Dotyczyły one nie tylko mieszkańców miast i wsi, ale także poszczególnych miejsc pracy. W tym przypadku HYDROMY, którą zarządzałem. Przypomnę, że już w lutym przegłosowano poprawki do Konstytucji nadające PZPR przewodnią rolę i pieczętujące sojusz ze Związkiem Radzieckim. Natychmiast Episkopat Polski złożył protest na ręce H. Jabłońskiego. W marcu odbyły się wybory do Sejmu, poprzedzane wielką wrzawą, która nie pomagała spokojnie pracować. Zaraz po tym media i organizacje partyjne na terenach instytucji i zakładów pracy zajmowały się sprawą olimpijczyka, szablisty posądzonego o szpiegostwo, jakby ta sprawa, była najważniejsza. Tuż przed wakacjami Rząd i Sejm zafundowali społeczeństwu poważny wzrost cen artykułów podstawowych, a cukru nawet o sto procent i wprowadzili kartki na cukier. Już następnego dnia wybuchają strajki i zamieszki w Ursusie, Radomiu i Płocku. Zwane przez władze – chuligaństwem i warcholstwem. Zamieszki, władza z całą surowością pacyfikowała i wsadziła setki ludzi do więzień, fundując im nie tylko ścieżki zdrowia, ale i wieloletnie wyroki. W tym czasie zakłady pracy i instytucje zmuszane były do czynnego manifestowania solidarności z władzą - kosztem ogromnych strat spowodowanych postojami i nie wykonywaniem produkcji (bez możliwości korekt planów). Czysta paranoja. W kraju wrzało. Biskupi polscy i znani profesorowie(28) apelowali do Sejmu i Rządu o cofnięcie podwyżek i zaniechanie represji wobec strajkujących. Władza wprawdzie wycofała podwyżki, ale mleko się rozlało. W tym czasie na świecie ginęli ludzie w katastrofach lotniczych w Rosji, Ekwadorze, Jugosławii – Zagrzebiu, Turcji, na Barbadosie w Santa Cruz, Setki i setki tysięcy ludzi zginęło z powodu trzęsień ziemi we Włoszech i Chinach. Tsunami na Filipinach pochłonął 8 tys. osób. Światu groziły: epidemia gorączki krwotocznej Ebola (Zair) i katastrofa chemiczna w Soveto. W proteście przeciwko reżymowi w NRD ks. Oskar Brüsewitz w Halle dokona samospalenia.
Trwały także Letnie Igrzyska Olimpijskie w Montrealu (23 medale i 6. miejsce dla Polski). Nasza reprezentacja piłkarska przegrywa z NRD 1:3. Na początku roku przegrała z Argentyną 1:2. Oczywiście nie przedstawiłem wszystkich wydarzeń, ale i te miały wpływ na pracę w fabryce. Jedne bezpośrednio inne pośrednio. I tylko naiwni mogliby twierdzić, że na przykład Olimpiada nie miała wpływu na wydajność pracy.
Jak wyglądała praca w tym burzliwym roku, postaram się przedstawić najwierniej jak tylko potrafię, posługując się zapiskami i niektórymi dokumentami.
Doszedłem również do wniosku, że zamiast inicjałów nazwisk będę używał pełnych brzmień. Zachowam przez to w pamięci wszystkich tych, z którymi przyszło mi w tamtym czasie pracować i tych, od których byłem zależny i była zależna moja praca i wyniki fabryki. Pokażę moich antagonistów, zwalczających mnie zawzięcie, którym dawno już przebaczyłem i zapomniałem ich niecne uczynki.
Już na samym początku roku 1976, start mieliśmy fatalny. Przed fabryką stanęły ogromne zadania: nowych uruchomień, odbiorów inwestycyjnych, wzrostu produkcji, a szczególnie nałożonych przez władze zwierzchnie zadań ponad możliwości w hydraulice siłowej do HDS 3 i innych wyrobach. Do tego doszły oszczędności w zużyciu energii elektrycznej. Już w pierwszym dniu po Nowym Roku tonęliśmy przez kilka godzin w ciemnościach. Wyłączono kilka dzielnic w mieście. I tak będzie teraz coraz częściej.
Następnego dnia odbyła się Konferencja Samorządu Robotniczego w fabryce.
Już wspominałem, że w HYDROMIE upartyjnienie było bardzo wysokie. Niemal każde stanowisko to członek partii, nie licząc robotników. Słuchając występujących w dyskusji na Konferencji starałem się, patrząc na poszczególne twarzy towarzyszy, stworzyć charakterystykę członków partii w fabryce, którą kierowałem oraz tych, z którymi, na co dzień miałem do czynienia.
Doszedłem do wniosku, że bufonada władzy to cecha naczelna i istnieje od góry, aż po same Komitety Zakładowe.
Okazuje się – zapisałem, że w partii, są ludzie różni. Mądrzy, rozsądni i mniej mądrzy, a nawet przygłupy i matoły. Zaangażowani, mniej zaangażowani i markujący pracę. Pracowici i wydajni oraz lenie – spychający obowiązki na innych. Praworządni, moralni i podli, źli oraz okrutni. Prawdomówni i kłamcy oraz plotkarze. Uczciwi i niemoralni złodzieje. Czuli na ludzkie nieszczęścia, starający się pomagać innym i samolubni dbający jedynie o własne dobro, posługując się wzniosłymi sloganami. Bierni, Mierni, Wierni i niewierzący w słuszność głoszonych haseł, ponieważ, na co dzień napotykają na zaprzaństwo i obłudę. Wielcy duchem i mali nikczemnicy, fałszywi, którzy mają przerost ambicji. Ci nie mają żadnych podstaw, aby żądać pochwał i zaszczytów, a ich żądają. I tak można ciągnąć w nieskończoność.
Oto obraz człowieka w partii, która tak na co dzień puszy się i nadyma. Czy to, co zapisałem, kiedyś się zmieni na same dobre cechy?!
Proszę ten zapis z roku 1976 porównać chociażby do dnia dzisiejszego.
Zawsze najgorzej na tym wychodzą ci, którzy są uczciwi, pracowici, ale naiwni. Mój znajomy twierdzi, że tacy są wyłącznie głupcami! Chyba jednak do nich należę.
W HYDROMIE rozpoczynał się okres prosperity. Przynajmniej tak myślałem i myśleli ci, którzy pragnęli spokojnej i wydajnej pracy. Nikt z zakładów finalnych nie mógł już narzekać na braki w dostawach z HYDROMY. W roku 1975 notowaliśmy znaczny przyrost produkcji (42%) w stosunku do roku 1973 przy minimalnym wzroście zatrudnienia, ale też znacznej poprawie techniki i organizacji pracy. Najlepiej scharakteryzowała to pani mgr inż. Henryka Kopacz w obszernym artykule: Z wizytą w zakładzie przemysłowym – Elementy hydrauliki siłowej dla maszyn roboczych- Przegląd Mechaniczny nr.5 z 15.marca 1975.
Fabryka realizowała zamówienia dla innych gałęzi gospodarczych, które do swoich wyrobów wprowadzały z wielkim sukcesem, hydraulikę siłową. Przykładem były zakłady pracujący na rzecz gospodarki leśnej, poszukiwawczej i kolejnictwa.
HYDROMA dostarczała wówczas do tych przedmiotów gospodarczych znaczne ilości pomp i cylindrów. Rozpoczęliśmy także eksport do krajów Europy i zaczynaliśmy pracować nad zamówieniami dla odbiorcy amerykańskiego.
Zjednoczenie Maszyn Budowlanych zadecydowało zakupić licencję Sundstranda (napędy hydrauliczne). Wartość licencji miała wynieść około 10 milionów dolarów. W tej sprawie zwołano naradę w Ministerstwie Przemysłu Maszynowego.
Naradę prowadził mgr inż. Henryk Wilk – Naczelnik Departamentu Techniki lub Postępu Technicznego w Ministerstwie (późniejszy dyr. URSUSA).
Na górze zdecydowano, że zakład: Napędów Hydraulicznych powstanie w Łodzi. Ale dla zamydlenia oczu pozwolono na dyskusję. Wobec czego każdy uczestnik narady miał prawo wyrazić swoje zdanie.
Powiedziałem, że HYDROMA powinna w tym dziele partycypować, ponieważ posiada już doświadczenie w produkcji pomp o stałym i zmiennym wydatku, ma opracowaną dokumentację i wykonany prototyp nowego silnika hydraulicznego. Doinwestowanie fabryki w wysokości około 1 miliona dolarów na zakup nowoczesnych obrabiarek i technologii, byłoby wskazane. Stworzyłoby to pewien tandem albo jak kto woli, zdrową konkurencję dwóch odległych od siebie przedsiębiorstw.
Niestety, mój wniosek został źle odebrany przez przyszłego dyrektora w Łodzi pana(?) oraz mojego zwierzchnika mgr inż. Jerzego Zaskurskiego – w tym czasie zastępcy ds. Technicznych w ZPMB. No i chyba przez same Ministerstwo.
Przypuszczalnie moja wypowiedź zaczęła burzyć jakąś zmyślnie budowaną piramidkę.
Niemal zaraz dowiedziałem się w Zjednoczeniu, że mnie się zachciewa potężnego rozwoju fabryki, która kilka lat temu wlokła się w ogonie Zjednoczenia, a kto wie czy nie całego Ministerstwa.
Mówił to oczywiście członek dyrekcji Zjednoczenia, który do niedawna był moim równorzędnym partnerem i należał do kolegium dyrektorów przedsiębiorstw, jako dyrektor OBR w Kobyłce.
Jak już wspominałem, nie darzył mnie sympatią. I z wzajemnością.
Muszę wyjaśnić, że z moim stanowiskiem zgadzał się, a nawet był niejako inicjatorem takiego poglądu, Naczelny Dyrektor Zjednoczenia – mgr inż. B. Perkowski.
Tylko, że on już był jedną nogą w innej instytucji.
Ówczesny dyrektor ZPMB miał plany dalekosiężne. Zamierzał w Szczecinie, przy HYDROMIE, stworzyć filię OBR (Ośrodek Badawczo Rozwojowy), która miałaby zajmować się wszelką hydraulika siłową i która w niedługim czasie miała osiągnąć samodzielność.
Mówił te słowa na naradzie, na której miałem okazję być. Być może, że celowo byłem na nią zaproszony. I być może, to było pierwszym gwoździem do mojej porażki. Symptomy tego były od razu widoczne.
Słowa Dyrektora ostro zripostował jego zastępca p. Jerzy Zaskurski. Powiedział, że on nie widzi takiej możliwości. Filia OBR powinna bezpośrednio podlegać OBR w Kobyłce, a nie dyrektorowi HYDROMY.
– Pan dyrektor ze Szczecina i tak działa zbyt samodzielnie nie licząc się ze zwierzchnikami – dowodził Zaskurski. Sam zadecydował i kupił tokarki TZC (kłamstwo). Sam zadecydował i HYDROMA wykonała prototyp silnika hydraulicznego – podwójnego i sam decyduje o wielu sprawach wbrew poglądom Kombinatu i Zjednoczenia. (To znaczy jego poglądom)!
W tym, co powiedział dyr.J. Zaskurski było trochę prawdy, ale tylko trochę.
Nie mogłem liczyć na pomoc z Warszawy. Najczęściej bywało tak, że kiedy prosiłem, a nawet żądałem porady lub pomocy, odzewu nie było. Moje teleksy pisałem niejako na Berdyczów.
Były natomiast nakazy, połajanki i podnoszenie poprzeczki. A także ordynarne zawłaszczania eksportu. Ktoś by pomyślał, jak to było możliwe?
Było. I temu się mocno sprzeciwiałem, ponieważ byłem między młotem i kowadłem.
Wartość eksportu, uzyskaną przez naszą fabrykę doliczał gł. księgowy Kombinatu do wartości Zakładu wiodącego, czyli WZMB - Waryński w Warszawie.
Dawało to im znacznie wyższy procent, od którego była większa premia eksportowa.
W jakiejś części – przyznam, była ta premia kierowana do Szczecina. Ale?!
Ale w tym czasie z eksportu rozliczał się region, nad którym panował niepodzielnie Komitet Wojewódzki PZPR i rozliczał mnie – dyrektora fabryki w Szczecinie z eksportu.
W Komitecie nie przyjmowano moich tłumaczeń, że… itd.
– Wy – grzmiał na spędach (tak nazywaliśmy zebrania dyrektorów w Komitecie) jeden z ważniejszych Sekretarzy KW– tow. Waluszkiewicz – jesteście dyrektorem, a nie jakiś tam Kombinat w Warszawie.
Eksport należy do was – to jest do naszego województwa szczecińskiego. I nikt nie będzie nam go odbierał.
Kiedyś mruknąłem pod nosem, żeby im odebrał, jeśli jest taki mocny.
Słuch miał dobry, albo czytał z warg. Natychmiast zaczął na mnie krzyczeć, że mnie się tylko wydaje, iż jestem ważnym dyrektor… i tp. Miałem i w KW – przeciwnika? I to mocnego przeciwnika?! Który zapomniał, że jesienią 1973 roku osobiście nazywał HYDROMĘ manufakturą, której potrzebna jest reforma i tego oczekiwał ode mnie, nowego dyrektora? Teraz ta fabryka była prężna i pracowała na rzecz eksportu.
Pod koniec poprzedniego roku dyrektorzy Kombinatu wysłali mnie do Moskwy, do Ministerstwa Przemysłu ZSRR z ważną misją dotyczącą przyszłej współpracy w zakresie hydrauliki, w której pierwsze skrzypce miała grać HYDROMA. W delegacji było kilka osób i uzgodnienia trwały dość długo, kilka dni. Nie miałem na to żadnego wpływu. Przy tej okazji mogłem odwiedzić własne dziecko, które Politechnika Wrocławska skierowała do Moskwy na studia w Instytucie Zarządzania.
Moje zachowanie było normalne i nie widziałem w tym nic zdrożnego. Natomiast jak to się odbiło na mojej pozycji w fabryce za sprawą nowego sekretarza KZ tow. T. Kosińskiego, okaże się później.
Dla bliższego zobrazowania wydarzeń jestem zmuszony powrócić do zapisków z każdego dnia. Na szczęście odnotowywałem tylko niektóre, ważniejsze fakty(?) i mam nadzieje, że pokażą obraz pracy dyrektora sporego przedsiębiorstwa w tamtych warunkach.
Moich czytelników proszę o wyrozumiałość. Tych, którzy będą uważali, że tego nie warto czytać w całości, proszę, aby przeczytali jedynie ważniejsze fragmenty.
Czwarty dzień roboczy w bieżącym roku. Dzień wyjątkowo nieprzyjemny. Nie możemy sprostać zapotrzebowaniu FMB Toruń na hydraulikę sterowania do HDS-3. Narzucone przez Kombinat i Zjednoczenie zadania są niewykonalne.
Dyrektor do spraw produkcj - inż. Niemyt ze Zjednoczenia pozwalał sobie na pokrzykiwanie na mnie. Od Kombinatu nie mogłem uzyskać pomocy, do jakiej został zobowiązany , przez Zjednoczenie, zakład wiodący w Warszawie.
Samo Zjednoczenie było bezsilne w załatwieniu funduszy na kilka specjalistycznych maszyn dla HYDROMY.
Delegowałem inż. Fenczaka, mojego zastępcę d/s technicznych do Warszawy do zakładu Wiodącego w sprawie dalszych inwestycji i pomocy w produkcji hydrauliki do HDS-3. Wynik był zerowy.
Następnego dnia w zakładzie byłem od 6:00. Stwierdziłem, że wszystko na ogół się kręci i nie mogę narzekać na dyscyplinę załogi. Wyjątek stanowiła grupa tych, którzy starali się pracować na wolnych obrotach. Gdyby to był poniedziałek, to bym nawet rozumiał, ale dzisiaj była środa.
Nowemu sekretarzowi KZ bardzo spodobała się władza. Biegał po zakładzie i po prostu mieszał w tyglu. Rozkazywał i tworzył niezdrową atmosferę.
Zapytałem, co go tak, albo kto mobilizuje, że stara się mnie zastępować właśnie wtedy, kiedy jestem na posterunku?
Odpowiedział, że nic szczególnego, ale jemu polecono zapoznać się z nastrojami i przedłożyć gdzie trzeba!
Kołodziejczykowi – mojemu zastępcy doniesiono, bo ja nie słuchałem gumowych ust i uszu – że coś się szykuje, bo sekretarz każe ludziom zbierać haki na kierownictwo?! Niebywałe! Jakie haki? I o co chodzi?
Z BIPRO – BUMARu w Łodzi, przyjechali w tym dniu inż. inż: Nowacki i Wężyk w celu omówienie założeń do II Etapu rozwoju fabryki.
Intensywne rozmowy prowadziliśmy do godz. 18:00.
Ustaliłem z gł. projektantem inż. Nowackim pełny zakres wzajemnych działań. Twardo stawialiśmy na rozwój fabryki i jej zaplecze, nie pomijając odpoczynku załogi, czyli budowy domu wypoczynkowego w Międzyzdrojach. Założenia rozwoju obejmowały produkcję pomp i cylindrów. Także cylindrów długich do wysięgnika dźwigów samojezdnych.
Sekretarz KZ PZPR nie brał w tym udziału. Odrabiał zawaloną przez siebie robotę zawodową.
Odpowiadał za oddział obróbki cieplnej i miał zaległości. Ostatnio coraz większe. Trwonił czas na niby pracę polityczną.
W kolejnym dniu doszło do ostrej sprzeczki między mną i szefem produkcji. Do tej pory szef produkcji nie zdążył poprawić planowania i organizacji produkcji. Tłumaczył się, że wymagam zbyt dużo, a on może tylko tyle ile zrobił. Nie mógł dokładnie wyjaśnić, czego żądam ponad jego siły. Zaczynałem domyślać się, że w grę wchodzi jakaś krecia robota. Nawet wiedziałem czyja. Do tej pory to właśnie ja broniłem szefa przed tym człowiekiem.
Przez wiele godzin razem z technicznym i technologiem omawialiśmy ustawienie maszyn na nowej hali. Niestety dochodziłem do wniosków, że mój gł. technolog nie bardzo zna się na organizacji produkcji. Pocieszałem się, że w końcu nauczy się.
Dzień następny, to dzień wolny od pracy. Byłem w zakładzie i stwierdziłem, że na sześciu stanowiskach pracowali robotnicy. Zadawałem sobie pytanie: Czy szef produkcji poradzi sobie z planem? Dam mu fory do 15 lutego. Jeżeli nie zrobi, będę zmuszony porozmawiać z nim poważnie i może znajdziemy jakąś radę na jego niemoc? Chyba, że jest zmęczony i trzeba, aby odpoczął.
Dwunasty dzień stycznia. Jestem chyba chory, albo mocno przemęczony. Kiepsko się czuję.
Zamiast 14-go, przedstawiciel firmy Merkel przyjechał dzisiaj. Uzgodniliśmy dane techniczne nowych uszczelnień typu POLIPAC. Rozmowy trwały dwie godziny. W rozmowach brali udział: obaj zastępcy – inż. Fenczak – mój zastępca do spraw technicznych i mgr Kołodziejczyk – zastępca do spraw ekonomiczny oraz inż. Kwiecień – gł. konstruktor. PHZ - CIECH reprezentowała pani Łucka. Strasznie niecierpliwa kobieta.
Na wcześniej zaplanowane spotkanie z rencistami oczywiście musiałem pójść. Każdy z nich (spora grupa) otrzymał nagrodę w wysokości 800 zł od kierownictwa fabryki i 300 zł od RZ Związków Zawodowych. W spotkaniu brał udział p. Sikorski z ZOZZM. Usłyszałem wiele miłych słów pod swoim adresem. Dowiedziałem się, że renciści nie wierzyli, iż dożyją takiego rozwoju fabryki. Od moich poprzedników niczego nie otrzymywali.Zaproponowali, że podejmą się stworzenia monografii fabryki i wybrali nawet 3 osobowy zespół do zbierania dokumentów.
Kolega dyrektor inż. Jerzy Kłosowski, ze ZREMBu (fabryki dźwigów w Szczecinie) zadzwonił do mnie i powiedział, że był w Ministerstwie Przemysłu Maszynowego na naradzie na temat BHP.
HYDROMA – oznajmił mi kolega, znalazła się wśród zakładów ocenionych negatywnie. Był bardzo zaskoczony, bo przecież bywał u nas często i nic nie wskazywałoby na taką ocenę.
– Na jakiej podstawie? - pomyślałem. Muszę porozmawiać z behapowcem. Czyżby znowu o czymś zapomniał? Już raz tak było, ale myślałem, że był to wypadek przy pracy. Sprawdziłem i okazało się, że zawinił kombinat. Nie wysłał naszego sprawozdania. Miał taki obowiązek, jako zakład wiodący. Zapomniał, czy było to umyślne? Myślę, że to drugie. Czy zaczyna się wojna podjazdowa? - pomyślałem.
Następnego dnia odwiedził nas p. Markowski z ZPMB w sprawie rozeznania pt: Co jeszcze możemy produkować dodatkowo? Rozmowę prowadził z kierownikiem Zbytu - panem Szpilewskim. To jest anormalne! - pomyślałem. Co ma zbyt do możliwości produkcyjnych? Ale wiem, dlaczego z tym panem, zaprzyjaźnionym z inż. Bramorskim, rozmawiał Markowski. Ostatnio p. Szpileski, często stawał u mnie na dywaniku. Z pewnością była to rozmowa sondażowa.
Do mnie p. Markowski przyszedł jedynie kurtuazyjnie i rozmawialiśmy na temat dalszego rozwoju fabryki. Musiał przecież coś wiedzieć na ten temat. Tego nie mógł dowiedzieć się w dziale Zbytu. A po za tym robił ściemę!
Na pożegnanie powiadomił mnie, że do Szczecina wybierają się: Bramorski – naczelnik w Zjednoczeniu i Siwiec - zastępca dyr. KMB ds. produkcji. Tematem wizyty, mają być rozmowy na tematy rozwojowe fabryki.
– Myślę, a nawet jestem pewny, że cel jest inny, bo rozwój to nie jest ich działka, i nic w tej materii nie mają do powiedzenia - zapisałem.
W rozmowie z przedstawicielem Zarządu Głównego Związku Zawodowego Metalowców, który wizytował fabrykę i poruszał temat akcji przedwyborczej ( wybory do Sejmu), bo dla niego ten temat był najważniejszy. Przy okazji mówiliśmy o budowie domu wczasowego dla załogi w Międzyzdrojach. Proponował abym zwrócił się do ZGZZM o wsparcie finansowe. Wg jego wiedzy, jest to możliwe, aby otrzymać poważny zastrzyk.
Szef produkcji zażądał natychmiastowego zwiększenia zatrudnienia do obsadzenia maszyn - stanowisk pracy. Przyznawałem mu rację, pomijając formę. Tylko, że Urząd Zatrudnienia w Szczecinie postawił szlaban HYDROMIE. Stocznia i Port są ważniejsze – usłyszałem w urzędzie. Ten argument dla Szefa nie był do przyjęcia. Prosiłem, aby postarał się dokładnie przeanalizować organizację pracy na wydziale. Może uda mu się znaleźć jakieś rezerwy. Wg moich spostrzeżeń, bo często wizytowałem produkcję, takie istniały. Deklarowałem nawet pomoc w poszukiwaniu rezerw. Dla Szefa było to obrazą.
ENTRA (dla nas zakład chromowania tłoczysk) na Kolumba borykała się z takimi samymi problemami – brakiem ludzi. Wyraźnie zmniejszyła ilość powlekanych chromem technicznym tłoczysk. Nasza galwanizernia jeszcze była w budowie. Dopiero za kilka miesięcy może nastąpić rozruch. Wysiłki znalezienia kooperanta spoza Szczecina spełzły na niczym.
Kolejnego dnia, bezpośrednia rozmowa z dyr. ENTRY nic nie dała.
Robi, co może, ale nie wiele może. Jest zima – tłumaczył mi dyrektor, i u niego absencja chorobowa sięga prawie 30%. Załoga, prawie kobieca. Chorują także dzieci.
Przyjechał następny kontroler: p. Jakubowski z KMB (Kombinatu). Kontrolował sprawy BHP i warunki socjalne. Kontroler był życzliwy, a protokół dobry. Myślę, że to reperkusje za ocenę w Ministerstwie.
Okazało się również, że nasze sprawozdanie było dołączone do dokumentów KMB.
O co chodzi? Komu tak bardzo zależy na deprecjacji HYDROMY?
Zapisałem uwagę na zakończenie dnia: „ Mam dziwne przeświadczenie, że obecny rok będzie najgorszym okresem pracy w HYDROMIE. Piętrzące się trudności w zatrudnieniu, brak kooperantów, którym można by było powierzyć obróbkę elementów do cylindrów i pomp, a także wyraźne jątrzenie sekretarza KZ, brak pomocy ze strony KMB i ZPMB mogą nas ( mnie) położyć na łopatki. Komu do cholery przeszkadzam i co robię nie tak?
Od chwili zmiany organizacji ZPMB i powołania Kombinatów, mam dwóch panów rządzących! W porywach trzech – dochodzi jeszcze Ministerstwo.
Wszyscy wydają wyłącznie polecenia. Nic dobrego nie wróżę takiemu układowi. A dyrektorowi przede wszystkim!
Szesnastego stycznia 1976 r. Inż. Fenczaka wysłałem do Warszawy na spotkanie z Bankiem. Sprawa dotyczyła rozliczenia pierwszego etapu inwestycji. Jakieś nieporozumienia niezgodne z ZTE.
Do fabryki przyjechali panowie: Wężyk i Marcińczak z BIPRO – BUMAR w sprawie dalszych prac nad II Etapem inwestycji. Pracowali z inż. inż.: Kwietniem i Kuczyńskim. Jutro będę zmuszony poświęcić im trochę czasu. Będzie to możliwe dopiero po naradzie dekadowej.
Nazajutrz zwołana narada nie nastraja mnie pozytywnie. Staram się być spokojny i wysłuchiwać meldunków oraz propozycji bez mrugnięcia powieką, ale widocznie nie mogę zachować twarzy pokerzysty. Niektórzy tak naiwnie i bezsensownie tłumaczą swoje niedoróbki, że chwilami chce mi się wyć z rozpaczy. Dziwię się niektórym kierownikom, którzy jeszcze w ubiegłym roku radzili sobie doskonale, dzisiaj są bezradni jak dzieci. Jakby zapomnieli, że mogą zaprząc obie półkule do pracy. Dosłownie zapomnieli, co do nich należy.
Gł. konstruktor obraził się, że przypomniałem mu jego słowa z poprzedniej narady.
Gł. technolog zrobił zdziwioną minę, że wymagam od niego organizacji przebiegu produkcji. Paranoja. Kim ja kieruję? Inny niż ja, pieprznąłby ten kramik w kąt i poszedł w siną dal! Ja tkwię, bo jestem uparty i nie skończyłem jeszcze dzieła! A może zrobić całkowite sprzątanie? Ale jak? Nie mogę zamknąć fabryki na skobel.
Najgorszy w tym wszystkim jest siejący niezgodę – sekretarz KZ PZPR- T.K.
Mógłbym pójść na skargę do KW i wręcz oskarżyć organizację partyjną w HYDROMIE, że mi przeszkadza w pracy, ale tego nie zrobię! Tak nisko nie upadłem. Dam sobie radę!(?)
Sekretarz KZ poinformował mnie, że nagle zwołuje egzekutywę i prosi na posiedzenie. Tematem ma być ocena przemieszczania i uruchomienia wszystkich maszyn w nowym ustawieniu na nowej hali. Prosiłem, aby zaprosił także kierownika transport - członka egzekutywy. Sekretarz, bez konsultacji ze mną, zmienił na innego nieznającego tematyki, ale swojego zaufanego. Sam przebieg posiedzenia nie był poświęcony tematyce zebrania. Była to jedynie nagonka na kierownictwo fabryki, a zarzuty lub pretensje były całkowicie pozbawione sensu i były nieprawdziwe.
Była to zwyczajna próba sił. Teraz, kiedy w fabryce jest znacznie lepiej i kiedy istnieje potrzeba spokojnej przemyślanej pracy, sekretarzowi zaczyna to przeszkadzać. Chorobliwa ambicja i nadmiar wody sodowej nie pozwalają mu logicznie myśleć. Najgorsze w tym jest to, że w tej wojence sekretarza z dyrektorem, sekundują niektórzy kierownicy, których ostatnio brałem do galopu za brak myślenia i opieszałość. Prym wodzi gł. technolog- członek egzekutywy partii.
W posiedzeniu brał udział tow. inż. Orzóg z KW. Powiedział, że będzie musiał zrelacjonować atmosferę zebrania w Wydziale Ekonomicznym KW. On przypuszcza, że sekretarza chyba poproszą na rozmowy do Komitetu. Wietrzę, że będę miał konfrontację. Znam te metody. Stosowano z moimi kolegami dyrektorami. Jeżeli tak, to moja praca może pójść na marne. Dla nich sekretarze nawet mierni(!) są ważniejsi !
20.01.1976. Dokonałem otwarcia narady kierowników warsztatów szkolnych Szkół Zawodowych w Zjednoczeniu Maszyn Budowlanych. Konferencja potrwa do 22 bm.
Wręczyłem angaże dla kierowników ważnych działów produkcji: nowej hali obróbki wiórowej i montażu. (mrg inż.: Z. Kryśków i Kuran). Nowe stanowisko pracy otrzymał Zdzisław Busz.
Otrzymałem wiadomość, że na polecenie władz Kombinatu produkcję eksportową wykonaną przez HYDROMĘ znowu wliczono do puli zakładu wiodącego w Warszawie. Nawet mnie nie uprzedzono, że robią jakąś woltę. Najbardziej boli ignorowanie poważnego współpracownika.
Do tego czuję, że będę miał kłopoty w KW. Oni pilotują każdy eksport.
– Jutro będę w KMB i dowiem się co jest grane?– pomyślałem!
21.01.1976. W Kombinacie, na naradzie dyrektorów fabryk i ich zastępców – ds. ekonomicznych poruszałem kilka bolących spraw. Pierwsza dotyczyła rozwoju i potrzebnej pomocy ze strony samego Kombinatu. Nikt z KMB nie chciał na ten temat rozmawiać. Robili uniki i odbiegali od tematu. Dla nich ważniejsze były narzucone i wygórowane przez Zjednoczenie, nasze zobowiązania w stosunku do FMB w Toruniu.
Dyrektor Torunia, zamiast pracować u siebie w fabryce, stale siedział w Warszawie i płakał w mankiet. Narzekał, że Szczecin nie dosyła mu tyle hydrauliki do HDS-3 ile wyznaczyło Zjednoczenie (p. Bramorski).
Pokazałem teleksy pisane w tej sprawie przeze mnie do dyrektora technicznego Kombinatu - Zapyłkina. Wyparł się, że je otrzymał.
Podczas przerwy dopadli mnie jacyś nieznani pracownicy Kombinatu i wręcz prosili, abym oficjalnie na naradzie nie poruszał sprawy zaliczenia naszego eksportu do wartości zakładu wiodącego.
Oni wyjaśnią mi to po naradzie.
Wyjaśnienia były mętne. Zrozumiałem, że w ten sposób ratowali własną skórę, ale tego już robić nie będą.
Dalszy ciąg narady był zaaranżowany przez dyrektorów: Zapyłkina i Morycińskiego w Zjednoczeniu na Senatorskiej 6.
Dyrektor ds produkcji w Zjednoczeniu Maszyn Budowlanych inż. Niemyt wspierany przez mojego przeciwnika inż.Bramorskiego z miejsca zaczął krzyczeć, że nie dostarczyliśmy (Hydroma) wyznaczonej ilości hydrauliki do Torunia i to kwalifikuje się do odwołania dyrektora, czyli mnie ze stanowiska.
Powiedziałem, że nie jestem strachliwy i jeżeli zawiniłem, może tego dokonać chociażby dzisiaj. Wywiązała się poważna sprzeczka, ponieważ spokojnie zauważyłem, że do tego doszło w większości z ich przyczyny. Podałem kilka, znanych wszystkim stronom, faktów.
Fakt pierwszy to zadania, przekraczające wielokrotnie możliwości HYDROMY przy tym stanie technicznym i braku zatrudnienia, którego nawet Zjednoczenie nie może odblokować w Szczecinie. Drugi powód jest taki, że obiecana pomoc zakładu wiodącego KMB ( w Warszawie) jest dotychczas zerowa i nic nie wskazuje na poprawę.
Trzeci – mimo obietnic zakupu wskazanych przez HYDROMĘ obrabiarek, Zjednoczenie wycofało się z finansowania tego zakupu.
Czwarty powód jest taki, że FMB Toruń nie wykonuje żądanej ilości HDS-3 z własnej woli. Sprawdziliśmy, że posiada zapas hydrauliki, a mimo tego żurawiki nie są montowane.
Pierwszy rzucił się na mnie inż. Bramorski i zaczął zarzucać mi, że to ja uparłem się produkować pompy hydrauliczne w Szczecinie, wbrew wyraźnej polityce Zjednoczenia ( czytaj Bramorskiego). Moc produkcyjna zużywana na pompy – dowodził Bramorski – mogłaby być skierowana na wykonywanie hydrauliki HDS.
Zauważyłem złośliwie, że Kombinat nie miałby, co zaliczać do swojego eksportu (eksportowaliśmy pompy do Jugosławii).
Moje argumenty i całkowite obnażenie nieudolności obu moich władców (KMB i ZPMB – Kombinatu i Zjednoczenia) doprowadziło do tego, że zaczęli na mnie krzyczeć jeden przez drugiego, że jestem zbyt mocny, ale to się skończy, szybciej niż myślę.
Pierwszy opamiętał się inż. Zapyłkin - dyr. techniczny KMB i zaczął mnie zapewniać, że Kombinat postara się tym razem pomóc HYDROMIE. Dyr. inż Niemyt, też jakby poszedł po rozum do głowy, zaczął mnie przepraszać za podniesiony głos.
Tylko mój przeciwnik inż. Bramorski – naczelnik, nadal zionął złością, na przemian zmieniając kolory twarzy.
Już byłem pewny skąd przyjdzie UDERZENIE. Kiedy wychodziliśmy ze Zjednoczenia dyr. Zapyłkin, aby rozładować napięcie, powiedział mi, że niedługo wyśle mnie znowu do Moskwy na rozmowy w sprawie hydrauliki. Do Szczecina wracałem z dyr. Dąbrowskim z Zakładu Urządzeń Mechanicznych - Stargard. On był świadkiem tej przedziwnej rozmowy. Obiecywał pomóc w hydraulice do HDS-3.
Kiedy przybyłem do fabryki okrutnie podpadła mi służba ekonomiczna. Miałem wiele zastrzeżeń do analizy kosztów i wniosków wypływających z tej analizy. Zbyszek Kołodziejczyk wysłuchał moich uwag i przyznał, że nie dopilnował.
Trudno rozmawia się z ludźmi chwilowo mocno skłóconymi z powodu braku organizacji pracy. Rozmowa z inż. Tadeuszem Grabem – Szefem Produkcji, dyrektorem Szkoły p. Marczakiem i kierownikiem warsztatów szkolnych p. Badetko, nastroiła mnie pesymistycznie do przyszłości (Warsztaty szkolne z konieczności zostały zobowiązane do wykonywania kilku elementów do hydrauliki HDS).
Każdy z nich chciał być ważniejszy, a produkcja na tym cierpiała i nie zanosiło się na zmianę nastrojów.
Do fabryki przyjechał szef kadr ZPMB mgr Radzimkiewicz. Przeciwnicy byli przekonani, że pozbędą się nareszcie tego (czyli mnie), który: bez serca gnębi kierowników i wymaga ponad siły - jak zwykli mawiać. Zawiedli się. Pan Radzimkiewicz przyjechał w sprawie odblokowania naboru pracowników. Był to wynik mojej sprzeczki z inż. Niemytem w Warszawie.
Niestety, nic nie wskórał w Szczecinie i przyszedł do fabryki, aby się podzielić tą wiadomością ze mną. Powiedział, że był nawet w Komitecie (KW PZPR) i też nic nie mogli mu pomóc. Podobno tylko Stocznia ma otwarty limit.
Powiadomił mnie o tym, że Perkowski odchodzi i dyrektorem będzie chyba inż. Zaskurski.
23.01.1976. Byłem w ZUM - Stargard, u dyr. Dąbrowskiego i ulokowałem obróbkę korpusów do HDS-3 oraz obejm do PS-400.
W tym samym dniu rozmawiałem z Prezesem Sp-ni Mieszkaniowej p. Łokajem. Miałem zamiar powierzyć Sp-ni nowo wybudowany i zasiedlony budynek mieszkalny do administrowania.
Stało się! Tow. Ożóg sprytnie wyciągnął od Z. Kołodziejczyka – informację o powtórnym zaliczeniu przez KMB naszego eksportu na swoje konto. Powiedział, że natychmiast będzie interweniował w KW, ponieważ taka robota Warszawy obniża zasługi Szczecina.
– Ci w stolicy powinni więcej pracować, a nie żerować na innych – powiedział wychodząc od Kołodzieczyka.
Nie pomogły moje interwencje. Prosiłem, aby nie robił z tego afery.
– Obiecali, że to się nie powtórzy. Muszę z górą jakoś żyć – argumentowałem.
Zapewnił mnie, że afery nie będzie.
Później okazało się, że warszawka wszystko wiedziała i dyrekcja KMB miała do mnie pretensje za powiadomienie KW. Podobno, Kombinat zawiadomił ktoś z fabryki.
Szef związków zawodowych Kacprzak przyszedł załatwić swoją prywatną sprawę.
A jaki był uległy i miły! Zupełnie nie ten sam, młody gniewny! Tak to bywa z ludźmi - zapisałem.
Inż. Fenczak załatwił z dyr. Brulińskim, że KBO3 podejmie się budowy domu wypoczynkowego w Międzyzdrojach.
24.01.1976. Zadzwonił Moryciński ze Zjednoczenia, z prośbą o przyspieszenie wykonania hydrauliki do HDS3. Powiedział, że w ZPMB oceniają mnie, jako dyrektora bardzo prężnego i mówią, że od kiedy tu jestem, nie mają problemów z HYDROMĄ.
– Zaraz uwierzę?!
Leon Krupiński powiadomił mnie, że HYDROMA, tak jest dobrze oceniana przez Komitet Centralny PZPR, że sekretarz KZ. T. Kosiński otrzyma list osobisty od tow. Gierka.
– Wiecie dyrektorze – mówił tow. Krupiński – to, że w waszej fabryce jest tak dobrze, to oczywiście w dużej mierze wasza - dyrektorze zasługa, bo gdyby nie to, że my was tam postawiliśmy, to HYDROMA nadal ciągnęłaby się w ogonie.
Musicie jednak przyznać – dowodził Leon, że dzisiejsza HYDROMA to wspólne dzieło.
Również ludzie partii mają swój osobisty wkład w rozwój fabryki, którą kierujecie i dlatego tow. Gierek wyróżnił I sekretarza komitetu zakładowego. Gratuluję takiego wyróżnienia.
Nie zazdrościłem sekretarzowi wyróżnienia i nie powiedziałem, co przychodzi mi na myśl słuchając takiego uzasadniania zasług niektórych ludzi partii w fabryce, a w szczególności ówczesnego sekretarza, bo to by i tak niczego nie zmieniło. Ale co sobie pomyślałem? To było moje!! Przypomniał mi się pasujący do tej sytuacji dowcip i serdecznie mnie to ubawiło.
Wybierało się dwóch na Zachód, chyba do Hiszpanii. Języka hiszpańskiego nie znali, angielskiego – również nie znali. Z niemieckiego – tylko brzydkie słowa, no i może kilka liczebników, a po rosyjsku w Hiszpanii nie mówią. Gdyby nawet mówili, to oni też mieliby trudności.
Dobrze znali łacinę – wiadomo jaką, ale tej mogą używać prywatnie na własnym gruncie, a w Hiszpanii nie wypada, bo to kraj cywilizowany.
Jeden z nich był pewniejszy siebie i powiada: – Język hiszpański, to pestka. Dam sobie radę. Przyjechali i poszli do restauracji, bo trzeba było zjeść coś porządnego.
Kelner podał menu. Odważny widząc przy potrawach „la” począł składać zamówienie:
–La kotlet, stawiając akcent na „let”, la schabowy, la kartofle, la kapusta i la piwo, przeciągając wyraźnie „woooo”. Zwei razy, i pokazał dwa palce.
Kelner bez mrugnięcia powieką zapisał i po pewnej chwili przyniósł zamówienie.
Kiedy się najedli i przyszło płacić, zaczęli żywo komentować, że ten hiszpański, to rzeczywiście całkiem prosty język. Wystarczy tylko do wszystkiego dodać „la”.
Kelner, który przysłuchiwał się przechwałkom i wydawał resztę, po potrąceniu napiwku, śmiejąc się odparł:
– Chłopaki, gówno "byśta" zjedli, gdybym nie był z Chorzowa!”
Gwoli sprawiedliwości. Wcześniej wspominałem, że tak upartyjnionego zakładu jak HYDROMA trudno byłoby szukać w Szczecinie. Nie mogę jednak wszystkich zgarniać do jednego worka. Wśród pracowników i kierowników miałem ludzi bardzo oddanych, mądrych i roztropnych, skromnych i pracowitych oraz uczciwych, dla których praca na rzecz fabryki była celem nadrzędnym. Dzięki nim mogłem wprowadzać nowy ład, rozwijać moją wizję dobrze zorganizowanego zakładu pracy. Gdybym miał wyłącznie takich ludzi, to przy mojej wiedzy i pracowitości oraz pomocy wspaniałego inż. Nowackiego z BIPRO- BUMARU w Łodzi, pracowałoby się wszystkim znacznie lepiej, lżej i wielokroć wydajniej.
Była jednak grupa (chętnie bym się ich był pozbył po kilku dniach mojego przyjścia do fabryki, gdyby to było możliwe zastąpić ich innymi), która była niedouczona z przerostem ambicji, dbająca wyłącznie o swoje. Grupa – najchętniej markująca pracę albo wykonująca ją tylko wtedy, kiedy mocno naciskałem, zadufana w swojej wielkości i niedopuszczająca, aby ktokolwiek, nawet dyrektor, zwracał im uwagę. Grupa ta, więcej energii wkładała w poszukiwanie usprawiedliwienia, niż rozwiązywanie problemu. Była to grupa pyszałków dmuchających parą w gwizdek. Jednym słowem byli balastem, który był mi raczej kulą u nogi niż paliwem napędowym. Grupa miała jeszcze jedną wadę, była- fałszywa. Do czasu otrzymania mieszkań, zachowywała się względnie przyzwoicie, by później rozpocząć i prowadzić wojenkę nieczystych chwytów, podjazdów i puszczaniem w obieg nieprawdziwych informacji.
Nagle po wyborach partyjnych, grupa uzyskała godnego siebie przywódcę, mocnego jak na owe dziwne czasy. I obok takich napuszonych z ważności ludzi i instytucji, przypisujących sobie zasługi, a wszelkie porażki, do których przykładali rękę, przypisywali tym, którzy pracowali ponad swoje siły. I wśród takich przyszło mi rozwijać ważny odcinek pracy zwany polską hydrauliką siłową.
Nie wymieniam nazwisk, bo musiałbym sam się za nich wstydzić. Wiem natomiast, że ich sumienia często im o tym przypominały i przypominają po dzień dzisiejszy, aż do...
27.01.1976. Dzień poprzedni i dzisiejszy nie nastrajały mnie optymistycznie. Rosły zaległości produkcyjne. Był to wynik braku zatrudnienia, nieuczciwej gry zwierzchników i niestety przebiegu produkcji. Jakoś ostatnio nie mogłem dotrzeć do Szefa Produkcji. Jakby go ktoś nakręcił!
Panowie Marczak i Badetko przyznali w pokorze, że muszą zrewidować swoje dotychczasowe nastawienie i przestawić się na pomoc produkcji.
Wojna w sprawie zaliczenia naszego eksportu do puli zakładu wiodącego w Warszawie nabrała tempa. Wojnę rozpoczął KW Partii, a inż. Zapyłkin polecił mi, abym nadesłał podpisany przez siebie dokument „fe”(taki dot.eksportu) do WZMB. Rozmawiałem z dyr. Ruką. Nie potrafił mi wyjaśnić, na jakiej zasadzie takie zagarnięcie eksportu jest możliwe. Otrzymałem informację wymijającą. Kombinat na otarcie łez zaoferował nam nagrodę w wysokości 10.000 zł za żurawik. Przekażą niebawem - oznajmili. Listy wypłat możemy już przygotowywać.
Mnie, władze Kombinatu i Zjednoczenia, poleciły pojechać do Huty Stalowa Wola w sprawie przejęcia produkcji cylindrów.
Minister Szadkowski polecił Zjednoczeniu opracować koncepcję produkcji cylindrów długich.Informacja dla Hydromy ważna!
Naszymi wyrobami – pompami (PMS-63 z atestem PRS) zainteresowała się Żegluga Mazurska w Giżycku, a konkretnie dyrektor do spraw eksploatacji inż. Antoni Karczewski, kolega ze studiów ( zapisałem to jako ciekawostkę).
28.01.1976. Wojna o eksport trwała. Komitet Wojewódzki PZPR i PIHZ wystosowali teleks do ZPMB z żądaniem wyjaśnienia zaboru eksportu HYDROMY przez Kombinat. Przewidywałem, że ja na tej wojence wyjdę najgorzej, chociaż nie brałem w tym udziału. Prosiłem inż.Ożoga, aby nie nadawał sprawie znaczka afery.
Zwołałem naradę kierownictwa fabryki, nie pomijając Związków i Partii. Wszyscy umywali ręce, a podwójnie myli rączki, wiadomo, kto. Odezwał się tow. inż. Ozóg. Radził, aby się odwołać od polecenia dyr. Zapyłkina, albo wykonać polecenie i złożyć skargę do jednostki zwierzchniej. Oba rozwiązania moim zdaniem były do kitu.
Postanowiłem wstępnie, że polecenie wykonamy, ale najpierw wyspowiadam swojego gł. księgowego. Okazało się, że trochę narozrabiał nasz Jan Mazur. Chciał uniknąć kłopotu i zasłonił się moją osobą.
29.01.1976. Tow. Leon Krupiński – kierownik Wydziału Ekonomicznego KW PZPR osobiście powiadomił mnie, że jutro odwiedzi fabrykę tow. Świetlik z KC, który chciałby zapoznać się z przodującym zakładem hydrauliki siłowej w Polsce (!).
Zaraz po tym miałem przykrą rozmowę z dyr. Dwojakowskim z Kombinatu, który niedwuznacznie oznajmił mi, że będę ukarany – formy nie podał – za utrudnianie gł. księgowemu dokonania rozliczenia eksportu wg poleceń Kombinatu.
W tej sytuacji nie miałem wyjścia i zadzwoniłem wyżej, do ZPMB i zapytałem, kto ma rację, ponieważ nie mam czasu na stanie w rozkroku pomiędzy moim zwierzchnikiem – Kombinatem i Komitetem Wojewódzkim PZPR, który także uważa się za zwierzchnika i kto wie czy nie ważniejszego? Odpowiedzi nie otrzymałem.
Tego dnia tow. Kuczera naciskał na mnie, aby HYDROMA wystąpiła z aplauzem o zmianach w konstytucji. Najchętniej posłałbym go na drzewo. Nic nie powiedziałem, jedynie wysłuchałem.
Dzwonił inż. Różański i powiadomił, że Rada Techniczna na temat dalszego rozwoju fabryki odbędzie się w ZPMB dnia 31.01.br o godz.11:00. Radził, abyśmy nie ulegali Kombinatowi.
Otrzymałem ,ostry w tonie, teleks z Warszawy, z Kombinatu. Wzywali mnie na dywanik.
30.01.1976. Zostałem wezwany do KMB (kombinatu w Warszawie) celem omówienia sprawy zaliczania eksportu.
W naradzie brali udział dyrektorzy: Dwojakowski, Zapyłkin i Siwiec. Zaczęli od tego: że chyba została urażona moja ambicja, że nie pozwoliłem na taki zapis mojemu księgowemu? Jak się okazało nie było to do końca prawdziwe. Pan Mazur na wyrost powiedział, że ja się nie zgadzam, myśląc, że to ich powstrzyma przed takim szaleństwem. Zapyłkin – jak zwykle ludzie niewielkiej postury, zaczął mnie ponownie straszyć i pokrzykiwać:
– Musi pan to swoim ludziom i Komitetowi wyjaśnić, że my tu w Warszawie nie lubimy jak nam się dyktuje jak my mamy zarządzać Kombinatem, a jeżeli pan tego nie potrafi, to jadę….
Zrozumiałem, że chciał powiedzieć:
– Jadę do Zjednoczenia, po odwołanie pana ze stanowiska, bo pan nam bruździ.
Powiedziałem, bardzo spokojnie:
– Panie dyrektorze, myślałem, że pan wzywając mnie do Warszawy niegrzecznym - skromnie mówiąc - teleksem, od razu uzbroił się w odwołanie mnie z tego zaszczytnego stanowiska.
Nawet z większą ochotą do panów jechałem. Niech pan wyluzuje i niech pan mnie nie straszy, bo nie uchodzi to takiej godności, jaką pan tutaj piastuje.
Zaraz wmieszał się do rozmowy dyr. Siwiec i zaczął nieśmiało łagodzić spór.
Tłumaczył, że oni mają taką politykę i zakłady zgrupowane w Kombinacie muszą, nawet gdyby nie chciały, podporządkować się ich woli, na zasadzie starszeństwa organizacyjnego!
Do mnie nie mają zastrzeżeń i bardzo sobie cenią to, że nareszcie w Szczecinie jest taki, który trzyma wszystko w garści.
Dyr. Dwojakowski powtarzał to, co już było powiedziane i rozeszliśmy się bez podejmowania jakichkolwiek decyzji.
W rozmowie z inżynierem Mieczysławem Jadzewiczem dowiedziałem się, że w Kombinacie obawiają się, że HYDROMA oderwie się od KMB (Kombinatu). A ja jestem motorem tego oderwania.
– Boją się pana jak cholera, a najbardziej ten mały watażka (Zapyłkin) – mówił pan Mieczysław, ale ja i wielu innych życzymy panu powodzenia.
Do hotelu przyszedłem późno. Jutro miałem być na Radzie Technicznej pt. Rozwój HYDROMY.
31.01.1976. Od samego rana byłem w Zjednoczeniu. Jak zwykle musiałem meldować to, co już zameldowałem w KMB, czyli mojemu bezpośredniemu – przełożonemu. Okazuje się, o czym czasem zapominałem, że byłem sługą wielu panów. W rzeczywistości odwołać mnie mógł wyłącznie dyrektor Zjednoczenia, na wniosek dyrektora Kombinatu. Mógł również samodzielnie dyrektor Zjednoczenia bez pytania Kombinatu.
W każdej z tych organizacji miałem przyjaciół i wrogów. Wrogów to może za duże słowo, ale nieprzyjaciół to na pewno. Dlaczego? To długa historia, której nie będę rozwijał. Mówiąc krócej, byłem za dobry na taką organizację. A miernota zadufana w sobie nie była przyjazna dla dobrych fachowców.
Jeden z przyjaciół w ZPMB obiecywał, że załatwi mi talon na samochód.
– Wyrwę z paszczy jak będzie trzeba – twierdził.
Drugi z przyjaciół ostrzegał mnie przed jednym bardzo mocnym, ale bardzo głupim i zazdrosnym o moje sukcesy. On długo starał się zabłysnąć w hydraulice siłowej, ale mu się nie udało, a mnie i owszem, chociaż przyszedłem z innego przemysłu. Teraz ten pałęta się po Zjednoczeniu, ale nadal jest mocny. Albo ma jakieś umocowania. Mogę się domyślić. On radzi rozmawiać z tym panem bardzo oszczędnie i tylko w tych przypadkach, kiedy to będzie niezbędne.
Bardzo sympatyczna była dla mnie pani Basia, sekretarka jednego z dyrektorów – parzyła fantastycznie aromatyczną kawę. Muszę ją poprosić, aby od czasu do czasu podawała mnie taką samą jak swojemu szefowi. Ostatnio z lubością wdychał moją i skarżył się, że takiej jeszcze nie pił przy swoim biurku.
Rada Techniczna rozpoczęła się z dużym opóźnieniem. Tutaj to norma i mnie to nie dziwi.
Poznałem inżyniera - pracownika Ministerstwa. Prowadziliśmy długą i ciekawą rozmowę na temat najnowszych rozwiązań w hydraulice. On właśnie wrócił z praktyki w Stanach Zjednoczonych i opowiadał o cylindrach dużych średnic budowanych na potrzeby gospodarki morskiej i hydrologicznej. Muszę przyznać, że wiele skorzystałem z tej rozmowy.
Wreszcie omawialiśmy rozwój HYDROMY. Pan Durek powziął decyzję, że cylindry długie będą produkowane w HSW - Stalowa Wola. Nasze argumenty nie miały siły przebicia.
Wnioskuję z tego, że w grę wchodzą układy. Hydromie pozostają cylindry o skoku do 2,5 m i średnicy określonej przez BIPRO BUMAR. Wynikać to ma z analizy rozwoju maszyn roboczych? Pan Durek twardo stał na stanowisku, że produkcja pomp do 1980 r. powinna utrzymywać się na poziomie dotychczasowym. Zaprotestowałem i zgłosiłem rozwój HYDROMY. Mając na uwadze odpowiednie nakłady na inwestycje. Przy pozostaniu z propozycją pana Durka, nie byłoby uzasadnienia na nowe inwestycje, a jedynie dozbrojenie w obrabiarki na zasadzie wymiany. Gra szła o niebagatelną sumę 150 milionów złotych.
Inż. Walczewski z OBR przy KMB zaproponował, aby przewidzieć kooperację z Hydromatikiem w celu szybszego rozwoju hydrauliki, bez ponoszenia wielkich nakładów na inwestycje. Temat miał być rozpatrywany na odrębnym posiedzeniu, ponieważ wymagał szeregu wyjaśnień.
– Myślę, że program ten ulegnie zmianom – zapisałem. Wg mnie HSW w Stalowej Woli liczy na coś innego i nie interesują ją cylindry długie. Chcą po prostu wyciągnąć kasę, a cylindry i tak będzie produkować Szczecin.
Na tym mógłbym zakończyć przedstawianie, w jakich warunkach przychodziło mnie i moim ludziom pracować. Jakie mieliśmy wzajemne relacje. Jak wyglądały naciski odgórne i z jakimi zwierzchnikami musiałem współpracować. Jak musieliśmy wydzierać to, co było nam potrzebne do realizowania zaplanowanych przez władze zwierzchnie zadań, które czasem były nie do końca przemyślane. Jak czasem musiałem walczyć z samym sobą, aby częściej otwierać zaworek bezpieczeństwa, zamykać usta, aby nie wygarnąć głupocie, gryźć się w język, kiedy trafiałem na bufona i ważniaka.
Powtarzam kolejny raz – było i jest wyłącznie moim odczuciem. Inni mogą mieć zdanie odmienne, ponieważ każdy z nas miał inny punkt widzenia.
Pisząc wspomnienie w miarę szczegółowo chciałbym również uchronić przed zapomnieniem osoby, z którymi pracowałem, współpracowałem, z którymi spierałem się, których łajałem i którzy brzydko mi się odwdzięczali, ale daję słowo, nikomu nie zrobiłem życiowej krzywdy. Wręcz przeciwnie, moją pracą pozwoliłem im wyjść z manufaktury, którą zastałem, poznać inny sposób zarządzania, nowe technologie i trochę świata, a wielu, bardzo wielu, do dnia dzisiejszego ma dach nad głową. Także za moją przyczyną.