poniedziałek, 14 listopada 2011 20:41

Hydroma cz.5 - Sukces nie zawsze rodzi rozkwit

Napisane przez Mieczysław Walków

Okres sukcesu HYDROMY.
Przedział czasu 1974 do 1977 roku był najprężniejszym okresem rozwoju fabryki HYDROMA – BUMAR. Aby tego dokonać potrzeba było ogromnego wysiłku, w którym grałem pierwsze skrzypce i jednocześnie dyrygowałem. Wszystko działo się równolegle. Budowaliśmy nową fabrykę w Szczecinie i Gryficach. Uruchomialiśmy nowe wyroby - około 50. Walczyliśmy o uzyskanie terenu pod budowę domu mieszkalnego, który został wybudowany i zasiedlony. Załatwialiśmy dziesiątki spraw związanych z dostawami, elementów na plac budowy. Uzgadnialiśmy wykonawstwo – montaż bloku mieszkalnego przez grupę specjalistów z Lenigradzkiej Fabryki Domów. Prowadziliśmy trudne negocjacje z SPBO-2 z dyr. inż. Reczyńskim, który był wyjątkowo pazerny i chciał 50% mieszkań w zamian za roboty wykończeniowe. W końcu zgodził się na 60 mieszkań. To i tak za dużo, ale nie miałem wyjścia.

Zakład wiodący WARYŃSKI uruchamiał koparki licencyjne MENCK. Rozpoczynaliśmy produkcję cylindrów nowych, znacznie cięższych i pracujących przy większym ciśnieniu.
Dla nas były to nowe uruchomienia, wymagające dużych nakładów myśli technicznej i organizacyjnej, a także ekonomicznej. HYDROMA musiała podążać za rozwijającym się przemysłem maszyn budowlanych. Koparek w Warszawie i koparek w Oddziałach warszawskiej fabryki, spycharek i ładowarek we Wrocławiu. Dźwigów oraz podnośników w Głogowie i Koszalinie, hydrauliki w Toruniu. 
Każdy z tych zakładów miał ambicje produkować coraz to szerszy asortyment oparty na hydraulice siłowej.
Z FADROMĄ mieliśmy chwilowe niepowodzenie wynikające ze sposobu eksploatacji maszyn w kopalni miedzi w Zagłębiu Lubińskim (Polkowice, Rudna). W kopalni miedzi istniały szczególnie trudne warunki pracy. Operatorzy sprzętu byli różni. Jedni  dbali o sprzęt inni nie. Potężne tłoczyska cylindrów potrafili giąć w fajki.
Byłem w kopalni i widziałem. Moim zdaniem, wina nie tkwiła wyłącznie w konstrukcji siłowników, a sposobie eksploatacji maszyn. Podpisaliśmy porozumienie z zakładem naprawczym Kopalni na zwiększoną ilość samych tłoczysk.
Podobną sytuację mieliśmy na budowie Huty Katowice.
Pojechałem na budowę na wyraźne żądanie słynnego Kozakiewicza – pełnomocnika rządu do spaw koordynacji budowy Huty Katowice.
Miał zwyczaj wyśmiewać poważnych dyrektorów budów, zjednoczeń i kombinatów.
 Wyraźnie napadliśmy na siebie jednocześnie. On mi zarzucał, że jakaś tam HYDROMA ze Szczecina partoli (tak się wyraził) tłoczyska i ciekną cylindry.
Ja jemu zarzuciłem, że nie dba o sprzęt, który ma w dyspozycji i nie szanuje mienia społecznego. Nowiutką koparkę zasypują jego ludzie w wykopie - powiedziałem, bo jej wydobyć nie mogą w całości. Mogliby przynajmniej rozebrać na części ( widziałem to, kiedy udawałem się na obrady).
Ten bardzo głośny spór prowadziliśmy przy większym gremium. Poprosił abym został i porozmawiał z nim spokojniej po naradzie .
Pojechaliśmy na plac budowy i okazało się, że miałem rację. Jego zarzuty sprawdziły się jedynie połowicznie. Istotnie uszczelnienia nie były wysokiej klasy (te, które były wykonywane w kraju w INCO były złej jakości, na co nie miałem wpływu). 
Musieliśmy przekonstruować i zamówić inne pakiety uszczelnień i kupić je za granicą. W tamtych  warunkach było to konieczne, chociaż bardzo trudne do zrealizowania.
Później zmieniliśmy technologię wykonawstwa tłoczysk i przekonstruowaliśmy uszczelnienia od strony końcówki tłoczyska. Przekonstruowaliśmy także same siłowniki.

Przekazanie produkcji HDS–3 do Torunia okazało się trudniejsze niż przewidywałem. Mimo naszego dobrego przygotowania do przekazania produkcji, Fabryka Maszyn Budowlanych w Toruniu całkowicie nie była przygotowana do przejęcia i uruchomienia produkcji żurawików, i wyraźnie nie chciała tego wyrobu.
Wszelkie próby pomocy z naszej strony nie odnosiły pozytywnego skutku. Torunianie po prostu nie mieli serca do nowej produkcji, a ich kierownictwo nie brało w tym udziału, jakby ich ten problem absolutnie nie interesował. Nawet oddelegowana na jakiś czas nasza ekipa do montażu, wróciła zniesmaczona z przekonaniem, że dźwig samochodowy w Toruniu produkowany nie będzie. Przypominam, że przekazanie tej produkcji odbyło się na wyraźne polecenie Zjednoczenia, a później Kombinatu.
Argumentacją na opóźnienie rozruchu przejmowanej produkcji HDS-3 w FMB w Toruniu było to, że nie opłaca się uruchamiać tej produkcji przed modernizacją hydrauliki. I Toruń stale przygotowywał nowocześniejszą konstrukcję hydrauliki, a że ten wykręt był korzystniejszy i łatwiejszy do obrony niż tłumaczenia się z braku produkcji przejętej ze Szczecina, taki stan rzeczy trwał nieprzerwanie. Natomiast zapotrzebowanie na HDS–3 było nadal duże i na tym tle rósł ogromny konflikt interesów, w wyniku którego ktoś musiał ponieść konsekwencje. Ale o tym, potem!
Nadal walczyłem z przeciwnościami, różnego kalibru. Najgorszym dla mnie było to, że nie mogłem dotrzeć do wszystkich z przekonaniem, że praca dobrze przemyślana i uczciwie wykonana daje nie tylko efekty ekonomiczne, ale satysfakcję z dobrze wypełnionego obowiązku, no i znacznie lepsze zarobki.
Zaczynałem odczuwać ogromne zmęczenie. Coraz częściej starałem się odpoczywać przynajmniej w niedzielę i brać krótkotrwałe urlopy. Niestety natłok myśli związanych z nierozwiązanymi problemami nie dawały mi spokoju. Nie potrafiłem wyłączać się ze spraw zawodowych. Po chwilowych odpoczynkach zaczynałem od nowa pracować ponad siły. Oczywiście mobilizowałem także swoich pracowników i wymagałem od nich wysiłku. Zaczęli sarkać, tworzyć gromady oporu, zaczęli podgryzać, spiskować i wręcz sabotować. Jedni otwarcie, inni w ukryciu.

Nie byłbym sprawiedliwy gdybym powiedział, że brak było takich pracowników, którzy razem ze mną pracowali ponad siły. Było ich nawet wielu i dzięki temu pięliśmy się do góry.

Byliśmy już zakładem przemysłowym, mającym renomę i nadal udoskonalaliśmy produkcję i organizację przebiegu produkcji, przepływu informacji, a przy tym rozwijaliśmy konstrukcje i technologie.
Do tej ostatniej dziedziny miałem najwięcej uwag i poświęcałem jej najwięcej czasu.

Najbardziej byłem zainteresowany takimi zmianami konstrukcji i technologii, które pozwoliłyby produkować więcej i lepiej; przy minimum wysiłku i mniejszych kosztach. 
Wspierałem ruch racjonalizatorski i wynalazczy. Ruch ten w fabryce był już efektywny, ale teraz był jeszcze bardziej.
Wprowadziliśmy regularne giełdy wniosków racjonalizatorskich.
Zezwoliłem na wykonanie prototypu silnika hydraulicznego konstrukcji mgr inż. Dolińskiego.
Budowaliśmy prototypy nowych rozwiązań cylindrów CHB, naszej konstrukcji,
Poddaliśmy próbom nowe rozwiązania konstrukcyjne głowic wiele tłoczkowych, również naszej konstrukcji.
Prowadziliśmy szeroko zakrojone konsultacje i wymianę myśli technicznej z wykonawcą i dostarczycielem uszczelnień – firmą Merkel z RFN.

Jugosławia.
Na polecenie ZPMB i Kombinatu udałem się do Jugosławii, aby nawiązać współpracę z zakładami hydrauliki siłowej w Trsteniku – Prva Petoletka (Serbia) i w Titogradzie (Podgorica) – Radoje Dakic' (Czarnogóra).
W Jugosławi byłem kilka razy.
Po raz pierwszy polecieliśmy w grupie czterech osób: Przedstawicielka CHZ  - Bumar, dwóch inżynierów z OBRMB Waryńskiego i ja. Naszym zadaniem było: dokonać rozeznania, nawiązać kontakty techniczne i osobiste dla wymiany myśli technicznej i współpracy kooperacyjnej oraz handlowej.
Wylot odbył się w maju 1975 roku. Do Belgradu przylecieliśmy przed południem. Na lotnisko przyjechał po nas przedstawiciel CHZ – BUMAR, który był kierownikiem polskiej placówki serwisowej w Jugosławii. Powitał nas pan, miej więcej w moim wieku, w ciemnych okularach przeciwsłonecznych.
Z lotniska do hotelu mieliśmy około godziny jazdy samochodem. Jak to bywa zwyczajowo zaczęliśmy rozmowę „wywiadowczą”: skąd, z jakich zakładów pracy i co najbardziej nas będzie interesowało w Jugosławii? Pan, który po nas przyjechał był jednocześnie kierowcą, a słysząc, że jestem ze Szczecina, zaczął mówić, że przez trzy lata był w szkole, w mieście nie daleko Szczecina. Zapytałem, w jakiej? i dowiedziałem się, że w Gimnazjum Mechanicznym. Od razu wiedziałem, że w Stargardzie i zapytałem, czy mieszkał w internacie, czy w mieście z rodzicami? Odpowiedział, że w internacie od roku 1947–1950. Nawet trochę boksował w tamtych czasach i do tej pory ma kłopoty z przegrodą nosową - przyznał się.
Powiedziałem, że być może jest to pamiątka po moim ciosie.
Zatrzęsło samochodem tak, że omal nie wpadliśmy do rowu. Zatrzymał samochód i poprosił, abym wysiadł.
Wysiadłem i okazało się, że po 25 latach spotkałem kolegę – Staszka Czwarnosa, z którym nie raz boksowaliśmy na ringu, jako szczypiory. Tak nazywał nas trener przed pierwszym krokiem bokserskim.
Do samego hotelu Stanisław nikomu nie dał dojść do słowa. Mówił i wspominał niedobre i dobre czasy tamtych lat.
Najbardziej cieszył się ze spotkania kumpla który nieraz sprawiał mu problemy na ringu. Ale przegrodę nosową złamał mu mocniejszy bokser, podczas pierwszego kroku bokserskiego.

Podczas tego pobytu nawiązaliśmy przyjacielskie kontakty z braćmi Słowianami, które później przekładały się na współpracę.
W ramach króciutkiego odpoczynku zostaliśmy zawiezieni do Budwy nad Adriatykiem. Tam zrobiłem zdjęcia tego, co później, po trzęsieniu ziemi w 1979 roku. już nie istniało.

Drugi i trzeci wyjazd był kontynuacją poprzedniego. W wyniku naszych wyjazdów i ich przyjazdów do nas, zaczęła rosnąć i umacniać się doskonała współpraca techniczna i handlowa z Jugosławianami.
W takich wypadkach zawsze jest tak, że jedni chcą, a drudzy też chcą, ale zupełnie czego innego. Najczęściej widzą jedynie własne interesy, a te nie zawsze można pożenić z innymi ogólnymi. Wiem, że po moim odejściu z HYDROMY, tylko siłą rozpędu przez parę lat jakoś to się kręciło, ale później umarło.
Wielka to strata, bo o ile wiem, zakłady w byłej Jugosławii do dnia dzisiejszego mają dobrą kondycję, a HYDROMA jest jedynie mało znaczącym kadłubkiem, wspaniale rozwijającego się przedsiębiorstwa pod moim kierownictwem.

Wyjazdów zagranicznych z tego okresu było wiele i każdy związany był z rozwojem fabryki.

Szwecja. 
W roku 1975, po nawiązaniu kontaktu ze szwedzką firmą Bayer udałem się w towarzystwie Brzeźniakiewicza i inż. Dziury do Malmö.
Pojechaliśmy na zaproszenie przedstawiciela wymienionej firmy, pana Henryka Kubiaka. 
Celem naszej podróży było zapoznanie się z szeroką ofertą firmy, także pośredniczącej w zakupach maszyn i urządzeń na terenie Szwecji i państw ościennych.
Nas interesowały urządzenia do galwanizerni i malarni, a także szlifierki do tłoczysk – szczególnie długich.

Mieszkaliśmy w hotelu w Malmö i każdego dnia byliśmy w innym zakładzie przemysłowym (lub w kilku zakładach pracy) w Szwecji południowej i tam zapoznawaliśmy się, nie tylko z produkcją tych zakładów, ale także z urządzeniami, którymi handlowała firma Bayer. Taka lekcja lub lekcje poglądowe.
Dla nas było to dwojako ciekawe.
Wstępowanie do nieogrodzonych fabryk, załatwiane było telefonicznie podczas jazdy samochodem lub bezpośrednio na miejscu.
Szwedzi nie robili żadnego kłopotu i pokazywali nam wszystko, czego tylko zażądaliśmy. Pokazywali produkcję, dokumentacje technologiczne i konstrukcyjne, a nawet prototypy.
Stwierdziliśmy, że za wyjątkiem nasycenia fabryk nowoczesnymi obrabiarkami i robotyką oraz niektórymi zwyczajami, na przykład używaniem hulajnóg do szybkiego transportu serwisantów lub gońców w firmie, wszystko inne było podobne do naszych fabryk.
W jednym z zakładów – już teraz nie pamiętam dobrze nazwy, chyba Nordton - specjalizującym się w małych siłownikach pneumatycznych i hydraulicznych, grupa zapaleńców pokusiła się na konstruowanie i programowanie robotów zastępujących ludzi w warunkach szczególnie ciężkich, na przykład w malarniach. Dla nas oferowali wykonanie takiego robota do malarni. 
Zupełnie poważnie rozważałem tą propozycję.
Zwiedzając fabrykę: lodówek, kuchenek gazowych i elektrycznych, ręcznych kosiarek do trawy i wiele innych wyrobów użytecznych, w malarni zalanej wodą, aby się nie kurzyło z posadzki, pracowały wyłącznie roboty.

Byliśmy także w innych miejscowościach oddalonych na północ od Lund i zwiedzaliśmy różne fabryki.
W sumie byliśmy w 23 lub 24 zakładach pracy, i tylko w jednej fabryce, gdzie prowadzona była produkcja związana z wojskiem, pokazano nam wyłącznie jedną halę, na której produkowano siłowniki hydrauliczne i inne elementy maszyn budowlanych.

W ostatnim dniu przed wyjazdem do Polski, pan Kubiak umożliwił nam wypad promem do Kopenhagi. Wiz nie mieliśmy i na szczęście nikt nas nie kontrolował. Zwiedzaliśmy miasto i byliśmy w słynnym Tivoli. 
Wracając promem z Ystad do Świnoujścia zastanawialiśmy się i dyskutowaliśmy o tym: jakby to było dobrze, gdybyśmy mogli swobodnie poruszać się po Europie bez żadnych paszportów!?(sic)

Moskwa.
Kilka wyjazdów miałem do Moskwy. Chodziło o to, że ZPMB zostało zobligowane do nawiązania współpracy z fabryką dźwigów w Odessie .
W wyniku tej współpracy miały powstawać dźwigi samobieżne o dużym ciężarze podnoszenia i znacznym wysunięciem ramienia. Dźwigi miały być produkowane wspólnie i montowane wg typów, w Związku Radzieckim i Polsce.(Huta Łabędy i Głogów).
Zadaniem HYDROMY byłaby produkcja wszystkich typów siłowników (cylindrów) hydraulicznych i niektórych silników hydraulicznych. Szczególnym wyzwaniem dla nas były siłowniki długie o skoku od 6 do 8 metrów.
Ponieważ były to początki współpracy byłem zobligowany przez moich szefów do osobistego brania udziału w tak zwanym rozruchu.
Na moich pracowników technicznych przyjdzie czas – usłyszałem taki argument moich szefów, kiedy starałem się wcisnąć któregoś inżyniera z HYDROMY do delegacji. Czasem mnie się to udawało, ale rzadko, nad czym ubolewałem.

Dortmund- Holzwickede.
Po próbny siłownik hydrauliczny o skoku tłoczyska ponad 6 metrów i średnicy tłoka około 150 milimetrów, wysłano dwóch inżynierów: jednego z OBRMB w Warszawie, nazwiska nie pamiętam i mnie. Wysłano nas do Dortmundu - Holzwieckede do fabryki Montanhydraulik.
Naszym zadaniem było dokonanie odbioru jakościowego cylindra, przed wysyłką do Polski do OBR w Kobyłce. Zażądaliśmy, aby siłownik zamocowano i poddano odpowiedniemu ciśnieniu, wysuwając tłoczysko na długość pełnego skoku. Mieliśmy pomierzyć wielkość ugięcia na obu końcach cylindra.
Niemcy na początku byli przeciwni takiej próbie. Dowodzili, że jest to bardzo niebezpieczne i nikt z nich nie będzie w stanie dokonać pomiaru.
Myśmy się uparli, że bez tej próby siłownika nie odbierzemy.
Po godzinnej naradzie pracownicy fabryki siłownik zamocowali i przygotowali do próby.
Wyprowadzili wszystkich pracowników z hali i powiedzieli, że jeżeli chcemy zmierzyć wielkość ugięcia musimy to zrobić sami.
Zmierzyliśmy i stwierdziliśmy, że ugięcie mieści się w założeniach konstrukcyjnych. Warunek ten był określony w instrukcji wyjazdowej, a strzałki ugięć wyliczyli Niemcy.

Dyrektor Techniczny firmy oprowadzając nas po halach produkcyjnych pokazywał nam proces wykonywania siłowników różnej wielkości.
Największe, których średnice dochodziły do 500 mm i długości  6,5 metra, robiły wrażenie. 
Dla mnie był to doskonały pogląd na produkcję cylindrów, do których HYDROMA jeszcze nie dorastała, ale wszystko było przed szczecińską fabryką. 
Dyrektor Techniczny, chyba intuicyjnie odkrył, że ja prócz tego, że jestem związany z techniką, muszę zarządzać jakimś przedsięwzięciem.
Pokazywał nam polskie obrabiarki z Poręby i nie mógł się nachwalić ich dokładnością i trwałością. Twierdził, że te maszyny są na kilka wieków. Oczywiście odpowiednio eksploatowane. Pokazał nam także nowy nabytek: tokarkę sterowaną numerycznie TZC 32N i skomentował, że wprowadza najnowszą myśl techniczną. Zapytał, czy znamy takie obrabiarki, bo przecież one także pochodzą z Polski?
Powiedziałem, że mamy ich kilka i pracują w gnieździe tokarek.
Muszę wyjaśnić, że nie potrzebowaliśmy tłumacza. Człowiek ten doskonale mówił po rosyjsku. Nawet znacznie lepiej ode mnie, mimo tego, że był Niemcem. Do 1958 roku pracował w jakimś mieście bez nazwy na dalekim północnym wschodzie i był tam "wolnym" człowiekiem, w promieniu około 50 kilometrów. Tak nam opowiadał przy kolacji w jego prywatnym domu.

Skoro jestem przy opowiadaniu o tej nowoczesnej tokarce (TZC), muszę koniecznie wspomnieć o zakupie tokarek sterowanych numerycznie dla HYDROMY.
Hala produkcyjna była na tyle zaawansowana, że można było wprowadzić do niej maszyny, aby poczekały na ustawienie i podłączenie. Obrabiarki (kilka) TZC kupiliśmy za pieniądze z funduszu postępu technicznego. Wytwórca zaproponował nam kupno tych maszyn po niższej cenie. Zmusiła go do tego konieczność.
Maszyny były przygotowane dla odbiorcy południowo amerykańskiego, chyba z Argentyny, który definitywnie wycofał się z zakupu. Korzystając z takiej okazji, po rozmowie z gł. projektantem inż. Nowackim i moimi zwierzchnikami w Kombinacie zdecydowałem się obrabiarki kupić.
Zmagazynowaliśmy je na terenie nowej hali. Były w skrzyniach i miały oczekiwać na ustawienie i podłączenie.
Dla wyjaśnienia muszę dodać, że były to tokarki najnowocześniejszej generacji w tamtym czasie. Pracowały półautomatycznie, to znaczy obsługa człowieka była ograniczona. Sterowanie procesem odbywało się przy pomocy taśmy perforowanej. Myślę, że wystarczy na tyle wyjaśnień technicznych.
O procesie pracy maszyny sygnalizowały kolorowe lampki. Światełka były ze sobą połączone odpowiednio zintegrowaną aparaturą, odpowiednio kalibrowaną –zgrywaną.
Jednej nocy jakiś wandal rozbroił, a właściwie unieruchomił prawie wszystkie obrabiarki warte około 50 milionów złotych – ukradł kolorowe kopułki lub osłonki świateł sterowania i dokonał innych kradzieży. Zameldowano mi o tym rano i myślałem, że dostanę zawału serca.
Podejrzenie padło na sąsiadów zza miedzy. W ten sposób organizowali sobie potrzebne materiały do jakiejś mało wartej tablicy poglądowej.
Dobrze, że mieliśmy znajomości u producenta. Naprawa i ponowna regulacja kosztowały nas krocie.
Ponieważ maszyn było w nadmiarze, a Politechnika Szczecińska, której patronowałem była w potrzebie i po uzgodnieniu z władzami zwierzchnimi, HYDROMA podarowała jedną, a później drugą maszynę dla celów dydaktycznych.

Czas powrócić do omówienia dalszych zmian z procesie zarządzania fabryką, która tak niedawno (zaledwie dwa lata temu) była wielkim przegranym do tego stopnia, że musiała przełknąć gorzką pigułkę i „narzucić” sobie dyrektora z innego, nie bardzo lubianego zakładu, który dla HYDROMY był zakładem niedoścignionym. I tenże „narzucony” dyrektor doprowadził do tego, że zaczęto fabrykę chwalić, a w samej fabryce robiło się całkiem przyzwoicie i nowocześnie.
Jednocześnie poprawiły się wyraźnie zarobki. Nikt już nie wieszał psów na fabryce i nie zarzucał jej nieudolności i metod pracy panujących w średniowiecznej manufakturze. Odwiedzać zaczęły HYDROMĘ firmy zagraniczne i krajowe, które swoją produkcję chciały oprzeć o hydraulikę siłową.

Budynek mieszkalny lada chwila miał być do zasiedlenia. Rozpoczęły się dostawy urządzeń i maszyn. Przybyło trochę samochodów. Nawet nowy Fiat 125p. Wprawdzie woził dyrektora po różnych delegacjach, ale także służył i innym. Dyrektor otrzymał przydział na „malucha - 126p”, ale zaraz wystarał się jeszcze o trzy inne przydziały i rozdał najbardziej potrzebującym pracownikom. Jednym z nich był kierownik Oddziału w Gryficach.
Technolodzy, służba gł. mechanika i magazyny przeprowadzili się do nowych pomieszczeń.

Dostosowaliśmy rampę kolejową do za i wyładunku i od tej pory materiały dostarczane były na teren zakładu. To samo było z wywożeniem wyrobów, wiórów i odpadów.

Kupiliśmy ogrodzony 4 ha teren nad jeziorem w Starej Dobrzycy z przeznaczeniem na Ośrodek Wypoczynkowy i rozpoczęliśmy budowę domków wypoczynkowych.
Czyniliśmy starania o rozpoczęcie inwestycji pięknego (był już projekt) budynku wczasów pracowniczych w Międzyzdrojach.
Osobiście  zrobiłem rozeznanie przejęcia zameczku w Rybokartach k/ Gryfic z przeznaczeniem na Ośrodek Wypoczynkowy dla pracowników całego Zjednoczenia.

Prowadziliśmy poważne inwestycje w Gryficach na obszernym terenie w granicach miasta.
Wprowadzaliśmy wiele rozwiązań konstrukcyjnych, oszczędnościowych.

Tworzyliśmy przyjazną atmosferę do badań nad wprowadzeniem do przemysłu azotowania i nasiarczania gazowego powierzchni kulistych przegubów cylindrów narażonych na wielkie naciski.
Zmodernizowaliśmy stołówkę i sklep na terenie fabryki.

Po niedługim czasie rozdzieliliśmy mieszkania dla pracowników i ich rodzin.
Mieszkania otrzymali wszyscy potrzebujący, a nawet i ci, którzy za cenę mieszkania przyszli do fabryki pracować. Ci, którzy byli samotni również otrzymali pokoje w mieszkaniach, na zasadach hotelowych. W efekcie pozostało w dyspozycji 11 mieszkań dla przyszłych poszukiwanych fachowców.

I właśnie te mieszkania stały się początkiem walki z dyrektorem. Walkę rozpoczęły: Rada Pracownicza i Związkowa.
Do walki z dyrektorem, dołączył  i stanął na czele, szczególnie nieprzyjaźnie nastawiony nowy sekretarz KZ PZPR. Człowiek, któremu umożliwiłem studia i który cieszył się u mnie (przez jakiś czas) jako pracownik kierujący oddziałem obróbki cieplnej , azotowania i nasiarczania, szacunkiem za pracę zawodową. Tak było na początku, dopóki nie zaczął jej lekceważyć. 
Jako przywódca polityczny stanął na czele i podburzał swoich pretorianów  w różnych sprawach.
Jak do tego doszło postaram się opisać, dla pokazania mechanizmów sprawowania władzy politycznej w tamtej rzeczywistości. A która jak się okazało po latach, niczym się nie wyróżniała od późniejszej rzeczywistości. Późniejsza (dzisiejsza) okazała się znakomitym uczniem poprzedniej.

 

Czytany 2289 razy Ostatnio zmieniany czwartek, 23 stycznia 2020 10:57
Zaloguj się, by skomentować