Niedziela po tygodniu pracy przeznaczona była na pójście do kościoła przed, którym odbywały się spotkania towarzyskie, rozmowy o pracy i możliwości jej znalezienia. Po kościele wracaliśmy do swoich miejsc zamieszkania, przy których Bałuty w Lodzi zaliczyłbym do dzielnic luksusowych.
Mieszkania budowane były w amfiladzie czyli jak nazywano na Brooklinie "like a subway system". Głównym miejscem spotkań towarzyskich była kuchnia, która jednocześnie spełniała rolę jadalni i niestety "pijalni". Z kuchni wchodziło się do ubikacji i łazienki, w której była jedynie wanna. Gdy widziało się biegnących ludzi na ulicy, wiedziałeś że biegną do stacji kolejki podziemnej, do kuchni w mieszkaniu lub do wejścia do ubikacji. Kto dobiegł pierwszy temu wszyscy "współspacze" zazdrościli.
W każdym mieszkaniu mieszkało po 5-ciu lub 6-ciu chłopa. Ważnym elementem kuchni była również lodówka i pralka, która pracowała dla wszystkich po kolei.
W niedzielę robiono obiad wystawny, składkowy. Robili go przeważnie ci co do których reszta miała zaufanie że w Polsce nie pracowali przy drogach gotując asfalt. Przeważnie był to rosół z kury, a na drugie ziemniaki z kawałkami kury "po kąpieli". W rosole pływały ogromne oka tłuszczu a mimo to nie widziało się otyłych ludzi.
Do obiadu musiałeś mieć czyste ręce i czystą koszulę. Nikt o tym nie mówił. To się wiedziało. Pojadano powoli wymieniając uwagi, kogo spotkało się po kościele i o pracy. Po obiedzie był czas pisania listów.
O tym chcę opowiedzieć!
Często zapraszano mnie na niedzielne obiady po których przystępowano do ceremoniału pisania listów. Byłem wtedy centralną postacią. Pisarzem - powiernikiem. Odbywało się to w taki sposób. Ja zasiadałem przy jednym końcu stołu uprzednio uprzątniętego z okruszyn i pokrytego czystym papierem. Obok mnie wysyłający korespondencję. Reszta siedziała naprzeciwko z rękoma, wielkimi jak ciężarki w cukrowni, położonymi na tym papierze, rozłożonym odświętnie. Słuchali. Pytam jak masz na imię, jak mówisz do żony, ile masz dzieci i jakie mają imiona. Czy chodzą do szkoły i czy dobrze się uczą. Kogo chcesz pozdrowić z rodziny. Czy martwisz się o inwentarz i czy chcesz o tym napisać. Po otrzymaniu tych i innych informacji zaczynamy tworzyć list. W liście umieszczone są zapytania o zdrowie żony, dzieci i krewnych.
Jednak nie po to mnie proszono!
Chodziło o klimat listu. Dodaję wszędzie gdzie tylko można słowa o tęsknocie i uczuciu. Wiem że te słowa, żony będą czytać po dziesięć razy. Są przecież same, pełne niepokoju czy chłop nie znalazł sobie innej za ogromnym oceanem, w nieznanym pełnym pokus świecie. Nie, na pewno nie. Nie napisałby takiego listu do niej i o niej. O dzieciach. Zatroskany o wyniki w nauce. Myśli też po gospodarsku o inwentarzu. Pisze, że wróci rychło i wybuduje dom, który jej obiecał. Duża kuchnia i łazienka cała w kafelkach. Tynk na zewnątrz szklany - błyszczący. Sobie kupi traktor. Widzę w wyobraźni dumę żony i potakiwania krewnych przy czytaniu listu. Czy potrafisz sobie to wyobrazić Przyjacielu? Zamknij oczy i spróbuj. Czy te listy były autentyczne? Oczywiście że tak. Oni tak myśleli lecz nie umieli lub wstydzili się przelać swoje uczucia na papier. W ciągu całego ich życia ciężka praca zabiła ich wrażliwość zamieniając ją na wolę przetrwania.
Przypomina mi się zawód pisania listów w średniowiecznych miastach. Wtedy panował powszechny analfabetyzm. Wszyscy moi klienci umieli pisać! Jest jednak różnica pomiędzy pisaniem a umiejętnością "wypisywania się". Trzeba służyć innym tą umiejętnością jeżeli się ją ma! Zawsze proponowano mi rekompensatę za moją pracę. Przeważnie w "przelewie". To fakt. Odmawiałem. Sam czerpałem satysfakcję z tej pracy. Poznawałem ludzi w ich najskrytszym wnętrzu.
Czysta socjologia. Przyjacielu, nie śmiej się z tego co napisałem. To jest mój naród, a ja jestem jego.