnie myśleć i działać.  Powstawały coraz to groźniejsze konflikty.

Nawet będąc chorym, musiałem kilkakrotnie udać się w delegację, aby wyjaśniać sprawy, negocjować nowe kontrakty albo załatwiać to, co było dla załogi korzystne albo po prostu likwidować pretensje odbiorców, bo jakiś bałwan nie dopilnował ( np. w eksporcie do Norwega). Rada pracownicza również była pod naciskiem nowej fali i miała niestety słaby skład, który wewnętrznie był skłócony i dlatego w roku 1990 w marcu przewodniczący postanowił zwołać zebranie i wysłuchać obszernego sprawozdania dyrektora. Chodziło o oficjalne wyjaśnienia niemądrych zarzutów opozycji.  Przed zebraniem otrzymałem również listę, a właściwie kilka list pytań, na które miałem odpowiedzieć. Pytania były tworzone przez ludzi  naładowanych nową demagogią, która czasem była tak naiwna i niedorzeczna, że płakać się chciało nad niedorozwojem pytających.
Na przykład:  1) Dlaczego wyjazdy do RFN odbywają się nieregulaminowo (brak ciągłości)? Wyjaśnię, że wyjazdy, o których mowa, to z trudem wyproszone przeze mnie u odbiorcy naszych wyrobów, miesięczne, a czasem dłuższe pobyty naszych spawaczy, którzy w ten sposób mogli dodatkowo zarobić w dewizach. Czasem był to zarobek tak dobry, że wystarczył na początek budowy domów, kupno samochodów itp.  W ten sposób niejako nagradzałem tych, którzy wydajnie pracowali w przedsiębiorstwie.  Terminy wyjazdów i czas trwania pracy u Niemca był zależny od wielu czynników i nie miałem żadnej władzy sprawczej. Po prostu zawsze musiałem prosić p. S., aby był łaskawy przyjąć moich pracowników, tam ich zakwaterować i przydzielić pracę, za którą zapłaci im osobiście, bez żadnego pośrednictwa. O tym, że tak to działało było znane powszechnie. I tego nie będę komentował. Może tylko tyle, że pytający rościł sobie prawo do wyjazdów i prawo kontrolowania tego, któremu w cichości powinien dziękować, że coś takiego funkcjonuje.

2) Dlaczego w naszym zakładzie nie szanuje się przyrządów spawalniczych, wyrzuca się ograniczniki i spawa się na płytkach bazujących? Pytanie kierowane do dyrektora było nie na miejscu. Ten, który je zadawał mógł zapytać bezpośrednio spawacza lub zwrócić uwagę brygadziście lub mistrzowi.

3) Dlaczego inne zakłady pracy wykonujące te same prace dla tego samego odbiorcy  mają wyższe  normy akordowe nawet o 200% np. w Kluczewie?
Bez komentarza. Takich i podobnych pytań było wiele. Były też żądania natychmiastowego załatwienia sprawy, która albo była absurdalna, albo była tylko po to wywleczona, aby można było powiedzieć, że tego żądano, a dyrektor tego nie chciał załatwić.
Na przykład: Dyrektor powinien wyrazić zgodę na urlop bezpłatny każdemu, który ma zamiar wyjazdu do pracy za granicą, bez względu na to od jakiego pracodawcy otrzymał propozycję ( treść dosłowna). W tym miejscu wyjaśnię, że zdarzały się takie możliwości wyjazdów z innych przedsiębiorstw (kilka), ale moi pracownicy żądali urlopów bezpłatnych z prawem powrotu do zakładu. Ja natomiast stałem na stanowisku, że każdy jest człowiekiem wolnym i może dokonać wyboru. Albo pracuje u mnie albo u innego. To oczywiście było nie na rękę i było po prostu nagłaśniane przez związek zawodowy Solidarność i oceniane jako moje postępowanie wysoce naganne.

Zebranie 30 marca 1990r. było bardzo burzliwe. Ponieważ było dużo zagadnień, które należało poruszyć, zebranie odbywało się poza godzinami pracy. Najpierw przedstawiłem wszystkie wyniki produkcyjne i ekonomiczne, omówiłem sprawy zatrudnienia i funduszu płac, a także sprawy organizacji przedsiębiorstwa. Wymagała tego sytuacja, ponieważ coraz częściej byłem atakowany przez nowy związek Solidarność bzdurnymi i niedorzecznymi żądaniami lub pretensjami.

Jedną z zasadniczych pretensji było powszechnie rozsiewana plotka, że pracownicy techniczni zarabiają znacznie więcej od robotników np. spawaczy. Po sporządzeniu danych statystycznych z ostatnich sześciu lat pokazałem, że zarobki ogółem wzrosły prawie czterokrotnie. W tym płace pracowników bezpośrednio pracujących w produkcji- średnio  3,5  krotnie, pracowników umysłowych również 3,5 krotnie. Prawie 4. krotnie wzrosły płace pracowników narzędziowni i gł. mechanika oraz spawaczy. W ramach wyrównywania płac, ponad 4. krotnie wzrosły płace personelu pomocniczego.  Znakiem tego nikt nie mógł narzekać na stagnację płac i dyskryminację jakiejś grupy pracowniczej. Wychodziliśmy z założenia, że skoro nas stać na podwyżki, to takie należą się wszystkim. Innego zdania byli ci, którzy najwięcej korzystali. W przedsiębiorstwie pracowało sporo małżeństw. Jedni na produkcji inni w administracji.

Z jednych byłem bardzo zadowolony, bo nie wdawali się w różnego rodzaju rozróbki, pracowali wydajnie i byli godnymi zaufania. Ale byli i tacy, którym stale było mało.  Na przykład małżeństwo S., a szczególnie pani S., która raczej zaniedbywała swoje obowiązki i trzeba było ją dyscyplinować, była bardzo aktywną gniewną. Państwo W., którym przedsiębiorstwo pomogło w wielu ich życiowych sprawach. Później niemal pierwsze walczyło w pierwszej linii przeciwko dyrektorowi. Państwo K.  W imię, czego? Dalibóg nie wiem. Byli też i inni, którzy powinni byli być wdzięczni, że z zakładu korzystali w pełni. Zakład im dawał godny zarobek, mieszkanie, ogródek przydomowy, wodę za darmo, a oni czasem dodatkowo korzystali z jego zasobów, podbierając materiały itp. Nie mogłem wyjść z podziwu, że ci, którzy mieli pracę i godziwie zarabiali koniecznie chcieli zmian. Tak im zamieszano w głowach, że stracili kontrolę nad logiką. Moje starania o zmianę statusu przedsiębiorstwa i oderwania go od ówczesnej władzy (gminnej) wykorzystywano, jako argument do podgrzewania atmosfery sprzeciwu i dążenie do wyeliminowania dyrektora, który chciał i miał możliwość utrzymania tego przedsiębiorstwa, a także dalszego jego rozwoju. Miał! Daję słowo miał możliwość, z mądrymi i rozsądnymi ludźmi!

Po kilku latach, kiedy już Meprozet nie istniał, jeden z tych walczących w rozmowie ze mną, niemal ze łzami w oczach przepraszał mnie za przeszłość, nazywając siebie durniem. Nie zostawiał suchej nitki na tych, którzy się przyczynili do upadku przedsiębiorstwa. Mądry Polak po szkodzie- pomyślałem.
Powracając do opisu atmosfery w tym okresie, muszę przyznać, że znowu sam sobie nawarzyłem piwa zezwalając na powstanie związków zawodowych Solidarność w przedsiębiorstwie. Do czasu, kiedy nie było u mnie żadnych związków zawodowych, za co dostawałem po głowie od ludzi partii – było spokojnie, można było zajmować się wyłącznie sprawami firmy, borykać się z wieloma trudnościami, ale także inwestować i nawiązywać coraz to szersze kontakty z odbiorcami na zachodzie Europy. Powstanie związków zawodowych  Solidarność wszystko popsuło. Bo jak już wspominałem, pod ich skrzydełka natychmiast skryli się ci, którzy pracowali ( brakowało ludzi do pracy na rynku), mieli wiele grzeszków i byli niepewni, czy w nowych warunkach będą mogli w przyszłości pracować. Chciałem powołać spółkę, która miała niemal gwarancję, że przetrwa ówczesne zawirowania i może trochę poobijana przemknie przez te wiry i kaskady i można będzie ją w dalszym czasie rozwijać. Takie możliwości były. Miałem doskonałe relacje z odbiorcami w Niemczech, Norwegii, Szwecji. Przygotowywane były do Danii, Holandii. A trzeba pamiętać, że nasze rolnictwo, sadownictwo i wszelkie plantacje potrzebowały nie jednego  naszego wyrobu. Jedne: PYROS i TUROŃ już mieliśmy, a inne mogły powstać.

Gdyby na czele podregionu Pyrzyce stał człowiek zdrowo myślący, to z pewnością nie zarzynałby kury, która znosiła złote jajka.  Ale czy to można przewidzieć, kto będzie płynął na fali rewolucji? Niemal każdego dnia miałem zajęcie wyjaśniania czegoś, co naprawdę nie było problemem. Dla moich  związków problemy te były mocno nadymanym balonem. A niby argumenty same pchały im się w łapy:
Dyrektor – szykuje dla załogi Spółkę, bo chce zagarnąć przedsiębiorstwo i wyrzucić wszystkich tych, którzy często chorują i przynoszą L4, albo w czasie zwolnienia lekarskiego pracują w ogródkach, odprowadzają dzieci do przedszkola albo… Bo co on taki ważny, że nas kontroluje? A sam podczas choroby wyjeżdża za granicę służbowo załatwiać sprawy!
Dyrektor – zwraca uwagę na to, abyśmy niczego nie wynosili z zakładu pracy, a gdzie mamy iść po kawałek kątownika, rury, czy blachy skoro pracujemy w takim zakładzie. A poza tym, wszystko jest wspólne, a taki „Somoza” ( zyskałem taki pseudonim) nie będzie nam dyktował, że to możemy kupować w zakładzie, a nie po prostu brać (czytaj kraść).
Dyrektor – wymaga pełnego zaangażowania w pracy, a nie wie, że jak człowiek się napracuje w polu przy orce lub zbiorach to w pracy najchętniej by trochę odpoczął? A poza tym, co on sobie wyobraża, że zakład pracy to obóz koncentracyjny i każdy musi aż tak mocno harować?

Dyrektor– kazał wybudować garaż ( blaszany) obok budynku przy Młodych Techników, przydzielił mieszkanie dla swojego zastępcy by ten pilnował nas, abyśmy niczego nie wynosili z zakładu pracy.(Skrót dyskusji z zebrania związkowego)

W budynku mieszkalnym, którego ogród graniczył płotem z terenem przedsiębiorstwa mieszkało kilku aktualnych pracowników i kilku byłych pracowników, których nie mogliśmy wykwaterować, a którzy mieli wiele nieuzasadnionych pretensji. Bywało, że zgłaszaliśmy do organów ścigania fakt odnalezienia naszych materiałów w tymże ogrodzie.  A jeden z byłych pracowników Ireneusz B., będąc pod wpływem… wygrażał dyrektorowi, że on ma w rodzinie oficera w MO, który spowoduje, że dyrektora załatwią.
Dyrektor – kazał założyć telefon panu inż. Biołoszyckiemu, a inni od dawna na to czekają.
Wyjaśniam, że pracownik, o którym mowa był moim zastępcą do spraw technicznych. Mieszkał obok zakładu pracy i był moim jedynym łącznikiem, szczególnie wtedy kiedy byłem poza Pyrzycami. Pretensje absolutnie pozbawione sensu, ale były podnoszone do rangi ważniejszych.
Dyrektor – nie przydzielił mieszkania spawaczowi, a inżynierowi, swojemu zastępcy.
Śmieszne, co? Ale najśmieszniejsze było to, że tenże spawacz Tadeusz Duraj nie chciał tego mieszkania, bo mieszkanie było przy zakładzie pracy, a on chciał w centrum miasta!
Dyrektor – przenosi pracownika z jednego stanowiska pracy na inne bez zapytania związków "Solidarność” czy wyrażają zgodę!

Jak z tego wynika nowa fala wcale nie była inna od tej wygaszonej. Była znacznie gorsza, bo brakowało jej ogłady. Tamta, choć robotnicza, była już trochę ociosana przez życie. Z obecną nie dało się żyć. Zwykliśmy ( ówcześni dyrektorzy) mówić, że zamienił wujek siekierkę na wór ch…(chrustu)

Gdzieś w okolicach miesiąca października 1990 r. doniesiono mnie, że Solidarność zakładowa szykuje zebranie załogi, a tematem głównym ma być głosowanie nad votum nieufności dla Rady Pracowniczej i dyrektora przedsiębiorstwa.

Ponieważ nie otrzymałem żadnego pisma w tej sprawie, zwróciłem się do p. Michalskiego przewodniczącego związku NSZZ Solidarność, aby mi przedłożyli zarzuty na piśmie, do których będę się mógł odnieść. Zebranie miało się odbyć za pięć dni.

W dniu następnym otrzymałem bezczelną odpowiedź o treści: cytuję:" W odpowiedzi na pismo z dnia 2.11.90., NSZZ Solidarność przy PMPZ Meprozet w Pyrzycach informuje, że zarzuty, o których mowa w w/w piśmie zostaną przedstawione na zebraniu ogólnym załogi". Podpisał p. Michalski
Zebranie wyznaczono na 7.11.90r. Zarzuty o których była mowa istotnie otrzymałem  na zebraniu, ale po ich powtórnym zażądaniu. Przeczytałem i stwierdziłem, że są nie na miejscu. Zarzuty były bez sensu. Na przykład zarzut dotyczył płac  był sformułowany tak. Dyrektor obiecał, że płace na koniec roku będą wynosiły średnio 1 milion 400 tysięcy na jednego pracownika, ale one takie nie są. Jest dopiero listopad!
Wyjaśniam, że zarzut absolutnie nadęty, bez krztyny rzetelności. W tym czasie , a należy pamiętać, że jeszcze trwał kwartał, płace tej grupy średnio wynosiły blisko 1, 343 mln złotych i przewidywałem przekroczenie, nawet 1,4  mln złotych. Jednocześnie powszechnie władze wprowadziły dolegliwą zaporę wzrostu płac, tak zwany popiwek.  W naszym przypadku za przekroczenie bazy o 10% pociągało za sobą konieczność odprowadzenia podatku w wysokości około 450 mln złotych.  W wyniku nacisków płacowych przedsiębiorstwo za 10 miesięcy zapłaciło 508 mln zł. Tak zwanego popiwku, czyli dodatkowego podatku, a na koniec roku przewidywaliśmy, że zapłacimy 930 mln złotych. A moglibyśmy wykorzystać te pieniądze na inwestycje. Zarobki w naszym przedsiębiorstwie były najwyższe w całej rodzinie Meprozetów. O tym dokładnie mówiłem na wcześniejszym zebraniu załogi, w pierwszym kwartale. Ale kto by się tym przejmował. Był punkt zaczepienia?  Był. I nadawał się do głoszonej demagogii. Nadawał się! Ciekawa jest także lista tych zdeklarowanych. Oczywiście otwiera ją pracownik R. dojeżdżający z Lipian, a za nim był ten, który najwięcej skorzystał p. A.S. Są i inni, którzy później poszli na zieloną trawkę. Nawet mnie to nie cieszy.

Wybaczcie, że na chwilę wrócę do samego zebrania. Miałem zwyczaj, że przychodziłem do sali na końcu. Od razu zostałem zaproszony do stołu prezydialnego, przez przewodniczącego Rady Pracowniczej, który, aby nie tracić czasu zaproponował abym się odniósł do zarzutów wyszczególnionych przez związki zawodowe. Ponieważ ich jeszcze nie miałem zwróciłem się do p. Michalskiego, aby zgodnie z jego pismem mi je dał. Zauważyłem, że obok niego siedzi obcy mi człowiek. Zapytałem, kto jeszcze bierze udział w naszym zakładowym zebraniu? Przewodniczący Michalski wyjaśnił mi, że pozwolił sobie zaprosić na zebranie szefa podregionu pyrzyckiego „Solidarności”– p. Mieczysława Jurka i jeszcze jednego, którego nazwiska nie pamiętam. Wymieniliśmy grzecznościowe „dzień dobry”. Powiedziałem do przewodniczącego Solidarności w przedsiębiorstwie, że powinien był przyprowadzić gości do mnie i razem byśmy poszli na zebranie. Jednocześnie zwróciłem się do przewodniczącego zebrania, aby poprosił tak ważną personę do stołu prezydialnego. Pan Jurek odmówił podejścia do stołu prezydialnego i pozostał na swoim miejscu, a pan Michalski podał mi listę zarzutów. I oto tak, rozpoczęło się to „ słynne” zebranie, o którym mówicie, moi mili. W tym miejscu zwracam się do tych, którzy domagali się abym o tym zebraniu napisał.

Pierwszy zarzut już wyjaśniłem a dalsze były następujące:

Nie wypłacenie premii kwartalnych mimo zawartych na początku roku ustaleń z przedstawicielami załogi.
Zarzut ten byłby słuszny gdyby nie to, że zamiast premii były częste przeszeregowywania co bardziej było korzystniejsze dla załogi, ale ktoś tu miał krótką pamięć, ponieważ takie ruchy były każdorazowo omawiane z przedstawicielami załogi. Od połowy roku zaczęto ściągać z zakładów haracz w postaci dodatkowego opodatkowania płac– popiwku, który był bardzo groźny dla kondycji zakładu, przy minimalnych korzyściach dla załogi. Powszechnie o tym wiedziano, bo uświadamialiśmy niemal każdego, i zdrowo myślący człowiek to rozumiał. Nie rozumieli, bo było to niewygodne, tylko działacze Solidarności na każdym szczeblu powiatowym.  Ich celem była czystka! Za cenę chociażby żywotnych interesów załogi, przy pomocy tejże załogi. Czy ktoś by wymyślił bardziej szatański plan? Przecież to bolszewizm w najczystszym wydaniu– powtarzali rozumniejsi pracownicy.
Dlaczego odebrano premię dla spawaczy za strajk na tle płacowym?– to kolejny punkt zarzutów.
To była nie tylko pretensja, to była podłość pytającego, lub pytających. 

Spawacze podburzeni przez jednego z najlepiej zarabiających (nawet za granicą) pracowników bez żadnych rozmów wstępnych przerwali pracę, zakłócili rytmikę produkcji eksportowej, bo uważali, że tylko oni są predestynowani do stałego przeszeregowania. Inni wcale się nie liczą. Po długotrwałych rozmowach z urzędującym kierownikiem zakładu inż. Białoszyckim ( byłem akurat w podróży służbowej w Oslo i negocjowałem warunki dalszego kontraktu i "rozmywałem wpadkę naszych dzielnych ludzi - reklamację) i naczelnikiem miasta - gminy, którzy  wyjaśniali bezsens strajku ponieważ oni (strajkujący) otrzymali wcześniej porządny zastrzyk płacowy, a inni teraz otrzymują i proponowali przerwanie durnego strajku. Tym bardziej, że reszta załogi stawała po stronie kierownictwa zakładu.
W końcu strajk przerwano i strajkujący sami prosili o możliwość odrobienia. Inż. Białoszycki na samym początku głupiego strajku ostrzegał, że jeśli będą nadal demonstrować niczym nie uzasadnione niezadowolenie zostaną pozbawieni premii. Ponieważ ta grupa pracownicza była w awangardzie, dobrze zarabiała, w nagrodę mogła wyjeżdżać do pracy za granicę(RFN), była silną grupą elitarną i każdemu z tej grupy wydawało się, że jest ona nie do ruszenia. Stało się inaczej. Mój zastępca był konsekwentny. Pretensje, które skrzętnie wykorzystała „nowa fala” jako argument do votum nieufności, wpisano do listy zarzutów... dyrektorowi.
Następny zarzut:  Wytwarzanie w zakładzie pracy bardzo niekorzystnej atmosfery w stosunkach międzyludzkich ( chodzi o mnie – dyrektora, który dba o załogę i rozwija przedsiębiorstwo).
Kiedy dzisiaj to czytam, to Bóg mi świadkiem nie mogę wyjść z podziwu, że tamto było w roku 1990, a brzmi tak swojsko dzisiaj w każdej medialnej informacji. To naprawdę majstersztyk, robienia wody z mózgu, któremu hołduje pewna partia. Cokolwiek by się nie stało, cokolwiek by się nie powiedziało, to i tak „To” obróci się przeciwko tobie. Rosjanie na to mówią – "kuda nie powiernioszsia, wsiegda żopa z zadi", czyli; przy każdym powrocie tyłek jest z tyłu. Kochani, czy nie czujecie, że ten styl był zaczerpnięty od Bolszewików? A więc Bolszewicy są protoplastami dzisiejszej - wyrosłej z pnia… Dotychczas dobrą atmosferę pracy i znacznego rozwoju przedsiębiorstwa, które niemal codziennie instalowało nową maszynę lub obrabiarkę, albo na plac wjeżdżał nowy sprzęt trakcyjny i do podnoszenia ciężarów ( dźwig samojezdny, wózki widłowe, nowe samochody), lub przywożono i instalowano np. suwnicę bramową, giętarkę, prasy korbowe, gilotyny, krawędziarki i wiele innych, asfaltowano drogi place, modernizowano wydziały, budynki i td, jakiś palant spod znaku… stara się odmalować obraz tragicznego znęcania się nad załogą i tworzenia niezdrowej atmosfery przez kierownika zakładu. Poważne inwestowanie firmy było możliwe, bo produkowaliśmy wyroby na eksport do Europy Zachodniej i korzystaliśmy z różnych ulg eksportowych. Wprawdzie krótko (ulgi zaraz zabrano),ale bardzo efektywnie je wykorzystaliśmy.
A jeszcze tak niedawno, dziesięć lat wstecz, przejmowałem ten zakład rozłożony na łopatki. Bez mojej pomocy dawno by upadł.

W liście – prośbie do mnie( z 15.07.1981r) NSZZ Solidarność, POP PZPR, Rada Pracownicza pisali: „…. (Oni) wyrazili swoją wolę, poprzez głosowanie tajne i wybrali Pana na stanowisko Naczelnego Dyrektora naszego przedsiębiorstwa (pracowałem w innym zakładzie w Szczecinie) (…) Z uwagi na powyższe wyrażamy nadzieję, że obejmie Pan proponowane stanowisko w możliwie najbliższym czasie. Praca ta nie będzie łatwa, bo problemów jest wiele, ale wierzymy, że razem z całą załogą możliwe jest wydźwignięcie z impasu. Tego życzymy Panu i sobie” (aby was pokręciło- hipokryci - myślałem)
Status jaki ma dzisiaj przedsiębiorstwo, każdy widzi. To nie ten sam grajdołek, który był na krawędzi zaorania, a jakiś dureń związkowy stawia mi zarzut, że to ja wprowadzam zamęt w zakładzie. Ba on jest nawet przekonany, że to ja ten zamęt wywołałem, szykanuję pracowników za prawo wyrażania swoich poglądów odnośnie składanych podpisów pod wnioskiem zwołania zebrania nad wnioskiem... i ja muszę ponieść konsekwencję gniewu ludu pracującego. Czy to nie bolszewia? Tego nie mogłem zdzierżyć i na zebraniu wygarnąłem p. Michalskiemu, że jest bardzo nieuczciwym graczem. Listę inicjatorów zebrania referendalnego tworzył związek zawodowy Solidarność bez porozumienia z dyrektorem. Taką listę zaprezentowano mnie dopiero 2 listopada 1990r. o godz. 10 z minutami. W tym samym dniu poprosiłem o listę zarzutów. Następnego dnia otrzymałem odpowiedź bezczelną, że taką otrzymam dopiero na zebraniu i tak się stało.  Tuż przed zebraniem bez mojego nacisku i wiedzy otrzymałem kilka osobistych wyjaśnień pracowników, którzy mnie informowali o tym, że przy zbieraniu podpisów posługiwano się mylną informacją. Takie wystąpienia zachowały się w moim archiwum. Listę pracowników- inicjatorów zebrania, (oryginalną) otrzymałem dopiero po zebraniu. Ona również zachowała się moim prywatnym archiwum. Tak na marginesie:  Kiedy przeglądam listę ( w tej chwili) to na jej podstawie dobry pisarz (przy mojej pamięci) mógłby napisać niezłą opowieść. Ciekawostką jest to, że na niej nie figurują ważni twórcy puczu. Ci, którzy myśleli, że oto otwiera się przed nimi perspektywa łatwego życia, awansów, jeszcze lepszych zarobków, przy minimalnym nakładzie pracy, bo dyrektor niemal wszystko już zrobił i kij z nim! Bardzo szybko przekonali się, że aby dobrze prowadzić przedsiębiorstwo trzeba jeszcze umieć i wydajnie pracować. No cóż, im się nie udało tzn. nie powiodło. Ale najbardziej ucierpieli żołnierze zwabieni przez głupich dowódców. Pracownicy stracili źródło utrzymania. Po latach pluli sobie w twarz. Przy naszych spotkaniach, bardzo przepraszali i przepraszają dzisiaj, za własną naiwność i głupotę. Ale mleko się rozlało i należy z tym się pogodzić. Idę jednak dalej z analizą tego zebrania, aby pokazać wszystkie aspekty tamtych dziwnych czasów. Może ktoś kiedyś ustrzeże się chociażby przed jednym z ówczesnych błędów. Ja natomiast w pełni wywiążę się z danej obietnicy tym, którzy prosili, abym niczego i nikogo nie oszczędzał. Tego się nie da napisać, ale będę się starał przynajmniej przybliżyć to zdarzenie.
Kolejny zarzut: Brak właściwej reakcji ( czytaj dyrektora) za zbędne zapasy magazynowe.
Zarzut całkowicie nieuzasadniony. Po prostu rzucone hasło, aby było więcej punktów, czyli zarzutów. Odwrotnie zapasów prawie nie było, bo musieliśmy niemal biegać po kraju, aby znaleźć materiały do produkcji – eksportowej – zaznaczam. A jakieś resztki z przeszłości (po starej) produkcji sprzedawaliśmy po przecenie pracownikom. Takich materiałów nie mogli znaleźć w sklepie, a wśród pracujących było wielu rolników. Zbyt wielu ich było (rolników), jak na taki mały zakład pracy z takimi ambicjami proeksportowymi, ale to inna historia.
Kto płaci za użytkowanie garaży zakładowych?- to kolejny zarzut winy dyrektora.
Służby gł. mechanika z materiałów odpadowych wykonały dwa blaszaki, które służyły, jako garaże na samochody. Jeden stał obok bloku przy ul. Młodych Techników (budynek zakładowy). Był przez długi czas nieużytkowany, a dopiero później zasiedlił go pracownik naszego przedsiębiorstwa p. Białoszycki, który pełnił funkcję gł. inżyniera. Dopiero, co rozpoczął eksploatację tego garażu i osobiście nie widziałem żadnego sensu, aby pobierać od niego jakikolwiek haracz. Tym bardziej, że była między nami umowa, że on- to znaczy pan B. będzie w razie potrzeby służył własnym transportem gdyby zaszła taka potrzeba, np. wypadek w zakładzie na drugiej zmianie. Zakład był daleko od centrum miasta. Każdy to rozumiał. Ale nie koniecznie sporządzający listę zarzutów. Drugi garaż stał pusty na osiedlu rolniczym. Tam kiedyś mieszkałem i tam garażowałem własnego „Fiacika 126p”. To też było jasne, bo on został sklecony przed moim przyjściem z odsieczą pogrążonemu zakładowi pracy. Jak z tego wynika, małość nad małościami kierowała duchem usunięcia dyrektora.

Zwalnianie i przesuwanie pracownika bez konsultacji z radą pracowniczą i związkami.

Oczywiście w całości zarzut był pozbawiony sensu, bo kiedy zapytałem, czy mogą posłużyć się chociażby jednym, jedynym przykładem? Takiego nie znaleziono. Chociaż przez długie minuty trwały jakieś konsultacje i wymiana zdań. Wyglądało to nawet zabawnie. Hasło zarzut był postawiony przez p. Wasika, ale nie było śmiałego, który by jego wskazał. Sprawa Wasika była sprawą całkowicie jasną. 
Kolejny: Co się stało z heblarką, która została wykonana w narzędziowni?

No i znowu ktoś słyszał, że dzwoniono, ale nie wiedział z jakiego kościoła były te hałasy. Wyjaśnił to wnioskodawca wniosku racjonalizatorskiego, p. Jan Żuk.  Nowatorskie rozwiązanie heblarki, jako wniosku racjonalizatorskiego było dziełem tego pana, który wykonywał prototyp, a korzystał z moich, jako inżyniera konsultacji. Obaj liczyliśmy, że pomyślnie zakończone próby tego rozwiązania mogą być przedmiotem nowego wyrobu w naszym przedsiębiorstwie. Jak w takich przypadkach, nie nadawaliśmy temu pomysłowi zbytniej propagandy i stąd w chorym umyśle jakiegoś zawistnego związkowca powstało podejrzenie, że to robi dyrektor dla siebie. No i tu go będziemy mieli!
A wystarczyło tylko zapytać i nie trudzić się pisaniną. Dodam, że wielu pracownikom umożliwiałem wykonywanie najróżniejszych przyrządów w ramach egzaminów końcowych w Technikum Rolniczym, obok zakładu pracy. Z tej szkoły zakład czerpał siły pracownicze.
Kolejny zarzut: Nie respektowanie opinii rady pracowniczej i związków zawodowych w sprawie podań pracowniczych.
Zarzut, taki z kapelusza. Nie przedstawiono żadnego przykładu. Skończyło się na tym, że z sali przewodniczący Michalski upomniał dyrektora, aby odpowiadał na te zarzuty, które są uzasadnione(sic). Śmiać się czy płakać nad głupotą takiego związkowca? obok którego siedział ten, którego sam poprosił, a może sam się wprosił, wielki p. Mieczysław Jurek– ważny związkowiec Solidarności. Ten pan przyszedł na zebranie, aby rozmontować  przeszłość, aby pozbyć się dyrektora ze starego–  układu, aby pokazać, że idzie nowe, i że za wszelką cenę tenże patriota będzie walczył z takimi jak dyrektor, pozostałością reżimu. Za wszelką cenę spowoduje, aby ten  komuch, który może i coś tutaj zrobił, ale my go już nie potrzebujemy. Potrzebujemy nowego z naszego ładu. Brawo! Siedział wyniosły pod oknem i widziałem jak z niego promieniała władza ponad wszystko. Jeszcze do niego wrócimy, bo to naprawdę ciekawa osobistość. Jego harcerzykom damy spokój. Ale tylko na chwilę.
Dziesiątym zarzutem byłem nie tylko zdziwiony, ale serdecznie ubawiony. Przyznaję, że również w…..ny.

Dlaczego dyrektor użytkuje zakładowy telewizor kolorowy?
W mieszkaniu hotelowym( w końcu przydzielono mi kawalerkę na parterze w bloku mieszkalnym zakładowym przy ul. Obrońców Stalingradu), wyposażonym w potrzebne do funkcjonowania sprzęty – kozetki, fotele, stół i stary telewizor lampowy kolorowy rubin714p, który tylko dzięki mnie pracował, bo za moje pieniądze był często naprawiany. W mieszkaniu przebywałem tylko w te dni, kiedy musiałem być w Pyrzycach. Kiedy było cieplej jeździłem do domu do Szczecina. Faktycznie w tamtych czasach posiadanie kolorowego telewizora było ogromną nobilitacją, ale ja tego tak nie traktowałem i gdyby była taka możliwość z pewnością dałbym go do świetlicy zakładowej. Ponieważ w bloku mieszkali również pracownicy, wobec tego niektóre dzieci, czasem (kiedy byłem w domu) oglądały swoje programy i wtedy w pokoiku było gwarno i wesoło. O tym także wiedzieli ci, którzy w tym budynku mieszkali, bo przychodzili razem z dziećmi. I myślę, że jeden z tych był autorem tego zarzutu. Nawet wiem, kim był ten wnioskodawca. Dziwiło mnie tylko to, że poważny związek zawodowy dał się wpuścić w takie maliny. A przy tym nadał tej niedorzecznej pretensji taki wymiar.

Dalej czytamy słynną listę zarzutów. Kolejny to:
Kto zapłacił za przygotowanie mieszkania inż. Białoszyckiemu?
Takie pytanie może zadawać tylko kretyn. A kim może być ten, który to pytanie firmuje i stawia go jako poważny zarzut dyrektorowi, którego za wszelką cenę chce niemal zmieść z powierzchni ziemi? No, kim? Jeżeli na to zebranie pozwolił sobie chyłkiem wprowadzić szefa podregionu Solidarności p. M. J., kolejarza, który za biezdurno korzystał z dźwigu samojezdnego Meprozetu, bo  bratanek dyrektora (syn kuzyna z Lipian, Krzysiek Gabruch) zawsze u wujka wyprosił, bo był akurat podwładnym p. Mieczysława Jurka ( wtedy kiedy ten był  kierownikiem na stacji PKP- Pyrzyce) Wiadomo było, że jako właściciel budynku zakładowego przedsiębiorstwo miało obowiązek odmalowania i doprowadzenia do stanu technicznie dobrego po wyprowadzeniu się jednego lokatora, a zasiedleniu przez innego.
Ciągnijmy dalej, bo czytając to z perspektywy czasu, ta sprawa nabiera takich kolorów że trudno oderwać się od klawiatury.

Dlaczego na kontrakt do RFN wyjechał brat dyrektora zamiast pracownik „Meprozetu”?
Nie ukrywam, że kiedyś przy okazji rozmowy (o możliwości delegowania kolejnych moich pracowników) z p. S. w Niemczech zapytałem, czy nie znalazłaby się praca dla mojego brata, który jest dobrym, a nawet bardzo dobrym spawaczem, pracuje w ZNTK w Stargardzie i chciałby sobie trochę dorobić. Otrzymał mieszkanie i brakuje mu na wyposażenie. Pan S. obiecał mi, że załatwi, ale ja  nie mogę brać w tym udziału i mieć na to jakikolwiek wpływ, bo on wie, że mogę mieć z tego powodu nieprzyjemności.  Skąd wiedział? Ano z tego, że jego rezydent w Poznaniu był Polakiem i znał  polskie realia. Moi pracownicy jeździli do p. S. zarabiali dewizy, zaczynali się budować, kupować sprzęt, samochody i myśleli, że to im się należy jak psu buda albo zupa. To, że oni tam jeździli, to było ze szkodą dla zakładu, bo siły roboczej na rynku nie było za wiele, doświadczonych i wprawionych spawaczy wcale. Ale mimo tego zawsze starałem się niemal wyprosić kilka przyjęć do pracy w Niemczech i pomagałem załatwiać formalności. Miałem doskonałe wejścia w firmie Varimex. Dobre wejścia, bo był kontrahentem „Varimexu”, miał również pan S. z RFN. W tym czasie rozpoczynał się pewien leciutki kryzys na Zachodzie. Palet UIC potrzebowano mniej, a podaż była dość wysoka, bo przez wiele lat wielu z Polski zaczęło dostarczać elementy do Niemiec. W tej sytuacji nie potrzeba było takiej ilości pracowników, a do tego w Niemczech pracowało znacznie więcej Turków- taniej siły roboczej. I dlatego coraz trudniej było wyprosić u p. S. aby przyjmował moich pracowników. Pan S. wyjątkowo sam załatwiał dla mojego brata bezpośrednio w dwóch instytucjach. W ZNTK udzielono bratu urlopu, a w Varimexie wyrobiono dokumenty. Kiedy się o tym dowiedziałem wyprosiłem, aby przynajmniej jednego dodatkowego pracownika zabrał z Meprozetu. Jak z tego wynika, wyjazdy do Niemiec nie były należnym przywilejem, a jedynie nagrodą. Nie musiałem nikogo wysyłać i nie musiałem tyle czynić starań, o których nie będę wspominał, a które nie były łatwe. A ten, co zadawał pytanie myślał, że jemu się należy jak kość Reksowi i jeżeli tam pojechał ktoś inny to dyrektor już jest winien i należy go przykładnie ukarać. Oczywiście zawiodłem się zdawałoby się na poważnym pracowniku, który nagłośnił, że był z bratem dyrektora. Żałowałem, że się zlitowałem nad tym pracownikiem. No cóż zawsze ze mnie wychodził naiwniak sądzący innych według własnej miary. Obiecywał, że nie puści pary z ust, a jednak puścił. Kiedy ten zarzut padł, trzeba było widzieć ogromne zadowolenie Związkowców. Już lewitowali. Już mieli winowajcę. Już mogli mu zarzucić nepotyzm.  Cokolwiek bym powiedział mogło obrócić się przeciwko mnie. Dlatego powiedziałem, że istotnie tak było, że mój brat pracował przez kilka tygodni u tego pana w Niemczech, ale jednocześnie zapytałem, czy uważają, że to jest tak wielkie przestępstwo? skoro im, nie moim braciom, umożliwiłem, aby więcej zarobili? Bo bez mojego wysiłku, żaden z nich, ani by powąchał zachodniego świata. Miałem tych maluczkich już dość. Ich podła małość zaczynała mnie wyprowadzać z równowagi. Zebranie trwało, a ja tłumaczyłem, że białe jest naprawdę białe, a czarne to czarne. Nie miałem wsparcia w moim dotychczasowym przyjacielu – Borysie Borówce. On tuż przed zebraniem poprosił mnie abym go delegował do Warszawy do Varimexu z ważną sprawą zaległych należności, bo nie mogliśmy zapłacić za materiały. Można to było załatwić telefonicznie. Tak zawsze załatwialiśmy z Markiem Belką, z którym  współpracowało się wyśmienicie i można było na nim polegać. Borys się uparł, stwierdził, że ja sobie jak zwykle poradzę sam i pojechał. Mówili, że umył ręce jak Piłat, a ja go broniłem. Okazało się później, że to oni mieli rację. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego tak postąpił? Dzięki mnie był w wielu krajach, miał rozległe znajomości, dobrze zarabiał i spełniał się jako zastępca do spraw ekonomicznych i jako gł. księgowy. Wyciągnąłem go z zakładu bez przyszłości i zbliżyłem do rodziny. Myślę, że tutaj też popełniłem błąd. Za mocno mu zaufałem, a on nie był taki macho, za jakiego chciał uchodzić. Doskonale jeździł samochodem i bardzo lubił siedzieć za kierownicą. Przejechaliśmy Polskę i kawałek Niemiec wzdłuż i wszerz, załatwiając wszędzie to, co mieliśmy do załatwienia, a nawet więcej. Wszystko dla tych ludzi, którzy później starali się mnie oczernić ( nie wszyscy– prawda),aby się mnie pozbyć. A można to było zrobić bardziej kulturalnie. Dzisiaj nie miałbym argumentów. Wracając do mojego przyjaciela ( nie żyje), młodszego o 10 lat, z którym w drodze, bywało, rozwiązywaliśmy nie jedną łamigłówkę i niemal nazajutrz już ją produkowaliśmy, bo była taka potrzeba. Muszę przyznać, że mnie bardzo zadziwił.

Było to już po moim odejściu, Borys złożył list intencyjny przystąpienia do konkursu na dyrektora firmy. Zaufani, z którymi układał misterny plan pozbycia się mnie, w drodze do domu i do firmy, chcieli w pewnej chwili podłożyć mu nogę i przyjąć na dyrektora jednego inżyniera z POM Lipiany ( partyjnego!). Już mieli to finalizować, oczywiście poza plecami Borysa. Kiedy na to wpadł, mocno się zagotował. Zapytacie skąd to wiem? Wiem, bo nadal między nami istniała nić przyjaźni. Wątła, ale jednak istniała. Borys nie był takim złym człowiekiem. Był po prostu słabym psychicznie i łatwo go było ulepić. Tak urabiali go Lipiańczycy - Rutkiewicz, Malicki i inni, z którymi zawsze był w podróży do i z zakładu. Tenże mój przyjaciel nie mogąc poradzić sobie ze sprawami przedsiębiorstwa, teraz współzarządzanego przez zwycięską Solidarność z kilkoma orłami (Tarką, Dąbrowskim, Czaplą, Mroczkowskim, Muchą, Wołkiem, Węgrzynem, Mieszką, Szalkiewiczami i Michalskim oraz kilku innymi), wydzwaniał do mnie kilkakrotnie dziennie setki minut i żebrał porady. Przy tym informował mnie na bieżąco o każdym pracowniku i o każdym jego kroku. Nieraz mówiłem: – Chciałeś tego miodu, to teraz go jedz sam i nie zawracaj mi głowy. Ja buduje altanę, uprawiam ogródek i mam święty spokój, a ty go po prostu burzysz. Oczywiście radziłem, co ma robić, albo jak rozwiązać ten lub inny problem, ale wiadomo na odległość można było tylko łatać, a nie szyć na miarę dobre ubranie. Czasem na wielki alarm jechałem do Pyrzyc. Z czasem nie mogłem nawet tam jeździć, bo Borys chyba obawiał się nadzoru związkowego. Firma staczała się po równi pochyłej. Tych orłów nie było widać. Najgłośniejsi gdzieś się ulotnili, inni nie wychodzili z ukrycia, a jeszcze inni, przechodząc obok mnie wydawali jakiś piszczący dźwięk „ dzień dobry panie dyrektorze, szkoda, że pana nie ma w firmie”. Tak po kilku latach (chyba dwóch, albo trzech, bo burzy się szybko to, co zostało zbudowane z wielkim wysiłkiem przez wiele lat) widziałem upadek dobrej firmy. Firmy, która, daję słowo, byłaby wzorcowym przedsiębiorstwem, gdyby nie…. Dam już spokój, bo się powtarzam! Tak mnie skręca!  Ten sam pan, o którym pisałem wcześniej doprowadził do likwidacji nie takie zakłady pracy i pozbawił rzeszę ludzi zarobku i godziwego życia. Przyczynił się do wielu nieszczęść i do dnia dzisiejszego wypina pierś. Czy ma jakieś zakłady do likwidowania?  Jeżeli są takie to on nie spocznie, do póki tego zadania nie wykona (pisałem wcześniej). A co po drodze było…? Pisał o tym Kwiatkowski w „Kurierze Szczecińskim”. 

Ale wróćmy do słynnego zebrania i zarzutów , które miały uzasadnić votum nieufności dla dyrektora.
Dlaczego przydzieliłem linię telefoniczną do mieszkania inż. Białoszyckiego bez konsultacji z radą pracowniczą?
Wiadomo w tamtych czasach sam fakt posiadania telefonu zmieniał status. Nie do pomyślenia dzisiaj i duże piwo dla tego– młodego człowieka, który to zrozumie. Pytanie było oczywiście mocno tendencyjne i zadał je człowiek, który moim zdaniem przez przypadek został później przewodniczącym Rady Pracowniczej, na zasadzie, jak już nie ma takiego, który by się zgodził to stanowisko piastować, wybierano tego który nie protestował.  Ten nie mógł protestować, a nawet był bardzo zadowolony z wyboru, bo myślał sobie biedaczysko, że od tej chwili wszystko będzie mu wolno. Po prostu teraz żaden dyrektor mu nie poskoczy. Dotychczas był to pracownik bardzo słaby, niewydajny, źle pracujący, ale cwaniak nad cwaniakami, który wykorzystywał na całego zwolnienia L4. Jak to robił? było tajemnicą poliszynela. On się nawet z tym specjalnie nie krył. Wielokrotnie komisje meldowały mi, że ten pracownik niewłaściwie korzysta ze zwolnienia lekarskiego. Wzywałem delikwenta i rozmawiałem. Niby przyrzekał poprawę, ale nadal brał zwolnienia. Wielokrotnie spotykałem go w mieście, kiedy spacerował, a lekarz zalecał leżenie.  Oczywiście wyciągaliśmy konsekwencje, ale teraz nadarzyła się okazja bycia tak ważną personą –przewodniczącym Rady. Jak nie skorzystać? No i ten mój największy łamacz dyscypliny stał się mocny i mógł stawiać zarzuty dyrektorowi! Wyjaśniło się to dopiero później. To był układ, w którym maczał palce…. Za tym napisał ten i zaraz następny zarzut.
Dlaczego dyrektor wyjeżdżał w czasie choroby w sprawach służbowych za granicę, skoro ten sam dyrektor nakazuje anulować zwolnienie lekarskie pracownikowi Paprockiemu za drobne czynności .
Czytaj, za pracę(kopał szpadlem) w ogródku podczas zwolnienia L4, gdzie było jak wół napisane, że pacjent powinien bezwzględnie leżeć i nie wolno nadwerężać kręgosłupa. Był już wiekowym człowiekiem, przed emeryturą. Mieszkał przy zakładzie pracy. Pracował na oczach swoich kolegów i to właśnie oni narobili największego hałasu. Czy ktoś może zrozumieć taką perfidię piszącego zarzut i firmującego? Bo zaraz po tym zarzuca się mnie, że: Zły stan zdrowia dyrektora nie pozwala jemu na bardziej energiczne kroki w rozwoju przedsiębiorstwa i brak dostatecznej troski w zakresie BHP np. brak oświetlenia stanowisk ślusarskich, brak wentylacji i żaluzji na H1, wyeksploatowane narzędzia pracy, zaniedbane sanitariaty warsztatowe.
Powinni byli oskarżyć mnie jeszcze o to, że na pl. Czerwonym w Moskwie ukradli rower, w Afryce nie pada deszcz od kilku miesięcy, a gdzieś indziej biją Murzynów. Omawianą listę podpisali: Same szychy!
W tamtych czasach, już po upadku PRL, nadal szermowano retoryką przeszłości i jednocześnie walczono z przeszłością. Czysta paranoja. Tylko jeden pracownik był na tyle odważny, że zarzucił p. Mieczysławowi Jurkowi, że posługuje się w argumentacji politykierstwem. Był nim Władysław Kostrzewski. Wypowiedź p. Kostrzewskiego była podsumowaniem dość długiej połajanki dyrektora przez p. Mieczysława Jurka.
Ten pan w swojej wypowiedzi posługiwał się retoryką gmatwania sprawy tak, aby było dużo i mało zrozumiałe. Wypowiedź była zlepkiem haseł bez składu i ładu. Za to nacechowana wzniosłymi hasłami głoszonymi także bez związku.
Np. cytuje z protokołu napisanego przez R. Węgrzyna " ...decyduje większość, natomiast pan dyrektor wykorzystuje sytuację... Pan (zwracając się do mnie) powinien rozmawiać z ludźmi o "prywatyzacji". Ludzie to źle odbierają. Cześć ludzi boi się powiedzieć prawdę i są zastraszeni na skutek minionego okresu... Załoga musi się ustrzec przed błędami i musi być zapoznana z tematem prywatyzacji...Sprawa wyjazdów w czasie choroby nie jest na miejscu, jak również tłumaczenie odnośnie płac, że obowiązują podatki....Straszenie jest również nie na miejscu.... Ktoś z firmy waszej musi przedstawić jasno perspektywę....Mam obowiązek wobec ludzi pracy ostrzec, że się straszy prywatyzacją... Pozostawiam wypowiedź p. Mieczysława Jurka bez komentarza.

Oczywiście dyskusja trwała nadal. Odpowiadali jedni drugim i nawet było czasem groteskowo, ale duch był jeden. Dyrektora trzeba się pozbyć. On już i tak za długo tutaj pracuje i coraz lepiej nas poznaje. A my tego sobie nie życzymy. My chcemy całkowitej wolności i swobody działania. Wszystko jest nasze i nikt nie będzie nam zabraniał zabierać tego, co nam jest potrzebne.

Tak myśleli ci, którzy byli na bakier z uczciwością. Jak się skończyło każdy wie i po latach pluje sobie w brodę.

Na zakończenie. Moi mili Pyrzyczanie. Więcej nie mogę pisać o tym słynnym zebraniu, bo byłoby przykro czytać. Mam obok tych niemiłych zagrywek ludzi małej wiary i jeszcze mniejszej kultury, wiele miłych wspomnień ze starego Grodu. Pamiętacie przecież, że przez siedem lat byłem przewodniczącym Towarzystwa Miłośników Ziemi Pyrzyckiej i brałem czynny udział w rozwoju kultury w Pyrzycach. Po sobie - mam taką nadzieję -  zostawiłem wiele miłych wspomnień u ludzi mnie sprzyjających, których i ja z rozrzewnieniem wspominam, a z niektórymi utrzymuję przyjacielskie kontakty do dnia dzisiejszego.

Czytany 1703 razy Ostatnio zmieniany środa, 26 maja 2021 19:53
Zaloguj się, by skomentować