sobota, 07 stycznia 2012 21:50

MEPROZET (10) - Powrót do rzeczywiśtosci fabrycznej

Napisane przez Mieczysław Walków

 Przedsiębiorstwo i jego problemy 
W tamtym okresie odbudowy upadającego zakładu pracy, problemów było wiele. Najgorsze były takie, że musieliśmy walczyć o to, aby mieć zatrudnienie dla załogi i aby załoga mogła mieć większe zarobki.

Warunki gospodarcze wówczas nie były łaskawe. Coraz większa inflacja zwiększała ceny niemal z dnia na dzień, a do tego były permanentne braki zaopatrzeniowe.
Pamiętam, że znajoma ekspedientka zaoferowała mi kupno bucików z cholewkami.
Były drogie nawet dla mnie, ale były to buty na lata. Podobno były robione na rynek przez ten sam zakład pracy w Nowym Targu (a może w Krapkowicach), który robił buty wyłącznie dla milicji i wojska.

Jak już wspominałem w wielu magazynach zakładowych materiałów hutniczych było pod dostatkiem, tylko trzeba było je znaleźć.
Nam się udawało, bo byliśmy w wielkiej potrzebie i potrafiliśmy myśleć, zabiegać o dostawców, podpowiadać domniemanym dostawcom, że możemy im pomóc w ich problemach i td.
W ten sposób powstawały nowe znajomości i nowe nie tuzinkowe konstrukcje, które wykonywaliśmy w ilościach często jednostkowych.
Tak rodziły się nowe rozwiązania i tak pokonywaliśmy przeciwności losu.
I nawet nowo wprowadzana reforma gospodarcza nie była dla nas straszna.
Przeciwnie potrafiliśmy z niej skorzystać z poważnym zyskiem.
Nadal nieustannie poszukiwaliśmy potencjalnych odbiorców niesprzedanej produkcji WMP-1 z lat ubiegłych.                          
Okazało się, że kto szuka ten znajduje. A kto szuka mądrze i oferuje innym trochę tańszy produkt w zamian za coś, ten podwójnie znajduje.
Wozy sprzedawaliśmy nie tylko z przeznaczeniem do hodowli bydła, ale do hodowli owiec, ptactwa a nawet do mieszania ziemi ogrodniczej z komponentami.
W ciągu kilkunastu miesięcy nie było śladu po wozach paszowych.
Nie oznacza to, że zakończyliśmy produkcję maszyn służących w hodowli zwierząt.
Badając rynek zapotrzebowania rolniczego doszliśmy do wniosku, że nadarza się okazja wejścia w niszę potrzeb gospodarstw indywidualnych na urządzenia podręczne i maszyny proste, niekoniecznie z napędem elektrycznym.
Zakładaliśmy, że nasze maszyny i urządzenia mają być dobre i tanie.
Potrzebowaliśmy dużych zamówień. I tak się stało.
Po niedługim czasie produkowaliśmy w dużych seriach: gniotowniki do ziemniaków - zwane Boa, wykorzystywane w hodowli kur i innego ptactwa domowego, rozdrabniacze - Bóbr - do rozdrabniania (krojenia na paski) okopowych, jako dodatków do pasz dla zwierząt domowych.
Wózki UWG-3 z nadstawkami do transportu paszy objętościowej i ze zbiornikami do pasz sypkich lub mokrych.
Powyższe wyroby rodziły się w wyniku współpracy pracowników – rolników ze służbami technicznymi fabryki.
Nowe wyroby powstawały niemal w przeciągu kilkunastu dni. Były naszą konstrukcją, a nazwy najczęściej  nadawałem osobiście. 
Pomysły wyrobów były badane w gospodarstwach pracowniczych na okolicznych wsiach, poprawiane, dokumentowane i oferowane do sprzedaży w miejscowym Gminnej Spółdzielni, do której dostarczaliśmy partie pilotażowe.
W tym czasie dział zbytu, którym kierował p. Edward Paplicki, pracował nad znalezieniem odbiorców poza Pyrzycami w okolicznych miastach: Stargardzie, Lipianach, Chojnie, Myśliborzu , Goleniowie, Nowogardzie itp.
Wystarczy powiedzieć, że w krótkim czasie potrafiliśmy opanować rynek w całej Polsce.
W poszukiwaniu kolejnych wyrobów, które przynosiły przedsiębiorstwu korzyści, brali udział wszyscy pracownicy.
To był najlepszy sposób na ratowanie własnego miejsca pracy.
Przyznaję, że w pierwszych latach po objęciu stanowiska szefa firmy, mimo bardzo niekorzystnych warunków, dobrze mi się pracowało. Szczególnie dobrze, i to jest dziwne, bo w okresie stanu wojennego. Każdy dzień przynosił wymierne efekty dla każdego pracującego.
Nabieraliśmy doświadczenia i poznawaliśmy nowe dziedziny.

Na przykład Zakład Doświadczalny Hodowli Ryb w Świnoujściu – Oddział Akademii Rolniczej w Szczecinie zgłosił potrzebę mechanizacji hodowli karpi w sadzach na kanale obok Elektrowni Dolna Odra. Dotychczasowe karmienie powodowało ogromne straty karmy wysokokalorycznej, granulowanej, przy jednoczesnym niewielkim wzroście masy rybnej. 

Podjęliśmy wyzwanie i w przeciągu kilku miesięcy powstały nie tylko solidne sadze, ale i samoczynne karmiki – Wodnik.
Teraz, hodowany karp w sadzu samoczynnie pobierał pokarm z osypującej się tacki.
Jak wykazały doświadczenia, ubytki karmy były minimalne, a przyrosty ryby duże.
Obsługa polegała tylko na zasypywaniu zbiorników i na ewentualnym prostowaniu prętów, o który uderzała ryba podczas karmienia. Oczywiście w wielkim uproszczeniu.
Ciekawostką było to, że poza okresem karmienia pręt zanurzony w sadzu nie był dotykany przez pływające obok ryby i pasza nie spadała do wody!
W sadzu o pojemności około 30 m³ pływało około 2 tysiące karpi!
Pierwsze próby i wyniki hodowli pokazały, że taki sposób hodowli ryb można stosować wszędzie tam, gdzie hodowla jest z zamkniętych zbiornikach (były próby zakładania karmików na stawach hodowlanych ziemnych - bez powodzenia).
Karmiki zastosowano do karmienia pstrągów w gospodarstwie hodowlanym w Jaźwinach k/ Drawna  (na rzeczce Korytnicy, dopływie Drawy). Były tam stawy specjalne betonowe. 

Wykonaliśmy około tysiąca karmików i około siedemset sadz.( patrz: Mechanizacja Rolnictwa nr.2-3 z roku 1984–„Meprozet”Pyrzyce aktualizuje profil produkcji, aut. M.Walków)

W roku 1982r. zaproponowano nam abyśmy wystawili wóz paszowy WMP-1 na targach Agroprogres w Nitrze w Czechosłowacji.
I to właśnie w tym okresie, kiedy zaczęły podupadać rodzime hodowle (o ich likwidacji nie było jeszcze mowy). Na wystawie, poza granicami Kraju, w chwili załamywania się polskiej hodowli zwierząt w PGR'ach, MEPROZET w Pyrzycach został nagrodzony nagrodą Złotego Kłosa za wóz do mieszania i zadawania pasz dla bydła(sic!) Czy to ktoś potrafi zrozumieć?

Dalsze lata były różne, ale nie mogliśmy narzekać, gdyby nie ci, którzy za wszelką cenę chcieli stale udowadniać, że władza jest najważniejsza i zawsze ma rację. A kiedy ich nie ma, to sfabrykuje.

Przypomnę, że w czasach działalności WRON (Wojskowa Rada Obrony Narodowej), niektórych wojskowych wysokiej rangi (chyba z nadmiaru) wysłała w teren w charakterze szefów GIT ( Główna Inspekcja Terenowa).
Nie znam dokładniej innych przypadków (a były) i dlatego ograniczę się do wydania opinii o tym tworze, na podstawie przypadku, który mnie dotyczył.
W październiku 1984 roku inspektorzy dotarli do Meprozetu w Pyrzycach i dziwnym trafem na terenie zakładu znaleźli (podobno) rękawicę roboczą leżącą obok pokrywy studni głębinowej. 
Wyjaśnię, że mieliśmy dwie studnie, wokół których trawnik był szczególnie pielęgnowany i nie dziwię się, że rękawicę szybko wypatrzyli (moim zdaniem najpierw podrzucili).
Ten przypadek wg GIT był na tyle groźnym wykroczeniem przeciwko ochronie środowiska, że gen. Drzazga polecił Naczelnikowi Gminy wystąpić do Ministra Rolnictwa z wnioskiem o ukaranie karą nagany na piśmie dyrektora przedsiębiorstwa.
Najgorsze było to, że wszystko działo się za stołem, bez powiadamiania karanego. O wysłuchaniu "winowajcy" nie mówię.
Karę otrzymałem, którą po niecałych dwóch miesiącach, w grudniu, tegoż roku anulowano.
Odwołując się od tej kary, nie pozostawiłem suchej nitki na systemie wymierzania kar.
Przyznaję, że krwi mi napsuto. Czułem się jakby mi ogromna drzazga w d … wlazła.

Od samego początku co jakiś czas władze dobierały się do mnie – dyrektora  Meprozetu, bo sam zakład (załoga) był buńczuczny. Pamiętano w Pyrzycach (władze), że pracownicy tej firmy najbardziej rozrabiali podczas strajków sierpniowych. I jakby tego mało to, w pod koniec 1981 roku wybrali sobie dyrektora, który dla niektórych w mieście był jakby ością w gardle, albo zadrą.... pod paznokciem.
Było tak do czasu, aż mnie lepiej poznali. Później przez wiele lat byłem  przewodniczącym koła Miłośników Ziemi Pyrzyckiej i już nie wypadało  nasyłać na mnie, różnych nieprzewidzianych kontroli.
Chociaż i to się zdarzało! Ale wtedy już inni mnie bronili, lub w porę ostrzegali.

Jak wspominałem, w Pyrzycach jedno z gospodarstw Kombinatu Rolnego zajmowało się sadownictwem. Sady były ogromne. Potrzebowały wielu ludzi i sprzętu. Do pielęgnacji drzew owocowych i do zbioru owoców.
W tym czasie mgr inż. Paweł Bekasiak – kierownik Sadów, był na etapie organizowania chłodni, a także zamierzał usprawnić (zmechanizować) zwożenie i przechowywanie zbiorów.
Często wymienialiśmy poglądy. Paweł zwierzał mi się ze swoich zamiarów, a przy tym problemów. Dyskutowaliśmy w większych zespołach i poszukiwaliśmy rozwiązań. Po kilku miesiącach zespół techniczny Meprozetu przedstawił panu Bekasiakowi dokumentację specjalnych ramiaków do skrzyń na  owoce, które miały służyć do zbiorów w sadzie, przewożenia do chłodni i składowania  owoców w chłodni. Przedstawiliśmy również konstrukcje specjalnych skrzyń wodnych na zbiory owoców miękkich (np. wiśni), które były wożone bezpośrednio z sadu do przetwórni w Lipianach.
Równolegle Meprozet  przygotowywał  konstrukcję urządzenia   do transportu ośmiu skrzyń naraz.  Każda z około 400 kilogramami owoców. Urządzenie było w formie przyczepy samo załadowczej i samo wyładowczej. Pozwalało oszczędzać nie tylko pracę ludzi i sprzętu, ale przynosiło ogromne oszczędności. W tym szczególnie paliwa.
Oczywiście rozwiązanie konsultowaliśmy z przyszłym - pierwszym odbiorcą.
W tym rozwiązaniu również posłużyliśmy się hydrauliką, do której siłowniki dostarczała HYDROMA ze Szczecina. Urządzenie transportowe nazwaliśmy PYRO -S

Nazwę wyrobu firmy nadawaliśmy taką , aby była związana z jego funkcją albo pasowała do miejsca,  w którym wyrób powstał. Słowo „pyro” to dawna nazwa słowiańska pszenicy. Od tego słowa powstała nazwa miasta Pyrzyc.
Przyczepa transportowa PYRO-S wprowadziła rewolucję w dotychczasowym transporcie między sadem i chłodnią i przyniosła, jak już mówiłem duże oszczędności. (Patrz –" Mechanizacja Rolnictwa", nr 11- listopad 1985 r. – M. Walków – Urządzenie PYRO-S do transportu palet skrzyniowych i miesięcznik  "Hasło Ogrodnicze" nr.4 1986- M. Walków – Co daje PYRO - S.)
Jednocześnie na You Tube, pod nazwą – Ursus c-360 z przyczepą PYRO – S: Cytuję: "w przeciągu 54 sek. zaprezentowano sposób załadunku tej przyczepy".
Ciekawe, że jest to informacja z 22.01.2009r. To znaczy, że jeden (o innych nie wiem) z naszych wyrobów dotrwał do tego okresu.
Przypomnę, że MEPROZET w Pyrzycach produkował te przyczepy w latach 1983 - 1988.

Zespół twórców przyczepy PYRO – S był wielokrotnie nagradzany i wyróżniany.
W 1984 w Skierniewicach na VI Ogólnokrajowym konkursie - postęp techniczny w ogrodnictwie uzyskaliśmy nagrodę II stopnia.
W konkursie na najlepszy projekt wynalazczy miesiąca i roku na III Ogólnopolskich Targach Wynalazków w Katowicach, maj 1985 r, otrzymaliśmy wyróżnienie, a 28 marca 1988 r. każdy z nas otrzymał świadectwo patentowe. Moje jest pod nr.221672.
W naszym zespole brali udział inżynierowie, technicy i robotnicy. Wymienię: inż. M. Balcerzyk, inż. J.  Stachowiak, inż. Z. Krzewicki, J. Urbaniak, H. Wypart, J. Pluta, piszący.
W Pyrzycach wyprodukowaliśmy ponad 70 sztuk takich urządzeń.
Zainteresowani tym sposobem transportu byli również odbiorcy zagraniczni.
Kilka miesięcy później zespół (brałem w nim również udział)  opracował przyczepę jednoosiową wielozadaniową "Turoń", która w roku 1984 zastała zakwalifikowana do wzorów użytkowych (moje świadectwo autorskie - nr. 57214 z dnia 28.12 1984 r.).
W latach osiemdziesiątych byliśmy zmobilizowani do powrotu do produkcji urządzeń do hodowli bydła.
I znowu osobiście brałem udział w tworzeniu nowych urządzeń, które powstawały w OBR Meprozet w Gdańsku i w IBMER w Warszawie.

W latach osiemdziesiątych  ubiegłego wieku PMPZ - MEPROZET w Pyrzycach miało coraz więcej pracy. Wykonywało (przedsiębiorstwo) prototypy różnych maszyn służące rolnictwu. Bywało, że  jedne wchodziły do produkcji, a inne, z różnych przyczyn nie wchodziły. 
Na przykład wybierak do kiszonek.  Okazał się konstrukcją zbyt elastyczną i dlatego mniej trwałą, szczególnie przy wybieraniu kiszonki z pryzm w okresie zimowym.
 I dla tego konstrukcja wymagała całkowitej przeróbki. Projekt  zaniechano i wyrób nie wszedł do produkcji.

Innym wyrobem, z którym wiązaliśmy nadzieję, był zespół maszyn do przygotowywania pasz dla bydła. Za wykonanie prototypów i przeprowadzone badania, które były pozytywne. Otrzymaliśmy wyróżnienie zespołowe - nagrodę II stopnia Ministra Rolnictwa, Leśnictwa i Gospodarki Żywnościowej- marzec 1987 r. Nagrody udzielał minister Zięba.
Ale w zamian wymienionych i nagrodzonych wyrobów, otrzymaliśmy zamówienie rządowe na produkcję wozów paszowych o pojemności 4 metrów sześciennych.
I w roku 1988 obok innej produkcji wyrobów powstawały wozy paszowe dla gospodarstw mniejszych, a najczęściej prywatnych.

Nie mogę powiedzieć abyśmy byli szczęśliwi z tego powodu, i dlatego poszukiwaliśmy innej atrakcyjniejszej produkcji, która pozwalałaby zaspokajać nasze potrzeby. A były one duże, ponieważ:
Postanowiliśmy doinwestować przedsiębiorstwo, zwiększyć zarobki i poprawić warunki pracy. Ministerstwo tego nie gwarantowało.
Nie pamiętam, co było najpierw. I nie jest to istotne.
Nawiązaliśmy kontakt z Oddziałem IBMER (inż. Palmowskim i inż A. Głowackim) w Szczecinie, którzy zaproponowali nam, abyśmy uruchomili produkcję elementów konstrukcyjnych hal rolniczych - bez słupowych, tzn. eliptycznych. 
W tym czasie narodziła się potrzeba ochrony mienia rolniczego - maszyn, ciągników itp., przed niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi. Hale eliptyczne uruchomiliśmy z wielkim powodzeniem.
Zapotrzebowanie na nie było ogromne.  Zaraz okazało się, że "nasze" hale, służą nie tylko jako namioty dla sprzętu rolniczego, a...
Zaczęto je stosować jako hale produkcyjne i hale magazynowe. Pokusiliśmy się wytwarzać również pokrycie z blachy ocynkowanej i profilowanej.
Nasze pomysły techniczne spowodowały, że  Minister Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej wyróżnił nas( twórców i producentów)  nagrodą II stopnia. Teraz także byłem jednym z wyróżnionych.
Mgr inż. Antoni Cwajda, współpracownik mgr inż. Palmowskiego, zakochany w koniach, skonstruował halę do ujeżdżania ogierów w stadninie w Łobzie.  
Hala była szeroka na 30 metrów, długa na 100 metrów i wysoka około 10 do 12 metrów. 
Bardzo nam zaimponowało, że z tym problemem  panowie twórcy i inwestorzy przyszli do Meprozetu. To było wyzwanie. 

Zaczęliśmy się zastanawiać jak temu poradzić? 
A kiedy nie wiesz jak, wtedy usiądź i myśl, i myśl, kombinuj - tak mawiał mój znacznie starszy kolega inżynier z Rygi. Studiował  w okresie caratu. Przed Rewolucją Październikową. Tak właśnie postąpiliśmy. Największe postępy w przygotowaniu sposobu wyginania potężnych ceowników poczynił inżynier Ryszard Węgrzyn.
Przy odpowiednim oprzyrządowaniu wyginaliśmy ogromne ceowniki nadając im odpowiednią krzywiznę.
Tak powstały ogromne przęsła. Na plac budowy w Łobzie pospawane łuki woziliśmy specjalnym transportem. 
Po kilku miesiącach, hala wraz z trybunami była gotowa. Ujeżdżalnię koni otwarto 27 lutego 1989 roku.
Kto nie wierzy, niech pojedzie do Łobza i przekona się, że Głos Szczeciński opisując, co jakiś czas budowę hali, nie mylił się pisząc: – Pyrzycki MEPROZET spisał się na piątkę.

Tak się złożyło, że w roku 1989 otrzymałem kolejne świadectwo autorskie za współpracę w zespole IBMER w Warszawie, który opracował unikalne mieszalnie pasz dla bydła ( mój nr. wzoru użytkowego - 75725).

W tym miejscu muszę złożyć hołd wdzięczności dla mojej Uczelni – Politechnice Szczecińskiej.
Vivat Academia! Vivant Professores!
Dobre wykształcenie wszędzie jest przydatne, a szczególnie tam, gdzie panuje przyjazna atmosfera.
Podczas studiów nie uczono mnie konstruowania maszyn rolniczych, a o mechanizacji hodowli zwierząt nie miałem żadnego pojęcia.
Ale jak mówią, potrzeba jest matką wynalazków. Ale mechaniki i technologii nauczyła mnie Uczelnia  znakomicie. 

W tym czasie przedsiębiorstwo zanotowało tak zwany wielki skok na zachód.
Już w 1986 roku nawiązaliśmy kontakt z PTHZ - Varimex. Kierownictwo przedsiębiorstwa handlu z zagranicą zaproponowało nam produkcję palet UIC. Produkować mieliśmy wyroby dla rynku  rynku niemieckiego - zachodniego. Trzeba było uzyskać odpowiedni certyfikatu jakościowy uznawany w Niemczech Zachodnich.
Po krótkiej naradzie podjęliśmy rzuconą rękawicę i po wielu perypetiach staliśmy się poważnym dostawcą kompletnych palet, a także i elementów. Zaczęliśmy od dostaw do firmy Schneider w Westfalii, następnie także do firmy  Müller w Berlinie Zachodnim i do kilku innych firm.
Wartość eksportu w pierwszym roku osiągnęła około 30% produkcji łącznej, a latach następnych podwoiliśmy.
Produkowaliśmy również do Norwegii, Szwecji i przygotowywaliśmy produkcję do Danii.
To były najbardziej pracowite lata. 
I dlatego z konieczności byłem zmuszony do podróży poza granice Kraju.
Np. w Berlinie Wschodnim i Zachodnim byliśmy z Borysem (moim zastępcą ds. ekonomicznych) niemal każdego miesiąca. Uzgadnialiśmy warunki dostaw, targowaliśmy ceny itp.
PTHZ - Varimex miało swoje przedstawicielstwo w Berlinie Wschodnim. To i stamtąd wszędzie było nam bliżej.
Współpraca z tą Centralą Handlu Zagranicznego zasługuje na wiele słów uznania, a to za sprawą pani Jolanty Traczewskiej i pana Marka Belki (sic!) oraz wielu innych pracowników.
W "Varimexie" pracowali wówczas wyjątkowi ludzie.

Pod koniec lat osiemdziesiątych dotychczasowe zjednoczenie Meprozet zostało zlikwidowane. Postanowiliśmy - wszyscy dyrektorzy przedsiębiorstw Meprozet w Polsce, że stworzymy  Zrzeszenie Przedsiębiorstw pod nazwą MEPROZET. I tak powstał nowy twór organizacyjny.
Po pewnym niedługim czasie do Zrzeszenia przyjmowaliśmy innych, którzy chcieli istnieć i pracować w większym i mocniejszym zespole.

Czytany 2232 razy Ostatnio zmieniany środa, 26 maja 2021 17:53
Zaloguj się, by skomentować