piątek, 06 stycznia 2012 15:11

MEPROZET (4) - Chwilowi "Rewolucjoniści"

Napisane przez Mieczysław Walków

Gorące głowy i brak wyobraźni.
Niemal jak bomba wpadł do gabinetu Józek Ciszek i oznajmił, że na hali nr 1 zebrała się, jak się wyraził, cała załoga i debatują nad ogłoszeniem strajku. Szybko udaliśmy się na wydział mechaniczny. Prowodyrzy strajku zwołali ludzi natychmiast, kiedy ci przyjechali transportem do zakładu. Wszelkie zgromadzenia były wówczas zakazane. Trąbiło o tym radio. Przyznaję, że dla mnie sytuacja nie była komfortowa.

Załoga Meprozetu  liczyła około 200 osób. I biorąc pod uwagę, że byli to różni ludzie w większości z okolicznych wsi, dlatego ta  grupka nie stanowiła wielkiej zwartej siły dla systemu.
Mówiąc do zgromadzonych, nie owijałem w bawełnę moich wątpliwości, co do jedności ich siły, a nawet przestawiłem im obraz przypuszczalnego przebiegu dalszych wydarzeń i 
 poprosiłem, aby jak najprędzej powrócili do pracy. A gdyby ktoś ich pytał o tym zebraniu, to mają odpowiadać, że chcieli uzyskać od dyrektora wyjaśnień, jaka jest różnica między stanem wyjątkowym, a stanem wojennym? Co wolno, a czego nie wolno?
Prawdą jest, że organizatorzy  nie chcieli zrezygnować ze strajku. Natomiast załoga niemal natychmiast udała się na swoje stanowiska. I miałem dowód, że się nie pomyliłem.

Przez jakiś króciutki czas musiałem pozostać w obrębie hali, na której przed chwilą odbywało się zebranie przed strajkowe. Byłem w dziale technologicznym, aby omówić założenia konstrukcyjne do kolejnego, wymyślonego przez nas urządzenia.
Nawet nie zdążyłem  dobrze zapoznać się z najnowszym rysunkiem, kiedy wywołano mnie na teren zakładu. Zobaczyłem, że na obszernym podwórku stoi kilku w mundurach wojskowych.
Podszedłem i zapytałem, w jaki to cudowny sposób znaleźli się na terenie zakładu, w którym tylko ja wydaję zezwolenie na wejście? (do dzisiaj nie mogę pojąć: skąd u mnie było tyle arogancji do systemu?)
Widziałem, że kilku oficerów było wyraźnie zaskoczonych takim pytaniem.
Odezwał się major i powiedział, że oni mają specjalne uprawnienia i nie muszą uzyskiwać pozwoleń od kierowników zakładów na wejście i kontrolowanie. Wyciągnął jednak papierek, aby mi pokazać i dodał:
- Skoro pan pyta, dlaczego tutaj jesteśmy, to wyjaśniam, że otrzymaliśmy informację, że w Meprozecie załoga ogłosiła strajk, a zgromadzenia...
Przerwałem mu dalsze wyjaśnienia i powiedziałem, że owszem przez kilka minut osobiście wyjaśniałem zebranym, co wolno, a czego niewolno w stanie wojennym.
Taka była potrzeba, bo nikt nikogo do takiego stanu nie przygotował, a teraz ludzie spokojnie pracują i jeżeli chcą się przekonać, możemy wspólnie przejść przez wszystkie stanowiska pracy.
 
Specjalnie dłuższy czas stałem z nimi na środku zakładu, abyśmy byli doskonale widoczni, niemal z każdej hali.
I kiedy ruszyliśmy do hal, to na każdym stanowisku aż wrzało.
Moi pracownicy nie tylko pracowali, oni wkładali w te czynności nadmiar wysiłku. Niektóre ruchy były przesadzone, wręcz groteskowe. 
O mało nie parsknąłem śmiechem, kiedy stanęliśmy obok stanowiska do ciecia materiału na odcinki.
Pracownik normalnie po przecięciu odłożyłby odcięty kawałek kątownika do pojemnika i ciął by dalej. 
Ten ostentacyjnie ciął, brał do ręki, oglądał odcięty kawałek stali, uderzał nim o metalowy występ i znowu się przyglądał  pod światło, czy, aby jest prosty i powtórnie uderzał nim z takim hałasem, że nie mogliśmy rozmawiać.
Później, kiedy go pytałem dlaczego tak robił? Tłumaczył mi, że w ten sposób chciał zademonstrować tym wojakom jak ciężko pracują ludzie w Meprozecie, na kawałek chleba i na takich, którzy ich kontrolują.
Podobny przypadek był w dziale produkcji narzędzi, czyli narzędziowni. 
Kiedy weszliśmy na teren tego wydziału wszystkie ostrzałki rozrzucały snopy iskier.Niebezpieczne dla oficerskich mundurów.
Oficerów kurtuazyjnie zaprosiłem na herbatę, bo kawy niestety nie mamy – powiedziałem.
Muszą zrozumieć, że mimo wysiłku załóg, o czym mogli się przekonać, zaopatrzenie kraju jest daleko niewystarczające, co później przenosi się na niepokoje i tak dalej.
Słuchali mnie i tylko kiwali głowami. Tak doszliśmy do sekretariatu.
Sekretarkę miałem przewidującą i informacja działała dobrze. I jak dobrze? To się niebawem okaże. 

Herbata już była przygotowana. Wystarczyło zasiąść do stołu i nalać do filiżanek.
Major oświadczył mi, że oni są oddelegowani na rejon pyrzycki i będą sprawować opiekę również nad Meprozetem; i z pewnością będą u mnie wielokrotnie.
– Nawet, jak (kiedy) nic nie będzie się działo - zapewniał major!
Ich zadaniem jest nie tylko czuwanie nad porządkiem, ale także pomoc w wyjątkowych przypadkach w normalnym funkcjonowaniu przedsiębiorstwa.
Spokojnie wysłuchałem i powiedziałem, że jeżeli będę miał taki problem to z pewnością wykorzystam ich deklarację.
Cały czas mnie męczyło, jak to się stało, że oni do nas trafili, zaraz po strajku?
Pytać wprost nie mogłem, ale pytania zadawałem tak, aby cokolwiek powiedzieli.
Resztę potrafię sam dopisać – myślałem.
Znałem ludzi i wiedziałem, że na terenie zakładu mam wielu informatorów milicji.
Milicja korzystała z ludzi, którzy byli na bakier z prawem. Często z pijaka, złodzieja cudzych jabłek, ze złodziejaszków zakładowych robiono konfidentów i donosicieli.
Należy pamiętać, że miałem także wrogów (6.3%), którzy albo byli bumelantami, których trzeba było przywoływać do porządku, albo takich, którzy nadużywali zwolnień lekarskich, a których widziałem, że  ze zwolnieniem L4 uprawiali własne ogródki lub brali udział w pracach polowych np. przy wykopkach albo po prostu ... mnie nie akceptowali.
Bywało, że moje służby nakrywały na gorącym uczynku złodziei mienia społecznego i takich trzeba było zgłaszać na milicję. Na przykład przy kradzieży butli z gazem (CO2) lub tlenem, elektronarzędzi, materiałów, gotowych ogrodzeń i tp.
Taki przeprany pracownik, który wyrażał skruchę i miał wielu obrońców, często z konieczności zostawał w przedsiębiorstwie (zmuszała mnie do tego potrzeba, na rynku pracy w Pyrzycach były ogromne niedobory). I taki pracownik był już nie tylko moim wrogiem, ale usłużnym informatorem ówczesnej władzy.
A jego rodzina? Bywało, że żony moich gnębionych pracowników przychodziły do mnie, nie tylko z prośbami, aby ukarać mężów, na przykład dodatkową pracą bez wynagrodzenia, ale i im darować i przyrzekały, że one będą miały nad nimi pieczę. Były i takie, które niczego nie mogły u mnie załatwić i te przyrzekały, że nie spoczną, aż mnie, dyrektora szlag trafi.
Kto nie pracował w małym mieście, ten nie zna nawet cząstki tej małomiasteczkowej społeczności.
Wystarczyło nadepnąć komuś na odcisk na jednym końcu miasta, a zaczynał płakać ktoś na drugim.
I to tak głośno, jakby mu na żywca jego organ wyrywano. A jeżeli ten tak mocno obolały, ten z  końca miasta, był czasem osobą ważną albo mocno ustosunkowaną?!

Wracając do opiekunów wojskowych, nijak nie mogłem wyciągnąć z nich, w jaki sposób zostali powiadomieni o zebraniu w Meprozecie.
Pomógł mi przypadek. Do gabinetu weszła sekretarka i poprosiła mnie na chwilę do gabinetu zastępcy do spaw technicznych. A tam stał pracownik niezwykle blady i prawie płakał.
Prosił mnie, abym go w pilnej sprawie zwolnił do domu. W przeciwnym razie on nie wie, co sobie zrobi?
Zapytałem go o przyczynę i co może być takiego ważnego, że stawia mi taki warunek. Przecież wie, jaka jest sytuacja, a on akurat może być mi potrzebny.
Ale skoro musi, i sprawa dla niego jest tak ważna, udzielam mu zwolnienia do domu. 
I w momencie kiedy otwieraliśmy drzwi do sekretariatu, otworzyły się drzwi od mojego gabinetu i wyszedł jeden z oficerów. Widocznie udawał się do toalety.
Na korytarzu rozmawiał z moim pracownikiem, którego zwolniłem do domu i zachowywał się tak jak by się doskonale znali.
Przypadkowym świadkiem tej rozmowy był inny mój pracownik, którego wezwałem do siebie.
Po chwili powrócił oficer i kiedy przedstawiałem mojego podwładnego, ten powiedział, że już się widzieli z obywatelem kapitanem na korytarzu. Wyjaśnił, że podczas rozmowy z.. i tu wymienił nazwisko pracownika, którego zwolniłem do domu. Dodał, że chyba dobrze się znają, bo mówili sobie po imieniu. Bingo - pomyślałem.  Masz odpowiedź, której poszukiwałeś.

Wojskowi poprosili abym ich zapoznał z naszymi wyrobami. 
Szczególnie jeden z nich – także kapitan, był zainteresowany nimi. Pochodził ze wsi z gospodarstwa, na którym pracował obecnie jego młodszy brat.

Do gabinetu poprosiłem mgr Borysa Borówkę. Borys trochę "odtajał" i swoim zwyczajem zaczął zabawiać towarzystwo rozmową.
Opowiadał o naszych trudnościach i o tym, jakie mamy perspektywy podniesienia zakładu z łopatek, przynajmniej do pozycji siedzącej.
Na boku rozmawiałem z oficerem, który udawał się do WC i zapytałem wprost, czy ma rodzinę w Pyrzycach. Był zaskoczony, ale po chwili wahania odpowiedział, że jego siostra wyszła za mąż za pyrzyczanina i mieszka tutaj już kilka dobrych lat.
Zrozumiał, że nie ma potrzeby kluczyć i powiedział, że istotnie od pracownika Meprozetu otrzymali informację o strajku.
Bardzo prosił abym nie robił z tego użytku.

Wojskowa komisja w przedsiębiorstwie bywała od czasu do czasu.
Tak mniej więcej do połowy następnego roku. Przyjeżdżali, rozmawialiśmy i odjeżdżali. Z działania Wojska nie miałem żadnych kłopotów. Pomocy także.

 

Czytany 2091 razy Ostatnio zmieniany środa, 26 maja 2021 16:35
Zaloguj się, by skomentować