Borys był porywczy i zaczął się wyraźnie sprzeciwiać, dając do zrozumienia, że rozkazu nie wykona. Wtedy wojacy sięgnęli po broń i nie było rady, musieliśmy wykonać ten manewr. Wjechaliśmy na jakąś polanę, na której płonęło ognisko, a na rożnie piekło się ubite zwierzę. Było to albo prosię hodowlane albo młody dzik. Do uczty nas zapraszano, ale zażądano alkoholu – "kpn’u" (koniaku pędzonego nocą), bo usychają z pragnienia – jak się wyraził dowódca. Mówił, że my go mamy bo wieziemy samogon na wesele.
Zrobiliśmy oczy jak talarki i powiadamy: - Panowie, to gruba pomyłka. My nie jedziemy na wesele, my jedziemy służbowo po materiały hutnicze, ale w takiej uczcie możemy uczestniczyć. Czemu nie? Wtedy i oni przybrali podobny wygląd do naszego, a jeden z nich przyglądając się naszej Wołdze zaczął tłumaczyć sierżantowi, że widocznie się pomylili. Alkohol miała wieźć Wołga, ale jemu się wydaje, że tamta była ciemna, a ta jest jasna.
Myśmy mieli kremową. Już zamierzaliśmy z nimi ucztować. Nic z tego. Nas przeproszono. A sami pojechali na spotkanie właściwej Wołgi z zawartością potrzebną do popijania smakowicie pachnącego pieczystego. Obeszliśmy się tylko smakiem. Ale przygoda była.
Takich dziwnych wydarzeń, w tamtym okresie było wiele i trudno by mi było wszystkie opisywać. Opiszę tylko kilka, które były albo bardzo poważne, albo bardzo komiczne. Takie, dla tamtego okresu. I dla tych, którzy w tym czasie nie grzali tyłka pod ciepła kołderką, śpiąc do południa.
Dokładnie nie pamiętam daty, ale było już ciepło. Skutecznie dokonywaliśmy wyprzedaży nadmiaru produkcji, czyli wozów paszowych. Trochę lepiej nam się zaczęło powodzić, mimo wcześniej wprowadzonych przez władzę podwyżek cen. Zniesiono ograniczenia w podróżach po kraju. I wtedy swobodniej można było wędrować po Polsce.
Wymyśliliśmy wyrób, na który było zapotrzebowanie. Zaraz po tym konstruktorzy i technolodzy wspólnie z robotnikami – racjonalizatorami przygotowywali do uruchomienia kilka innych wyrobów na raz, a naszym zadaniem było znaleźć rynki zbytu i negocjować najkorzystniejsze ceny. Oczywiście, to tylko daleko idący skrót naszych, kierownictwa czynności. W tym czasie były ogromne braki w zaopatrzeniu materiałowym, a jednocześnie w poszczególnych zakładach pracy, w różnych magazynach stali drzemała potężna ilość zgromadzonych materiałów. System był taki, że każde zaopatrzenie kupowało nie tylko to, co było potrzebne dla firmy, ale znacznie więcej. No i królowała wówczas sprzedaż wiązana. Dlatego jeździliśmy we dwójkę – dyrektor i główny księgowy - dyrektor ekonomiczny. Od razu decydowaliśmy o kupnie. Wybór materiału należał do mnie, a ceny negocjował Borys. Jemu podlegał też dział zaopatrzenia.