poniedziałek, 28 listopada 2011 16:09

HYDROMA cz.10 - Przegrała załoga FUB-HYDROMY

Napisane przez Mieczysław Walków

Hydroma - Przegrana
Gdzieś w połowie września przyjechali do mnie dyrektorzy z Kombinatu: Siwiec i Dwojakowski i po obejrzeniu fabryki doszli do wniosku, że właściwie wszystko jest w porządku, za wyjątkiem tej nieszczęsnej hydrauliki do HDS.

 Wyjaśniam, że hydraulika była produkowana w ilości mniejszej niż nakazywali obaj szefowie: Kombinat i Zjednoczenie razem wzięci. Tylko na taką produkcję zezwalały warunki, mimo zaangażowania dodatkowych maszyn.

Obaj panowie zaczęli mnie wręcz namawiać, abym napisał pismo błagalne do dyrektora Zjednoczenia Zaskurskiego,

o zmniejszenie ilości hydrauliki i poddania się karze za dotychczasową niesubordynację ( czytaj, wyraźny brak bojaźni i domaganie się swojego).

Wg nich taka szczera samokrytyka oddali ode mnie ewentualne odwołanie ze stanowiska dyrektora.

Gorącym rzecznikiem takiego rozwiązania był Siwiec.
Słuchałem i uszom własnym nie wierzyłem, że coś tak niedorzecznego mogło się narodzić w ich głowach, poważnych ludzi.

Jak się okazało, nie tylko w głowach tych panów.  Podobnie myśleli również dyrektorzy Rewkowski i Zapyłkin - szefowie Kombinatu.

Zapytałem: czy oni widzą przed sobą człowieka chorego?

Pokazałem im stos teleksów, z których można było wyczytać jakie z mojej strony były działania, a jaki z ich strony był całkowity brak odpowiedzi. O działaniach mogłem pomarzyć.

Panowie niemal przez kilka godzin studiowali dokumenty i stwierdzili, że to wszystko się zgadza, ale posłuszeństwo jest posłuszeństwem!

– Czy to zakon kapucynów, a dyrektor zjednoczenia to opat lub przeor klasztoru?- zapytałem.

Wyjeżdżając do Warszawy obiecali przedłożyć moje stanowisko dyrektorom Kombinatu MB.

Później miałem jeszcze kilka telefonów o podobnej sugestii.

Nie były takie skrajne, ale dla mnie były nie do przyjęcia, ponieważ wiedziałem, że całkowita racja była po mojej stronie.

Za wszelką cenę, nie chciałem być dyrektorem w tej organizacji (branży), która w ten sposób potrafiła się odwzajemniać za ciężką pracę, w wyniku, której zawdzięczała tak dynamiczny rozwój Hydromy i przygotowanie pola do dalszego inwestowania. Nareszcie znałem swoją wartość!
 

Zadzwonił do mnie dyrektor Jerzy Zaskurski z Kołobrzegu i poprosił, abym przyjechał po niego.

Kończył turnus wczasów i z synkiem chciałby odwiedzić matkę oraz brata w Szczecinie, a jednocześnie chciałby być w fabryce.
 

Prośbę spełniłem i już w drodze odczułem, że wiozę człowieka żądnego krwi.

Nasza rozmowa absolutnie się nie kleiła. W tym czasie inż. Fenczak zorganizował przyjęcie dla tak zacnego gościa, z odpowiednią oprawą (z najlepszej restauracji).
Dyrektor Zjednoczenia ostentacyjnie odmówił poczęstunku i sucho zarządził: proszę zorganizować spotkanie z aktywem partyjno – gospodarczym.Dużo wam czasu nie zabiorę.

Wszyscy zrozumieli, że będzie to ostatni dzień w tym zakładzie dyrektora, czyli mnie. Ja również tak to odebrałem, tylko poco takie widowisko – pomyślałem?

Byłem nawet zadowolony, że mnie odwoła, bo pracować w takiej atmosferze było coraz trudniej. Kto wie, może gdybym był bardziej gruboskórny? 

Po kilkunastu minutach wszyscy zebraliśmy się w sali konferencyjnej.

Dyrektor Zaskórski przypomniał zebranym, co przedstawiała fabryka w 1973 w październiku, kiedy rządy obejmował dyrektor Walków – wskazując na mnie.

Wyraźnie podkreślał, że Hydroma  wtedy odstawała od innych i była piętą achillesową całej branży.

Wyglądała jak wiejska kuźnia, albo jeszcze gorzej (przesadził - pomyślałem), i tyle mogła.

Dzisiaj Hydroma jest- powiedział - liczącym się nowoczesnym zakładem pracy, z nowoczesnymi maszynami, tokarkami sterowanymi numerycznie, które dyrektor kupił wbrew Zjednoczeniu, ale na to przymknęliśmy oko.

Hydroma - mówił dalej - wyposażona jest w najnowocześniejszy wydział nakładania chromu technicznego z własną oczyszczalnią ścieków, sterowaną przez komputer, dobrze wyposażone zaplecze, malarnię i wiele innych.

Prowadzi pracę nad dalszą rozbudową w tym także Gryfic i Choszczna.

Fabryka uzyskała dom mieszkalny, jakiego nie otrzymał żaden zakład w Zjednoczeniu i jest to duża zasługa waszego dyrektora - podkreślił. Ale od początku tego roku, za sprawą kilku lub kilkunastu nieodpowiedzialnych z przerostem ambicji, w fabryce dzieją się rzeczy, których być nie powinno.

Są one nie do strawienia i mają ujemny wpływ na produkcję maszyn budowlanych.

On, jako dyrektor Zjednoczenia Maszyn Budowlanych nie będzie tego tolerował.

Niektórym z was – mówił – wydaje się, że droga, którą obraliście prowadzi do wymarzonych stanowisk?

– Muszę wam powiedzieć, że się mylicie. Mieliście okazję do rzetelnej pracy, a wybraliście walkę w imię wybujałej ambicji.
 

Zwracając się do mnie powiedział:

– Za kilka dni przyjedzie pan do Warszawy, gdzie omówimy to, o co pana prosiłem i porozmawiamy o przyszłości.
Pożegnał się i poszedł do brata, do domu przy Santockiej.
 

Tak kwaśnych min moich przeciwników nigdy przedtem nie widziałem. Nikt niczego przy mnie nie komentował i ja z nikim na ten temat nie rozmawiałem.

Następne dni były spokojniejsze i mogłem przygotowywać sprawozdanie z rozeznania pałacyku w Rybokartach k/Gryfic.

Zjednoczenie BUMAR powzięło zamiar kupienia zaniedbanego dworku razem z parkiem i przeznaczyć go na Ośrodek Wypoczynkowy.

Mieliśmy również dyskutować o przygotowaniach fabryki do produkcji cylindrów długich i chromowaniu tłoczysk do tych cylindrów w warunkach technicznych HYDROMY. Już wtedy mieliśmy dobry pomysł na uruchomienie takiej produkcji.
 

 Pod koniec września albo na początku października zostałem wezwany do Zjednoczenia. Wzywał Dyrektor Zaskurski.

Wyjechałem jak zwykle pociągiem nocnym i zakładałem, że będę w Warszawie przed godziną urzędowania pracowników Zjednoczenia, i jak zwykle napiję się dobrej kawy i opowiem oraz wysłucham kilka najnowszych dowcipów, a dopiero później będę rozmawiał z szefem Zjednoczenia.
Niestety pociąg musiał jechać ( było wykolejenie towarowego) drogą okrężną i do celu dotarłem z wielkim opóźnieniem.

Oczywiście zgłosiłem się natychmiast do Z. ale szefa już nie było. Udał się do ministra na naradę.
Dowiedziałem, się od jego zastępców, że narobiłem sobie więcej szkody niż by można było przypuszczać.
Szef był wściekły – oświadczyli, ponieważ to co miałem z nim omówić, on z kolei miał omówić z ministrem.
Mogłem zażądać awionetki – mówili (Kombinat miał własny samolocik). Samolot by po mnie wysłał dyr. Rewkowski, a tak dupa blada.

Gdybym wiedział, że upadnę to bym nadal siedział. Co, za głupie gdybanie.

Dyrektor Zaskórski mógł mnie wezwać dzień wcześniej, aby szerzej i bardziej wnikliwie przygotować się do rozmowy z ministrem.
Od kilku dni byłem przygotowany i czekałem na sygnał.

Na Zaskórskiego czekałem w Zjednoczeniu kilka godzin i w tym czasie załatwiałem żywotne sprawy dla Hydromy.

Dodatkową premię w wysokości kilkudziesięciu tysięcy złotych i pieniądze na zakupienie tokarki TZC 32N oraz inne.

W końcu do biura przyszedł szef ale był jak chmura gradowa i wyczuwałem, że dzisiaj mogę być przegrany.
Ale przynajmniej będę miał sprawę załatwioną. I będę wreszcie wolny od Hydromy.

 Czyżby to była prawda, że nieszczęścia najczęściej chodzą parami? – pomyślałem.
 

Dyrektor zwołał na posiedzenie większe gremium, na które poproszono i mnie.

Zaczął od tego, że ostatnio Zjednoczenie, a szczególnie on jako dyrektor, ma tylko kłopoty z Hydromą.

Oczywiście nie zwalał całej winy na dyrektora, bo to by było nie sprawiedliwe.

Dyrektor, od chwili objęcia tego stanowiska… Wymieniał moje zasługi i dokonania.

Gdyby na tym skończył, należałoby następnie odznaczyć mnie poważnym orderem za zasługi i  mógłbym przyjmować  wyłącznie gratulacje.

Dyrektor Zaskórski moje dla niego przywary zostawił na koniec (dla uzasadnienia swojej decyzji) i zaczął mi wytykać błędy(?).

Pierwszym zasadniczym błędem było to, że byłem zbyt miękkim dyrektorem, troszczącym się o każdego pracownika, nawet takiego, którego dawno trzeba było wyrzucić na zbitą mordę z fabryki.Tutaj wymienił nazwisko, którego nie będę prezentował.

W HYDROMIE pracuje wielu takich, którym marzy się kariera – mówił, ale do póki będą w tej organizacji, kariery nie zrobią.

Pan – powiedział, zwracając się do mnie – pozwolił na to, że wyrosły im pióra, a nawet rozwinęli skrzydła.
Pana obwiniam za to, że pozwolił pan na panoszenie się mocnej sitwy, która działa od dawna, o której nie będę mówił, ale pan wie, jaką mam na myśli.

Miał pan wystarczająco dużo czasu, aby się ich pozbyć i oczyścić fabrykę, bo oni tam wrośli. Nie zrobił pan tego.

Myślał pan, że można ich naprawić? Oni, panie dyrektorze, nie są reformowalni.

Postawię w Hydromie takiego człowieka, który oczyści ten zakład.

Sprawy zaszły tak daleko, że nie mogę pana nadal męczyć i trzymać w HYDROMIE.

Jestem zmuszony pana odwołać.  Dyrektor Rewkowski pana zagospodaruje, bo jest pan dobrym fachowcem.
 

W mojej obecności zaczął dyktować teleks do I Sekretarza KW - Brycha, powiadamiający o woli  Zjednoczenia odwołania mnie ze stanowiska.

W pewnej chwili chciałem zaprotestować i wylać im to, co do nich czułem za brak pomocy, o którą prosiłem, opartą na faktach.
Ale zrezygnowałem. Powiedziałem tylko, że na miejscu szefa inaczej bym nie postąpił, chociaż jestem taki miękki jak mówi.
W Hydromie zarzucają mi, że jestem za ostry. I bądź tu człowieku mądry – zakończyłem

Wszyscy później mi dziękowali za współpracę i pocieszali, że życie nie kończy się na Hydromie.

Dyrektor Rewkowski klepiąc mnie po ramieniu powiedział, że za parę miesięcy sprawa się wyjaśni z mieszkaniem. Tylko naczelnik Bramorski przeszedł obok mnie z miną zwycięscy i szczerym uśmiechem! Co sobie pomyślałem o nim i o kilku innych, tego nie napiszę.
Miałem to już w d…, jak przysłowiowy dyrektor Kowalski z przytoczonego wcześniej dowcipu.

Na nocleg zostałem zaproszony przez przyjaciół ze Zjednoczenia.Do domu pojechałem dopiero w dniu następnym. Miałem czas.

Fajnie być wolnym od obowiązków. Jest się lekkim, nie obciążonym zagadnieniami, rozróbami...

Tak naprawdę przez jakiś czas byłem nadal szefem firmy.

Do zakładu pracy przyjechałem dobrze po dziewiątej. Zawołałem moich zastępców i powiedziałem, że jeszcze jestem dyrektorem i w naszych relacjach nic się nie zmieniło.
Każdy z nich nadal przede mną odpowiada za swój wycinek pracy. Kto wie, czy nie bardziej, niż przed tymi wypadkami?

Nie wiedzieli, co było grane? Byli i zmieszani, i....

Po kilku godzinach usłyszałem, że dyrektor ( to znaczy ja) przygotował poważną listę tych, których będzie zwalniał.
Zaczęto nawet spekulować, kto będzie zwolniony, a kto będzie  na jego miejsce awansowany.

Kilku nie wytrzymało presji i koniecznie chcieli przyjść do mnie na rozmowę. Przyznam, że to mnie zaczynało bawić.

Najbardziej wystraszeni byli ci, którzy działali w grupie oponentów.

Ta atmosfera udzieliła się im tak mocno, że całkowicie się odkryli. Przedtem mieli maski lizusów. Teraz byli nadzy. I nawet o tym nie wiedzieli, że się całkowicie zdekonspirowali. Byli bardzo zabawni i jednocześnie żałośni.
Nie wiedzieli jak się mają zachowywać, a szczególnie w bezpośredniej rozmowie ze mną.

Nie czułem się usatysfakcjonowany i nadal sprawowałem władzę dyrektora.

Przyznam, że w pierwszym odruchu miałem pokusę odwołać kilku od razu, ale zrezygnowałem.

Kto wie może znowu  zrobiłem błąd? Może na ten ruch czekali w Warszawie? Tylko, że ja byłem w Szczecinie i nie miałem zamiaru znęcać się nad słabszymi.

Po kilku dniach otrzymałem zawiadomienie, że będę poproszony do KW, do W., na rozmowę. Jednocześnie z Kombinatu, dyrektorzy: Zapyłkin i Siwiec oraz inni, wręcz mnie prosili abym pisał odwołanie do  dyrektora Zjednoczenia MB - BUMAR, dyr.Zaskórskiego 
Oni gorąco mnie namawiają i będą moimi rzecznikami!

Za późno – powiedziałem – trzeba było mi pomagać wtedy, kiedy was prosiłem o pomoc. Był to wasz obowiązek. Byliście nawet zobligowani przez dyrektora Niemyta. Wyście wówczas nie kiwnęli palcem.

Byliście tak ważni, że dla was potrzeby Hydromy, również i moje, były niczym.

Teraz mnie namawiacie do czegoś, co mi uwłacza. Wolę odejść z podniesionym czołem niż być dyrektorem w ukłonach.
 

Czego się obawiali możni Kombinatu? Dobrze wiedziałem.

Mieli wiele grzechów na sumieniu, które przyczyniły się do mojej porażki w HYDROMIE.

Gdyby to przewidywali i gdyby im na tym zależało, z pewnością postępowaliby inaczej, a ja miałbym większe pole do działania. Przy jeszcze lepszych wynikach nie byłoby najmniejszych podstaw do podważania sposobu zarządzania firmą. Nikt nie mógłby mieć wątpliwości, że podstawowym złem w zakładzie, mogą być wyłącznie ludzie obdarzeni chorą ambicją.
 

Miałbym czas na ich eliminację, drogą wybierania po kolei. Przedtem tego nie mogłem robić, bo byłem zajęty, czym innym – rozwojem fabryki, naprawianiem błędów przeszłości, polepszaniem bytu załogi, zabezpieczeniem zakładów finalnych, rozwojem eksportu i cholernymi kontrolami i wieloma innymi sprawami. I miałem ręce związane betonem partyjnym..
 

Trzeba pamiętać, że wszyscy oni  – ci, których należało wcześniej "wyczesać" od dawna byli ludźmi – partyjnymi i zwolnienie pracownika – członka partii nie było takie łatwe jak odwołanie dyrektora.

Z chwilą, kiedy miałem zamiar nawet przenieść pracownika na inne, gorzej płatne stanowisko pracy, bo nie nadawał się na obecnym, musiało to być poprzedzone wcześniejszymi uwagami na piśmie, ponieważ taki pracownik od razu miał wielu obrońców: demagogów, którzy tylko w dyrektorze widzieli tego złego!

Taki był system i trudno było robić porządki kadrowe.

Eliminacja na zasadzie kopniak w górę nie zawsze była możliwa. Każde, nawet uzasadnione obniżenie statusu pracownika, robiło z niego zagorzałego wroga dyrektora.

Jego niechęć do kierownika podsycali ci, którzy mieli w tym swój osobisty interes lub uwielbiali igrzyska.

Najgorsi byli ci, którzy mocno siedzieli w partii i byli: demagogami,  nieukami z przerostem ambicji, byli leniwi i nie można było na nich polegać, byli nieżyczliwi i nie lubili innych ludzi tylko uwielbiali samych siebie i mieli zawsze pretensje o wyróżnienia i nagrody oraz najwyższe apanaże.

Takich zastałem w HYDROMIE, z takimi musiałem pracować i mimo wszystkiego doprowadziłem do rozkwitu ten zakład pracy.

Nie wyeliminowałem ich, bo byłem naiwny i myślałem, że się trochę poduczą i zmienią na lepszych.

To właśnie tacy mnie dopadli w chwili słabości, którą najpierw spowodowali nadmiernymi zadaniami moi zwierzchnicy (kilku naraz jednocześnie, stale to podkreślam), a później nie udzielili pomocy w odpowiednim czasie.

Jednocześnie nie potrafili, lub umyślnie nie chcieli, wyegzekwować dobrej pracy w Fabryce Maszyn Budowlanych w Toruniu.

To wszystko chciałem rzucić im w twarz, kiedy byłem na dywanie.

Później żałowałem, że nie powiedziałem im, a szczególnie dyr. Niemytowi i naczelnikowi Bramorskiemu, że są ludźmi niesprawiedliwymi i bez krztyny honoru.

Oczywiście musiałbym przed większym forum odkryć, to co napisałem w załączniku do mojego pisma o sprawiedliwą opinię pracy. Bo nawet w opinii pisemnej, dopuszczali się kłamstw i nieprawdziwych uzasadnień. I dlatego pisali opinię kilkakrotnie.

Nie chciałbym, czytającego moje wspomnienie, zanudzać szczegółami, ale wydaje mi się, że wczytując się w fakty, oparte na autentycznych dokumentach, przy odrobinie dobrej woli, można sobie wyobrazić w jakich warunkach musiał wówczas pracować, w miarę uczciwy dyrektor przeciętnego zakładu pracy.

Studiując te zapiski, czytający może sobie wyrobić pogląd na ówczesne stosunki Warszawa – Teren. Zależy jeszcze jaki teren i jakie łączyły ich interesy?

Ponad to można sobie wyrobić pogląd: jacy ludzie (nawet wykształceni) rządzili i sprawowali władzę, a także jacy byli ich podwładni.
 

Dodatek przed epilogiem.

Od kiedy wdrożono nową organizację Zjednoczenia i podporządkowano tak zwany teren Kombinatom, a szczególnie Kombinatowi - Waryński w Warszawie dotychczasowa zła sytuacja zakładów terenowych , wynikająca ze słabej pracy Zjednoczenia Maszyn Budowlanych w Warszawie, jeszcze bardziej się pogłębiła.
 

Po środku tego monstrum organizacyjnego wyrósł następny ważny zwierzchnik, dla którego koszula była bliższa jego ciału.

Zakład Wiodący sam był producentem koparek i wszystko, co najlepsze starał się przechwytywać, rzucając czasem ochłapy innym, podległym fabrykom, do których należała również Hydroma w Szczecinie.
 

Ponad to Hydroma pod moimi rządami zaczynała być niebezpieczna dla Warszawy. Potrafiliśmy przede wszystkim logicznie myśleć i wymagać tego samego od Kombinatu.
O nic nie błagaliśmy na kolanach, tylko przedstawialiśmy konkretne żądania ( miałem niewyparzona gębę i nie bałem się wypowiadać tego, co wg mnie zasługiwało na powiedzenie).
Potrafiliśmy liczyć i wyraźnie pokazywać miejsca, w których ktoś, z kierownictwa tego tworu, chciał coś przemycić na naszą niekorzyść.
W Kombinacie pracowali ludzie tacy sami jak gdzie indziej z tą tylko różnicą, że niektórym mocno uderzała do głowy woda sodowa. Zachłystywali się władzą, a nie byli do niej przygotowani i na każdym kroku zapominali, jaki jest ich podstawowy obowiązek – służyć innym dla dobra wspólnych efektów.
Wśród nich, niestety, znajdowali się mali nikczemnicy, którzy dorwawszy się do stołka byli tak zaślepieni, iż nie przyjmowali żadnych logicznych uzasadnień. Działali na zasadzie, że tylko oni mają rację i do tego niepodzielną władzę!

Takie same ludzkie wady były w Zjednoczeniu.
 

Dodam, ale się zastrzegam, że jest to tylko mój osąd po latach:
 Przemysł maszyn budowlanych, w tym i HYDROMA oparłyby się wszelkim nastrojom politycznym i ekonomicznym podczas transformacji, gdyby nie miernota niektórych ważnych ludzi w tej organizacji i dążenie do wycinania wszystkich, którzy mieli inne zdanie.

Twierdzę, że ten przemysł do tej pory byłby silną lokomotywą gospodarki, ponieważ maszyny budowlane zawsze są potrzebne. Niestety, brakowało na czele tych lub tego, którzy by widzieli dalej, niż koniec własnego nosa.

Osobiście miałem takie nieszczęście, że trafiłem z rozwojem Hydromy na najbardziej niesprzyjające warunki.
 

Zjednoczenie Maszyn Budowlanych – już nie było bezpośrednim zwierzchnikiem wielu zakładów, a koniecznie chciało nim być nadal i nie mogło się przyzwyczaić do nowych warunków organizacyjnych.

Kombinat natomiast nie potrafił kierować zakładami podległymi, starał się ich dosłownie obdzierać z przydziałów kierowanych przez Zjednoczeni do tych zakładów.
Często wyrównywał swoje wpadki pracą innych. Na przykład zapisywał nasz eksport na konto Zakładu Wiodącego. Obierał z przydziałów materiałów, limitów zatrudnienia, pieniędzy na zakup maszyn i itp.

Rządził jednostkami podległymi wg bardzo złych wzorców płynących z góry. 
Był (cały czas mowa o Kombinacie – nowym tworze) chyba dla wygody Zjednoczenia, poddańczo uległy górze i był niestety złym, niedorosłym i nierozsądnym zwierzchnikiem.
I na koniec, Kombinat nie przyjmował żadnej, uzasadnionej krytyki, uważając, że jest to podważanie jego autorytetu.

Użyłem tej formy dlatego, że dotyczyła ona nie wszystkich pracowników w kombinacie.

Byli w kombinacie ludzie oddani, mądrzy, rozsądni i z zasadami, ale niestety byli w mniejszości. Brylowały wyłącznie miernoty, mający wpływ na losy tego przemysłu!
Taka typowa na one czasy – warszawka z Ostrówka, Grójca, Tłuszcza, Kobyłki i innych podwarszawskich wsi i miasteczek, a także z bardzo głębokiego terenu.
Nie ujmując nic wymienionym miejscowościom. Mówię wyłącznie o jednostkach. Wyjątkowo negatywnych, ale tzw decyzyjnych.

Na tej podstawie łatwiej będzie zrozumieć, co działo się w innej części gospodarki.

Należy pamiętać, że był to okres – nakazowo - rozdzielczy albo odwrotnie. Zawsze to określenie pasowało.

Aby to ,co napisałem uzasadnić podam jeden z przykładów dotyczący relacji – zwierzchnik – podwładny.

…10.09.76, pismo (EZ/262/76) z Kombinaty. Dyr. Dwojakowski ustaliłł w piśmie nową wielkość dla Hydromy - zatrudnienia 830 osób, (mniejszą o 40 etatów) z klauzulą: pozostałe wielkości planu produkcji w 1976r. nie mogą ulec zmianie ( jednym słowem macie zrobić plan przy mniejszym zatrudnieniu i funduszu płac, a reszta mnie nie interesuje).

Z pisma mogłem odczytać, że nigdy nie mogliśmy być pewni, jaka będzie ostateczna decyzja kombinatu, bądź co bądź  naszego zwierzchnika, bo przed tym była kilkakrotnie zmieniana.

Bombardowane zaraz Zjednoczenie przez Hydromę w tej sprawie odpowiedziało, że na dodatkowe zadanie, czyli na wykonanie hydrauliki do HDS, zwiększyło dla Hydromy zatrudnienie o 75 osób, i wraz z funduszem płac przekazało drogą służbową do Kombinatu, i tylko tam należy dochodzić swojego. Kombinat, naciskany przez nas, wyparł się, że otrzymał takie środki. Później okazało się, że Kombinat dodatkowe środki wykorzystał w Zakładzie Wiodącym i absolutnie nie troszczył się o Hydromę, podległy sobie zakład pracy, bez którego Waryński nie mógłby produkować koparek.

W konsekwencji takiego działania zwierzchników Kombinatu, przez cały ten okres Hydroma nie posiadała oficjalnie zatwierdzonego rocznego planu zatrudnienia i funduszu płac, i nie mogła prawidłowo rozliczać wskaźników ekonomicznych w poszczególnych kwartałach. Do tego dochodziły częste zmiany przepisów GUS dotyczące wyliczania średniej płacy, które zmuszały do wielokrotnego przeliczania planów… itd.

Jak z powyższego, częściowego obrazu wynika, w tej dziedzinie panował totalny bałagan spowodowany kombinowaniem służb ekonomicznych Kombinatu. Brak było także sprawnego kierownika Kombinatu. Moje osobiste interwencje nie były rozumiane lub nie było woli załatwienia sprawy. Chyba na zasadzie w mętnej wodzie wiele można ukryć (najczęściej niewiedzę i brak poszanowania współpartnera).
 

Dyrektor ZPMB mgr inż. Jerzy Zaskurski wystawiając  opinię dla mnie napisał, cytuję:

"Pracownik o dużych ambicjach zawodowych. W rozwiązywaniu problemów technicznych wykazał doświadczenie i inicjatywę. Troszczył się o rozwój i rozbudowę fabryki oraz poprawę warunków socjalno - bytowych załogi. Obowiązki swoje wykonywał z dużą energią i zaangażowaniem. W podejmowaniu decyzji gospodarczych kierował się rozwagą i troską o dobro zakładu. Za osiągnięcia zawodowe w tym okresie czasu inż. Mieczysław Walków został odznaczony w roku 1975 Złotym Krzyżem Zasługi”

Same superlatywy,a zaraz po tym, cytuję:

 "W ostatnim okresie czasu wystąpiły negatywne zjawiska w kierowanym prze inż. M.W. zakładzie, polegające na braku rytmiczności produkcji i niewłaściwym kształtowaniu się relacji ekonomicznych. Fakt ten stał się powodem odwołania…"

i znowu pozytywy, cytuję:

"Inż. M.W. z tytułu doświadczenia i wykształcenia posiada predyspozycje do zajmowania stanowisk kierowniczych w przemyśle"- koniec cytatu.

Myślę, że treść opinii była konsultowana z moim bezpośrednim przełożonym dyr. mgr inż. Kazimierzem Rewkowskim, kierownikiem Kombinatu i jestem ciekawy jak czuł się wtedy, kiedy pisano zarzuty uzasadniające moje odwołanie?

Ze stanowiska dyrektora Hydromy odwołał mnie dyrektor Zjednoczenia Z. w dniu 15.10 1976r. Czekał podobno, że przyjdę do niego jak do Cannosy w pokutnym worku. Ale się nie doczekał!
 

Najzabawniejsze było wręczani mi odwołania ze stanowiska dyrektora fabryki.

Do Hydromy wysłano jednego z mniej znaczących zastępców dyrektora Kombinatu - dyretora Siwca obarczając go tą niemiłą dla mnie nowiną. To, że ona była dla mnie niemiła – myślał tylko posłaniec.

Usiadł w fotelu w moim gabinecie i zaczął od tego, że jesień w Szczecinie jest piękna. Drzewa takie kolorowe, że aż dech zapiera, a on musi być posłańcem złej nowiny.

Bardzo przepraszał i ponawiał prośbę abym jednak napisał pismo (samokrytykę) do dyr. Zaskurskiego.

- Jeden z dyrektorów Kombinatu - inż.Zapyłkin, będzie pana rzecznikiem – zapewniał mnie, bo on wie, że robią panu wielką krzywdę, no i straci Hydroma oraz Kombinat.

– Z tymi tutaj (wymienił nazwiska moich podwładnych - oponentów) damy sobie radę. Wystarczy, że pan podda się karze, nawet drobnej za te nienajlepsze ostatnio wyniki i itd.

Kiedy, skończył swój monolog, zawołałem sekretarkę i poprosiłem, aby zawołała moich zastępców i wszystkie czynniki.

Kiedy się zgromadzili, powiedziałem do p dyr. Siwca, aby czynił swoją powinność.

Wtedy musiał oficjalnie wręczyć mi odwołanie.

Wyjaśnię, że wcześniej odbyłem kilka rozmów i miałem różne możliwości podjęcia pracy z miejsca.

Z Kombinatem w tym momencie nie chciałem mieć nic wspólnego.

Przyznam, że bolała mnie niesprawiedliwość i niecne postępowania moich zwierzchników.

Znałem bagienko warszawskie, ale widocznie za mało.

Przed pracą w tej organizacji, pracowałem w polskiej motoryzacji i dzisiaj wiem, że była to prawdziwa arystokracja przemysłowa w porównaniu do branży, z  której odchodziłem.

Wracając do kilku dni przed wręczeniem  mi odwołania, przeprowadziłem wiele rozmów prywatnych i służbowych z ludźmi w Kombinacie i Zjednoczeniu. Każdy, który do mnie dzwonił miał jakieś  rady dla mnie.

Na przykład: dyrektorzy Rewkowski i Zapyłkin gorąco mnie namawiali, abym przyjechał na osobistą rozmowę do dyrektora Zjednoczenia, wyjaśnił całą sprawę i zabiegał o to, aby mnie nie odwoływał, a po prostu przeniósł do innego zakładu w Zjednoczeniu.
Oni nadal chcą abym poszedł do Ostrówka i solennie przyrzekają mieszkanie w Warszawie.
Oni – mówił Zapyłkin, zdają sobie sprawę z tego, że nie byli wobec mnie w porządku, ale nie spodziewali się, że do tego dojdzie.

– Pan jest zbyt dumny – mówił dyr. Dwojakowski, aby można było pana obrzucać błotem, a pan by powiedział, że……, ale musi pan zrozumieć, że w stolicy trwa walka o stołki i nie da się pogodzić jedno z drugim.

Tam gdzie drzewa wycinają, tam nawet zasłużony dąb jest w niebezpieczeństwie – użył takiej metafory.
Uniosłem się honorem i nie pojechałem do Zjednoczenia.
 

Na to tylko czekał dyrektor Zajączkowski z ZNTK w Stargardzie przywiózł mi klucze od mieszkania czteropokojowego i oznajmił: Może się pan od jutra wprowadzać do mieszkania, a praca na pana czeka, w Centralnym Biurze Konstrukcyjnym Kolejowych Maszyn Drogowych ( teraz po czasie, żałuję, że z tego nie skorzystałem).
 

Mój znajomy z różnych nasiadówek - dyrektor oddziału ZZEAP – MERATRONIKA inż. Wojciech Mikulski,  złożył mi propozycję, która mnie zainteresowała.

Zawsze miałem ciągoty do przemysłu na pograniczu techniki i dziedziny badawczej i pomiarowej.

Meratronik Szczeciński, prócz produkcji przyrządów mechaniczno – elektrycznych zajmował się aparaturą sterującą i pomiarową.

Zdecydowałem, że ta dziedzina mnie interesuje i tam jest moje miejsce. Tym bardziej, że Mikulski odchodził do Warszawy i nie miał zastępstwa, a ja naiwny (stale!) myślałem, że jest moim przyjacielem.

Do objęcia stanowiska dyrektora w MERATRONIKU namawiali mnie także Nowak, Skurska i Zajma – sekretarze KD, bo mieli kaca moralnego za dopuszczenie do panoszenia się niemądrej władzy partyjnej w Hydromie.
 

Do samego końca mojego urzędowania, w Hydromie, tj do dnia odwołania, pełniłem funkcję dyrektora i załatwiałem setki spraw.
Nie odwoływałem ze stanowisk warchołów, nierobów i zapiekłych wrogów.
Zostawiałem ich mojemu następcy – inż. Gądkowi ( spoza branży).

Muszę przyznać, że ci często przeze mnie wymieniani, z wyjątkiem kilkunastu - oponentów, pracowali później podobno względnie dobrze.
Szkoda, że nie wcześniej.

Ci najzajadlejsi moi ...  podobno przetrzymali również następnych dyrektorów, których po kolei zjadali, aż doprowadzili fabrykę do skarlenia.

Oto efekty dzielnej, bojowej załogi. Jak się o niej wyrażał sekretarz Kosiński podczas walki ze mną.
 

Po mim odwołaniu zostałem wezwany do KW do wydziału Ekonomicznego.
Rozmowa z Leonem Krupińskim nic nowego nie wnosiła. Obaj wiedzieliśmy, że pewna karta historii musi się zamknąć. Leon w pewnym momencie zaczął mi wypominać, że gdybym był bardziej spolegliwy, to przy tych wynikach mojej pracy mógłbym być dyrektorem w Hydromie 30 lat. Oczywiście on mi zarzucał tylko tyle, że nigdy nie szukałem u nich wsparcia.
Mogłem niemal każdego dnia przyjść i domagać się porady lub pomocy.

Najbardziej denerwująca była rozmowa z sekretarzem Waluszkiewiczem. Ten, bez żadnego wstępu zaczął mnie besztać, że podczas długiego piastowania tak ważnego stanowiska, ani razu nie byłem u niego z przyjacielską wizytą.
On wie, że ja mam swoisty stosunek do …, nawet nie chciałem pracować w Komitecie Wojewódzkim, który proponował mi tak odpowiedzialną pracę. I takie tam pierdoły i że pracowałem tak jakbym chciał zbawić cały kraj, a ja byłem tylko jednostką jak u Majakowskiego.

Słuchałem tego wywodu w osłupieniu, a krew uderzała mi do głowy.
Od dawna nie lubiłem tego człowieka, a w tym momencie byłem gotów wyrzucić go przez obszerne okno. Powstrzymując się powiedziałem tylko: Widzę, że jesteśmy obaj z zupełnie innej gliny ulepieni i wyszedłem bez pożegnania.
 

Epilog do opisu pracy i walki w Fabryce Urządzeń Hydraulicznych Bumar– Hydroma

W moich zapiskach odnalazłem wykaz osobistych pomysłów, które zostały zastosowane w Hydromie. Wymienię tylko niektóre:

Odlewana ze staliwa końcówka cylindra 606 – ten pomysł przyniósł duże oszczędności materiałowe, robocizny, narzędzi itp.; Linia tłoczysk – lepsza organizacja pracy i wszelkie inne oszczędności; odlewanie i wypalanie końcówek cylindrów – ogromne oszczędności, bez których nie możliwy byłby prawie 100% przyrost produkcji w ciągu niecałych trzech lat; spawanie obrotowe obejmy z rurą; zmiana konstrukcji cylindra o średnicy 250 milimetrów; zmiany konstrukcji cylindrów B02,B04, B160T; kucie i zgrzewanie tłoczysk 606; docieranie korpusu suwaka; przyrząd do montażu KH; organizacja ostrzarni narzędzi i wypożyczalni; wypożyczalnia odzieży; stołówka; organizacja magazynów z wyrobami hutniczymi; zaprojektowanie rampy do załadunku kontenerów; magazyn wiórów i organizacja wywozu, studium nad sposobem paczkowania wiórów; hala magazynowa; opracowanie folderu informacyjnego – firmowego i wiele innych osobistych pomysłów, które przynosiły wymierne niebagatelne efekty.

W czasie mojego dyrektorowania  FUB Hydroma dokonała w rozwoju ogromnego skoku. Na przestrzeni trzech lat uruchomiono i wprowadzono do produkcji seryjnej ponad 50 nowych wyrobów, w tym nowoczesnych cylindrów CHB własnej konstrukcji.
 

Na stronie internetowej www.hydroma.szczecin.pl miedzy innymi czytamy o fabryce: Lata 1970-1976 to okres dużych inwestycji. Zbudowano przyzakładową szkolę z warsztatami (1970-1971-szkoła to zasługa moich poprzedników- przyp. M.W), halę produkcyjną o powierzchni 3000 metrów kwadratowych, wydział chromowana technicznego, malarnię, sprężarkownię oraz budynek administracyjny (oraz budynek mieszkalny - przypis MW). Wprowadzono do produkcji wysokowydajne obrabiarki sterowane numerycznie. Była to działalność pionierska.

W roku 1975 wprowadzono do produkcji seryjnej zmodernizowane cylindry hydrauliczne CHB własnej konstrukcji, a w latach następnych rozpoczęto produkcje cylindrów o długich skokach. Dzięki fińskim urządzeniom rozpoczęto chromowanie długich tłoczysk we własnym zakresie - koniec cytatu.
 

Po latach, daję słowo, że jest mi ich żal. Zawiódł ich zdrowy rozsądek, bo jak wiem, później nie było tak różowo jak sobie obiecywali. W efekcie HYDROMA padła i pozostał z niej malutki zakładzik zatrudniający malutką grupę ludzi, a rozwój i prestiż był na wyciągniecie ręki.

Ale sukces jest nagrodą tylko za solidną pracę, a nie warcholenie i wybujałą niezdrową ambicję!

Tak na zakończenie powiem, że do Hydromy miałem powrócić po latach. Namawiał mnie do tego pan Brzeźniakiewicz. Zwiedzając to co zostawiłem w roku 1976 w pełnej krasie i zdrowej kondycji, dzisiaj zakład przestawiał obraz opłakany. Do oczyszczalni ścieków nie można było wejść. Gruba warstwa, groźnych dla środowiska, nie obrobionych- zneutralizowanych ścieków, które zniszczyły wszystkie pompy i inne urządzenia, zalegała dolną podłogę na całej powierzchni. Zapytałem..., a później było zebranie, a później? Może kiedyś to opiszę, bo to bardzo szczególny przypadek. 

 

Czytany 1848 razy Ostatnio zmieniany czwartek, 23 stycznia 2020 15:31
Zaloguj się, by skomentować