poniedziałek, 21 listopada 2011 18:25

HYDROMA cz.7 - Chore ambicje małych ludzi

Napisane przez Mieczysław Walków

Co, mogą zrobić złego chore ambicje.
Mamy początek miesiąca lutego 1976 roku. Zima w pełni, a w Warszawie znowu coś wymyślili. Tym razem tzw. REZERWY. Znowu jakiś chory czerep, chciał coś udowadniać. Wszystko wówczas płynęło z serca władzy. Odpowiadać za to, będą musieli dyrektorzy. Biada tym, którzy są akuratni. Ja - cholera - do takich należę - pomyślałem! Tam na samej górze nie rozumieją działania mechanizmu drabinkowej zależności. ONI dają termin np. trzymiesięczny. Zakład pracy, na samym dole tej piramidy, będzie miał do dyspozycji 10 dni, bo po drodze na dół tej drabiny każdy szczebel będzie dopracowywał i dodawał swoje wymagania.
I kiedy "to zadanie" trafi do przedsiębiorstwa, wtedy temu ostatniemu przyjdzie zmierzyć się z gigantycznymi żądaniami i na ich opracowanie będzie miał bardzo mało czasu. Chłopak do bicia zapisany  jest  w tytule zadania. Jest nim – dyrektor. Stwierdzam, że w dzisiejszej dobie dyrektor jest stale na straconej pozycji! ( tak wówczas zapisałem ).

Później dopisałem, że nie wszyscy dyrektorzy. Ci pracowici chcący coś zrobić, co przetrwa jakiś czas – owszem są przegrani. I ci najczęściej dostają zawału, bo nie mogą pogodzić się z kretynizmem wszelkiej władzy. 

Ale poznałem  i takich, którzy potrafią dość dobrze poruszać się po tym polu minowym. Mają dobre wątroby - tak twierdzą. Albo im się tylko tak wydaje. Zobaczymy jak będą wyglądać później?

Z tzw produkcji nie mogę nic więcej wycisnąć. Nie pomagają żadne bodźce. Potrzebny jest wyłącznie zastrzyk przydziału zatrudnienia, a z tym wiąże się także fundusz płac. Zmiana organizacji podległości w Zjednoczeniu, więcej narobiła szkody niż pożytku.
Na naradach w Kombinacie wszyscy terenowi dyrektorzy wręcz proszą o nowe limity zatrudnienia i fundusz płac. Nie narzeka tylko zakład wiodący. My, dyrektorzy terenowi interweniujemy w Zjednoczeniu i otrzymujemy informację, że odpowiedni do wielkości zadań fundusz płac i ilość zatrudnienia, zostały przekazane do Kombinatu. Wg nas – worka bez dna, który także kradnie cudzą pracę. W moim przypadku – produkcję eksportową.

Na naradzie dekadowej w firmie stwierdzam po raz kolejny, że niektórzy, ale ważni kierownicy działów, mający o sobie ogromne wyobrażenie, nie potrafią logicznie myśleć. 
To, na co oni narzekają, można byłoby wykonać bardzo szybko. Trzeba tylko troszeczkę pomyśleć. Jeżeli im wskazuję jak to zrobić, obrażają się i mówią, że jestem wszystko wiedzący.
Czy to moja wina, że potrafię więcej?

Do tej pory wielokrotnie zmieniałem sposób instruktarzu. Na przykład poprzez: bezpośrednie wskazanie rozwiązania, naprowadzania podczas dyskusji, polecania wykonania wg mojej metody, podpowiadania poprzez innych, zgłaszania rozwiązań podczas równoprawnej burzy mózgów i tp. Do jednych to docierało; i kiedy wykonywali zadanie uczyli się i sami później byli kreatorami nowych rozwiązań.
Innych należało niemal zmuszać, aby postępowali zgodnie z instrukcją. Ale byli i tacy, do których dotrzeć było trudno i nie wiadomo, czego im brakowało? Wiedzy, czy chęci? A może jednego i drugiego?
Ale za to ci ostatni byli w układzie, którego nie sposób było ruszyć, a babrać się w g…nie nie chciałem.

To przykre, że muszę tak mówić o części mojej załogi. Znam powiedzenie, że każdy ma to, na co zasługuje, ale czy to musiało dotykać akurat mnie?

Ostrzegał mnie na początku mojej pracy w HYDROMIE jeden z emerytów, człowiek, który przepracował wiele lat w tym zakładzie pracy i nie miałem powodu, aby mu nie wierzyć. Tym bardziej, że każdy o nim w fabryce wyrażał się w samych superlatywach, że był to nie tylko dobry fachowiec, ale wrażliwy i uczciwy aż do bólu człowiek, i podobno był przedwojennym socjalistą.
Pan Dziedzic, z którym po raz pierwszy witałem się na stanowisku pracy – odchodził wtedy na emeryturę – powiedział mi: Życzę panu samych sukcesów, bo ten zakład sukcesów potrzebuje.
Nie znam pana, bo dopiero teraz się spotkamy, ale wiele dobrego o panu słyszałem.
Mam swoich w POLMO.
Będzie pan miał tutaj wielu ludzi zaangażowanych, ale jak na ironię, są tutaj i tacy, którzy panu będą bruździć, nawet gdyby pan ich miodem wysmarował, im będzie źle.

Później, kiedy wręczałem, również i jemu – emerytowi doroczną nagrodę, serdecznie dziękując, bo takich nagród w Hydromie przez całe lata nie było, zapytał mnie, czy już wiem, o kim mówił mi na początku? I dodał.
– Wiem, że nie wszystkich, mógł pan się pozbyć, bo są silnie zakorzenieni i chronieni. Oni nadal będą przeszkadzać i nie spoczną, aż pana się pozbędą. Dla nich, nie jest ważne, że warunki pracy i zarobki mają teraz dobre. I, że mieszkania otrzymali! Oni z każdym dyrektorem walczyli i nadal będą walczyć z następnymi. Oni już tacy są. Dodał więcej, lecz tego cytować nie będę.


Na zakończenie narady dekadowej, odpowiadałem na pytanie :"Jak to się dzieje, że nasz eksport został zagarnięty przez Kombinat"?
Nie wdawałem się w szczegóły, które pozostać miały tylko dla zawężonego kierownictwa. Śmiejąc się, powiedziałem używając metafory – z małym nie muszą się liczyć silniejsi.
I natychmiast usłyszałem z sali:
–To już aż tak źle u nas lub z nami?
Mówił p. Szpilewski, kierownik działu zbytu, przyjaciel i informator inż. Bramorskiego.

Zaraz następnego dnia (03.02.1976) odbyło się pierwsze posiedzenie Komisji ds. REZERW. Zgodnie z wytycznymi. Byłem przez system zobligowany, aby jej przewodniczyć. Podzieliłem pracę, ale na dokładne wytyczne musieliśmy jeszcze czekać. Dowiedziałem się, że Ministerstwo Przemysłu Maszynowego za kilka dni wyśle dopracowane materiały do Zjednoczenia, a czas płynął. Tak jak przewidywałem, my w najlepszym przypadku otrzymamy za kilka tygodni albo miesięcy opasłe opracowanie żądań, które po drodze utuczą.
Mam to gdzieś. Brawo Mietek, uczysz się – pomyślałem i pochwaliłem siebie o nabieranie tumiwisizmu do władzy.

W zakładzie musiałem uspokoić poróżnione strony. Szef Produkcji nie wytrzymał i zarzucił mojemu zastępcy ds. technicznych niefrasobliwość i obronę nienadążającego działu technologicznego. Technolog nie potrafił opracować odpowiednich procesów dla nowych, kolejnych  uruchomień (ilość-49) i odpowiednio znormować pracę.
On, jako szef produkcji, ma z tego tytułu kłopoty nie tylko z planowaniem, ale z robotnikami i dyrektorem, który go rozlicza – dowodził  inż. T. Grab.
Przywołany do porządku inż. Sitkiewicz nie miał wiele na swoją obronę.
– Ostatnio specjalizuje się wyłącznie w poszukiwaniu argumentów ochrony własnych czterech liter – stwierdził jego szef - gł inżynier. Widocznie jest zmęczony, bo urządza mieszkanie – dodał inny.
Osobiście myślę, że nie panował w dziale. Może ta praca jego przerosła?

Po terenie zakładu pracy dosłownie biegał sekretarz Kosiński i chwalił się osobistym listem od Gierka. Poinformował mnie o tym fakcie członek egzekutywy i zapytał, czy sekretarz najpierw ten list pokazał mnie? Bo wg niego sukces jest wyłącznie zasługą dyrektora,a nie sekretarza - małego kółeczka w całym mechanizmie przedsiębiorstwa.
Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że u mnie jeszcze nie był, ale o liście wiem, że miał taki być przysłany.

Rozmawiałem z Jabłońskim. Teraz kierował oddziałem hydrauliki siłowej do HDS.  Oddział ten był najnowszym naszym dziełem. Wyposażony został w maszyny i wszystko w to, aby produkować wyroby, których początkowe ilości potrzebnych 150 szt, urosły do 1000 szt. Pan Jabłoński dobrze wystartował, ale teraz zadanie go przerosło. Często przychodził do mnie, aby uzyskać poradę, jak z tego wybrnąć. Tak naprawdę nie robił tego, co do niego należało. Dochodziłem do wniosku, że będę zmuszony dokonać wymiany na tym stanowisku. W innym przypadku, obok fabryki będę musiał kierować dodatkowo tym oddzialikiem. Pan Jabłoński nie znajdował sprzymierzeńców. Był przez okres jednej kadencji – sekretarzem KZ i trochę się naraził ludziom oraz odwykł od żmudnej pracy odpowiedzialnego kierownika. Od samego początku miałem wątpliwości, czy sobie poradzi. A że bardzo prosił, aby po tym sekretarzowaniu umożliwić mu pracę odpowiedzialną, z której on będzie chciał się wywiązać, i miałem jego słowo honoru, zgodziłem się,, aby tym oddziałem pokierował. 
 I jak się okazało chęci czasem  są większe od możliwości.


Następnego dnia wydałem polecenie skorygowania cen wyrobów. Zbyszka Kołodziejczyka nie poznaję - pomyślałem, jakby spasował i zapomniał, co do niego należy, jako dyr. ds. ekonomicznych. Analiza kosztów wykazała, że nijak one nie pasowały do cen wyrobów. Dawno tego nie kontrolowałem uważając, że taki współpracownik jak Zbyszek, któremu ufałem, nie mógłby tak zawalić podstawowego odcinka pracy. 
Nie szczędziłem jemu uwag i całemu jego pionowi. Zrobiło się w tej sprawie głośno. Mnie o to nie chodziło, ale znaleźli się tacy, którzy przyjęli ten fakt z wielkim zadowoleniem. Zbyszek należał do nielubianych POLMOWCÓW.
O tym, że im popędziłem kota sami winowajcy rozgłosili po firmie. Ale przyznam, że zabrali się natychmiast za pracę, bo termin wyznaczyłem im krótki.

Z NRD przyjechał pan Hempel, z głównego serwisu maszyn budowlanych, i jego koledzy. Umówiliśmy się na jutro. Tematem naszego spotkania miało być dostarczanie części zamiennych do cylindrów, do polskich maszyn ciężkich pracujących w NRD.

Od samego rana (5.02.1976) prowadziliśmy rozmowy z delegacją niemiecką w sprawie współpracy. Niemcy koniecznie chcieli od nas pomocy w częściach do cylindrów, takich jak: tłoczyska, końcówki tłoczysk – przeguby, a także uszczelnienia i inne elementy, na zasadzie kupna w cenach rubla transferowego.  
My zaoferowaliśmy inne rozwiązanie. Proponowaliśmy im wymianę. My damy potrzebne części, a Niemcy dla nas będą obrabiali wyznaczone przez nas inne części. Współpraca nie doszła do skutku. Niemcy po prostu szukali frajerów.


W Komitecie Zakładowym PZPR rozmawialiśmy na temat wolnej soboty. Sugerowałem, aby wyznaczeni ludzie jednak  pracowali w najbliższą sobotę za dodatkową zapłatę. Były duże zaległości produkcyjne. Odzewu się nie doczekałem. Odniosłem wrażenie, że są obojętni na kondycję firmy.Tymczasem sekretarz zachowywał się jakby chodził w nimbie łaski Gierka. Mnie listu nie pokazał i nawet słowem nie pisnął, że takowy otrzymał.
– Mały duchem – pomyślałem. Albo ma krztynę uczciwości i wstydzi się, że go tak wyróżniono?

 Przed tak zwanym fajrantem znowu przyszedł tow. inż. Ozóg z KW PZPR. Koniecznie chciał ze mną prowadzić dyskusję na temat ekonomiki produkcji.
– Oni tam, chyba nie mają co robić? Prawie każdego dnia mam ich na karku - pomyślałem, ale przezornie milczałem. 
Przyznaję, że z Ożogiem dobrze się rozmawiało. To był człowiek przynajmniej wykształcony, zorientowany w mechanizmach zarządzania i samej technice. Brak mu było tylko doświadczenia w zakładzie produkcyjnym, ale było widać, że dużo czyta i kiedyś będą z niego ludzie. - To wszystko zależy od niego samego. Jest młody i wszystko przed nim - myślałem w duchu.
Właśnie od inż. Ożoga dowiedziałem się, że jutro do KW mają przybyć Siwiec i Bramorsk i (jeden z zastępców dyr. kombinatu i naczelnik w zjednoczeniu) z Warszawy.
– Ja im zrobię odpowiednie" wejście"! – oświadczył mi dyskretnie. Wyraźnie ich nie lubił.

 Następnego dnia (6.02.1976), bez uprzedniego powiadomienia mnie jako dyrektora, do zakładu przybyli : Siwiec, Bramorski i Markowski, i oświadczyli, że przyjechali w sprawie wykonywania zadań w latach przyszłych. Przedłożyli mi skrótowy program przyszłej produkcji, w którym przewidywali, że w roku 1980 HYDROMA będzie produkowała 200 tys. cylindrów i 20 tys. pomp. Dziwne - pomyślałem. Przecież Bramorski nie znosi pomp w Szczecinie. Co tutaj jest grane? Czy naprawdę ich wysłano, aby sprawdzili czy to jest możliwe? Pachnie mi to bardzo brzydko. A do tego ta konspiracyjna podróż do Szczecina, bo pomijam, że niegrzeczna wobec mnie.
Mało nie parsknąłem śmiechem. Z góry wiedziałem, że to zwykłe – sr…..nie w banie! Wiem, po coście przyjechali. Koniecznie chcecie znaleźć haka na mnie, ale wam się to nie uda - myślałem w duchu, a na zewnątrz robiłem wrażenie, że słucham ich wywodu.
 Że przyjechali: Siwiec i Bramorski – rozumiem, ale tego trzeciego nawet nie znałem dobrze. Myślę, że to taka mała zasłona dymna. 


 W tym samym dniu pilnie zawołano mnie do KW na naradę w sprawie eksportu. HYDROMA wypadła wspaniale  (teraz liczą to co zrobiliśmy). Efektywność eksportu u nas była najlepsza. Zostaliśmy zobligowani do rozszerzenia eksportu na inne kraje.
Niemal natychmiast po tej nasiadówce w KW powróciłem do zakładu.

Usłyszałem od sekretarki, że ta "trojca" z Warszawy, która przyjechała, ale się nie zapowiadała prowadziła jakieś rozmowy za zamkniętymi drzwiami z wybranymi ludźmi przez sekretarza Kosińskiego.
Pojechali z powrotem do Warszawy nie czekając na mnie, aby się pożegnać.
– Mam was w głębokim… poważaniu! A swoją drogą kieruję ludźmi nielojalnymi - zapisałem.

Mimo wolnej soboty (7.02.1976) kilkudziesięciu ludzi pracowało na wydziale obróbki i w narzędziowni. Widziałem, że robotnicy mają poczucie solidarności ze mną i chcą pracować. 
Jeden z młodych robotników – Grzegorz, nazwiska nie pamiętam, kiedy przyszedłem do hali obróbki powiedział mi, że im się lepiej pracuje w mojej obecności.
Miłe to słowa, tylko czy to wystarczą, aby zdążyć na czas z nowymi cylindrami? Brakuje mi tutaj szefa produkcji i gł.technologa - pomyślałem.
Zresztą, technologa w dniach wolnych od pracy nie widziałem od dawna w fabryce.


Przewodniczący ZMS organizował w sobotę po południu, pierwszy w tym roku kulik i zaprosił mnie z rodziną.
Byliśmy obaj z synkiem Jarkiem. Była jazda, było ognisko, i były kiełbaski. Młodzież w HYDROMIE jest wspaniała - cieszyłem się w duchu - i zaangażowana. Z takimi można wiele osiągnąć. 

 9.02. 1976 na porannej operatywce w moim gabinecie niemal z furią natarł na mnie szef produkcji. Zażądał natychmiastowych  środków do dalszej realizacji zadań. Chciałby - mówił coraz głośniej - ludzi od razu przygotowanych do produkcji, takich jak: tokarzy, frezerów, szlifierzy i montażystów. Do tego potrzebne są jemu: i tutaj wymieniał nawet i to, co już posiadał. Wystąpienie jego było tak ostre, że aż niepodobne do tego układnego inżyniera. Wyraźnie widać było, że nad nim ktoś mocno pracował i do narady z moim udziałem przygotowywał. Domyślałem się, kto to taki.

Inż. Tadeusz Grab dokładnie wiedział, że nie byłem jego wrogiem i naprawdę starałem się, aby mu pomagać. Robiłem wszystko, ale były sprawy, które były poza moimi możliwościami. Szereg moich wystąpień do jednostek zwierzchnich pozostawały bez odpowiedzi (sprawdzało się to, co słyszałem od inż. Dolińskiego, kiedy przejmowałem pałeczkę). Szef Produkcji dokładnie wiedział, tak jak i ja, że na produkcji istnieją jeszcze niewielkie rezerwy. Przy dobrej organizacji pracy przez jakiś czas moglibyśmy sobie radzić. Cienko, ale radzić. Pan Tadeusz wiedział również, że żąda niemożliwego, ale realizował plan kogoś, kto postanowił pomniejszyć moje dotychczasowe osiągnięcia. 
Dlatego zapytałem Pana Tadeusza:
– Kogo pan panie Tadeuszu cytuje? Bo zaczął cytować jakieś banialuki, które podobno ja miałem wypowiadać na naradzie dekadowej  (każdą naradę zapisywałem dokładnie i takiej wypowiedzi nie znalazłem).

Owszem w podobnym tonie wypowiadał się sekretarz – Kosiński, kiedy oceniał sytuacje na produkcji.
Zmieszał się mój najważniejszy pracownik produkcji i zaczął się jąkać, że również i on tak myśli i że nie może spać, bo ja go stale kontroluję, a on już jest zmęczony, i powinien pójść na urlop.

Niemal natychmiast po mojej naradzie sekretarz zorganizował posiedzenie egzekutywy. Miałem potwierdzenie, że nad szefem produkcji pracowało przynajmniej dwóch ludzi. Powtarzali jota w jotę wystąpienie szefa produkcji w moim gabinecie. Obaj powtarzali te same bzdury.  Na szczęście byłem przygotowany na ten atak i przypomniałem tym towarzyszom, czyje to były słowa.

Dalej nie musiałem już nic mówić mówił Prasał – członek egzekutywy KZ, robotnik, palacz kotłowy, mistrz kotłowni zakładowej! 
Z jego długiej, pouczającej prostej w formie, ale bogatej w treści mowie wynikało, z której postaram się zacytować tylko tyle:
On robotnik określał tych pracowników technicznych, jako ludzi uczonych, ale niedouczonych, niesprawiedliwych, zawistnych i podłych, a ponadto szkodliwych. I jemu jest przykro być w takiej kompanii.
To mówił robotnik, palacz kotłowy – mistrz kotłowy.
Mnie też było głupio słuchać takiej oceny, bądź, co bądź ważnych kierowników, na których miałem się opierać i im ufać. 
Było mi także przykro, bo oto wiedziałem, kto w fabryce sieje wiatr, kto robi wszystko, aby było gorzej, kto kilka dni wcześniej, rozmawiał przy zamkniętych drzwiach z Siwcem i Bramorskim i tym trzecim. 
Wiedziałem także kto biega po zakładzie i po komitetach, aby mnie oczerniać.
Taki stan rzeczy nie nastrajał mnie pozytywnie do pracy. Nawet gruboskórny dyrektor byłby załamany, a co dopiero wrażliwy i pracowity. Prawda,że byłem wymagający, ale starałem się każdemu potrzebującemu pomagać.
Wymagałem od moich podwładnych wyłącznie pracy i zdrowego myślenia.

Do fabryki przyjechał dyr. Mila z Choszczna ze swoim zastępcą, z zamiarem nawiązania współpracy kooperacyjnej.
Zakład w Choszcznie był najmłodszym zakładem w Kombinacie. Dyrektor okazał się człowiekiem prężnym, który miał zamiar jak najszybciej postawić zakład na nogi.
(Dobre chęci, upór i praca zawsze prowadzą do zwycięstwa. W dobrej atmosferze i z oddanymi oraz lojalnymi współpracownikami,  efekty są murowane. W Choszcznie, parę lat później, przy pomocy Hydromy powstała spora fabryka cylindrów długich).


Następnego dnia( 10.02.1976) od rana  praca w fabryce przebiegała bez zakłóceń. Wszyscy ze sobą współpracowali. Nawet udało mi się namówić szefa produkcji, aby pojechał do Fabryki Mechanizmów Samochodowych -  POLMO i zapoznał się z ludźmi kierującymi produkcją, popatrzył jak przebiega sama produkcja, porozmawiał na temat planowania, limitowania itp.
–Taka wycieczka dobrze mu zrobi, a jutro zapytam, jakie odniósł wrażenia? – pomyślałem.

Następnie odwiedziłem sąsiadów: Jednostkę Wojskową 2015 i poznałem nowego dowódcę.
Wizyta była robocza i dotyczyła naszego płotu granicznego. Uzgodniliśmy współpracę.  Uzgodniliśmy, że oni - wojsko czasem pomogą nam w ramach ćwiczeń, my im pomożemy w materiałach i sprzęcie specjalistycznym. Będziemy się zapraszać, na uroczystości i zabawy sylwestrowe.

Dzisiaj jest już 11.02.1976 - zapisałem. Cholera, w fabryce jak na oceanie. Wczoraj było nawet przyjemnie, a dzisiaj znowu atmosfera napięta.
– Czyżby wizyta szefa produkcji w POLMO na to wpłynęła?
Wczoraj nie przyszedł do mnie, aby się podzielić wrażeniami i uwagami, a dzisiaj wyraźnie mnie unika.
Od dyr. Janusza Skibińskiego z POLMO dowiedziałem się, że na początku, kiedy mojego szefa produkcji oprowadzał po wydziałach, nie widział na jego twarzy zachwytu. Widział raczej sceptycyzm. Na pożegnanie, mój pracownik nie zadał jemu ani jednego pytania. Dyrektor Skibiński odniósł wrażenie, że Polmo na moim ważnym pracowniku nie wywarło żadnego wrażenia. A on sam robił wrażenie, że to dla niego nic nowego, widział znacznie lepsze fabryki.
Podziękowałem koledze dyrektorowi za osobiste oprowadzenie mojego podwładnego i przeprosiłem za stan ducha mojego szefa produkcji. Tłumaczyłem, aby jakoś załagodzić niemiłe wrażenie, przemęczeniem pracą współpracownika.

W następnym dniu przybyli kolejni kontrolerzy z Warszawy – Pawłowski i Misiak (ZPMB i KMB, zjednoczenie i kombinat).
Po chwilowej rozmowie pojechali z naszym pracownikiem do Gryfic ( do naszego Oddziału), a ja zostałem wezwany na zebranie dyrektorów -  eksporterów na zebranie SSM  (Stowarzyszenie Socjalistycznego Marketingu).
 Przyznaję, że była to strata czasu, bo to co prezentowali, było dalekie od …

– Znowu, psia krew, komuś tworzą ciepłe stołki, a do prawdziwej roboty ludzi brakuje! Jak tu nie zżymać się?! - zapisałem w moim kajecie.

Po moim powrocie z tej nasiadówki prowadziliśmy mocną męską rozmowę z inż. Grabem - szefem produkcji.  Szef produkcji żądał ode mnie niemożliwego zatrudnienia fachowców z zewnątrz. Sam natomiast nie pokusił się do przeanalizowania pełnego wykorzystania obecnego składu osobowego. Żądania miały ukryć niefrasobliwość, bo nie chcę używać mocniejszych słów. Bolałem nad tym, że musiałem przywoływać inżyniera do porządku. Naprawdę stawiałem na niego, kiedy proponowałem mu to stanowisko.

Gwoli sprawiedliwości. Bywało różnie, ale w poprzednim okresie (1974 i 1975) pan Tadeusz radził sobie znacznie lepiej, a wszelkie podpuchy ) na jego osobę likwidowałem w zarodku.
– Co do diaska się stało , że w tym roku wyraźnie skacze mi do oczu? Nie chcę robić mu krzywdy, ale jeżeli będzie taka konieczność… Czuję, że jest on w coś uwikłany i daje się komuś napuszczać na mnie. Ten ktoś, a ja chyba wiem kto, wywiera na niego nacisk.
Nie wiem tylko, jaki on ma w tym interes? Na wyższy stołek nie wskoczy. Pierwszy sprzeciwi się ten, który podpuszcza. Ten sam starał się na początku mnie ustawiać przeciw szefowi produkcji. Jego poprzednik także. Widocznie napuszczanie w HYDROMIE jest dziedziczne!

Pracowałem do późnych godzin popołudniowych i przybiegli mi zameldować, że zdarzył się nieszczęśliwy wypadek przy pracy. Wrzeciono wiertarki kolumnowej złapało rękaw bluzy roboczej i zdarło połowę odzieży z pracownicy – dziewczyny (Krystyny Gajzler), która na szczęście była kobietą silną, oparła się rękami o kadłub maszyny i nie dała się wciągnąć.
Skończyło się na okaleczeniu i rozebraniu. Wypadek zdarzył się o godzinie 20:00.- Wypadek jak na zamówienie. Jutro z Gryfic przyjadą kontrolerzy na dalszy ciąg kontroli BHP. Jak ktoś ma pecha to i na…– pomyślałem.

A już dnia następnego (13.02.1976), przyjechał inż. Balas – wysłannik dyr. Budnego z kombinatu maszyn budowlanych.  Jemu polecono przeprowadzić z nami rozmowę na temat dalszej produkcji pomp hydraulicznych w Szczecinie. KMB ma zamiar stawiać na produkcję nie ilościową, ale jakościową.
– I jak się to ma do tego, z czym kilka dni wcześniej przyjechała trójka – Siwiec, Bramorski i ten trzeci? - pomyślałem. Tym w Warszawie chyba coś się popieprzyło, albo nierówno sypiają. 
Obecne pompy wg inż. Balasa, mają być zastępowane innymi, mocniejszymi i wydajniejszymi i bardziej zmodernizowanymi.
Jakie one będą, będzie zależało od nas, tj. Kombinatu i Hydromy oraz OBR - oznajmił wysłannik. Musimy przyjąć taką politykę, aby nie przeszkadzać w zakupie licencji Sansdstranda (dla Łodzi). A jednocześnie musimy uzyskać fundusze na rozwój pomp. - Od kogo? - zapytałem.
- Zjednoczenie Przemysłu Maszyn Budowlanych nie chce stracić tej produkcji – wyjaśniał wysłannik. Ministerstwo przyklaśnie kiedy będziemy głosić (Hydroma), że zgadzamy się z jego polityką i nie będziemy wnosić uwag. (Tu was boli! – pomyślałem). Oczywiście, za tym pójdą nakłady – zapewniał wysłannik dobrej nowiny.
Ale zaraz dodał: dyrekcja Kombinatu Maszyn Budowlanych - Waryński, ma jednak obawy, że gdybyśmy całkowicie wyciszyli sprawę możemy znaleźć się z ręką w nocniku, bo takie praktyki już bywał w naszej organizacji. - Jednym słowem NIHIL NOVI –  odparłem.
On (Balas) nas informuje, że KMB przewiduje, że Hydroma w 1980 roku powinna wyprodukować pomiedzy 190 -200 tys. siłowników (cylindrów) dla potrzeb maszyn budowlanych, nie licząc eksportu i potrzeb innych odbiorców. Szczegółów nie zna, ale to będą znaczne wielkości.

Zapytałem: Ile pomp mamy w tamtych latach produkować? Odpowiedzi nie doczekałem się , bo wysłannik koniecznie chciał się podzielić ze mną innymi wiadomościami.
Zdradził tajemnicę, że dyr. inż. Zapyłkim, swoim zwyczajem podłożył się na 100 tys. roboczogodzin na rzecz produkcji specjalnej (wojskowej), która jeszcze nie ruszyła i jest spóźniona o cały miesiąc, a termin zakończenia jest określony na koniec maja br. - Powód jest prozaiczny - mówił wysłannik kombinatu - brak jest materiałów.
– Jak znam zapędy dyrektora Zapyłkina, was także to nie ominie – przestrzegał mnie konfidencjonalnie. 
Nie będę tego komentował. Byłem wdzięczny dyr. Budnemu, że przysłał nam tego inżyniera.
Już wiedziałem, kto nami kieruje w Warszawie!
Miałem także wyjaśnienie, że moje wystąpienie w Ministerstwie na naradzie w sprawie licencji Sandstranda, nie było na rękę warszawce, i dlatego podpadłem! Przypomnę, że proponowałem, aby w produkcji licencyjnej brała udział HYDROMA.
Jak tu się nie zżymać na takie zarządzenie bądź co bądź poważnym przemysłem maszyn roboczych? - Co z tego w końcu wyniknie?- zoczymy.

14.02.1976. Protokół z kontroli BHP Pawłoskiego podpisałem, bo był obiektywny. Ten wielki służbista nawet był zadowolony z Gryfic i stwierdził, że zauważył duże zmiany. Są jeszcze małe uchybienia, ale one nie mogą wpływać na ocenę. Należy je po prostu usunąć.
Na produkcji było spokojniej, ale wyniki nie były imponujące.
Komisja behapowska badała przyczyny wczorajszego wypadku.

Inżynierów: Fenczaka i Sitkiewicza delegowałem do BIPRO – BUMARu w Łodzi  w sprawie: programu produkcyjnego, zadania zakupowego, magazynów, hartowni i środków na II etap rozbudowy. Telefonicznie poinformowali mnie, że w naradzie brali udział także: ZPMB, Ponar Bipro, KMB, ZUGiL .
Po złożeniu mi dokładnego sprawozdania wywnioskowałem, że Zjednoczenie zaczęło prowadzić politykę minimalizacji.
Po tej rozmowie z wysłannikami, zacząłem się zastanawiać:
– Czyżby to była prawda, że HYDROMĘ chcą wyrwać ze Zjednoczenia Maszyn Budowlanych?
Taką plotkę ktoś puścił w Warszawie w ubiegłym roku, w połowie czerwca. Nie wiem, kto?
Wiem natomiast, że tym działaniem  mnie przysłużył się jak przysłowiowy niedźwiedź. Zaprzeczanie, że w tym nie biorę udziału, nic by nie dało, a tylko wzmocniło plotkę. Dlatego milczałem!
– Cholerna, rozplotkowana warszawka! Miast pracować, tylko kłapią ozorami! - Zapisałam i podkreśliłem.

(Odszukałem zapis z tamtego okresu dotyczący rozwoju hydrauliki siłowej w Polsce):
22 czerwca 1975r. zadzwonił do mnie p. Bobel albo Babel i poinformował, że z Volvo rozmawiać nie warto. Nie są na tyle wiarygodni.
Nami, czyli Hydromą są zainteresowani: Harvester, Joombo lub Jumbo .
Na dniach przyjadą przedstawiciele Sundstranda w celu podpisania kontraktu licencyjnego.
Wg pana, który dzwonił, Hydroma była najbardziej predestynowana do uruchomiania licencji Sundstranda, ale na te pieniądze( 10 mln dolarów) rzucili się jak sępy: Łódź i KMB Waryński.
On także wiedział i powiedział, że decyzje o nowym Zjednoczeniu Hydrauliki Siłowej(?!!) prawie zapadły, brakuje tylko ukonstytuowania. Szkoda – mówił pan B., że wy - Hydroma – jesteście w Kombinacie - Waryński, bo gdybyście byli samodzielni, to z pewnością proces nowej organizacji byłby szybszy i skuteczniejszy


16.02.1976. Przyjechała następna komisja z Warszawy (Litwińczuk, Mądrach, Grześkowiak, Czuba), do odbioru bilansu. Po burzliwej dyskusji ze mną, a dotyczącej funduszu płac, komisja dopuściła do powtórnego przeliczenia arkusza „R”.

17.02.1976. Leżałem chory i jednocześnie pracowałem. Inż.Fenczak powiadomił mnie, że zadzwonił nasz szef - dyr. Kombinatu - inż. K. Rewkowski. Na razie Rewkowski prosił o zwiększenie o 40% produkcji hydrauliki dla Torunia, ale zaraz za prośbą pójdą polecenia –zagroził.
– Jak  mam przekazać mojemu szefowi produkcji taką” prośbę” mojego zwierzchnika?! Dosłownie zapieniłem się. 
On nie jest w stanie produkować nawet tego co ma w planie, bo brakuje mu zatrudnienia i funduszu płac.
Moje pisma i teleksy do dyrekcji Kombinatu, uzasadniające potrzebę zwiększenia limitów zatrudnienia, które popieram wyliczeniami, pozostają bez odpowiedzi! Jakby ich wcale nie było, a on mój bezpośredni zwierzchnik miast mi pomagać, prosi i jednocześnie ostrzega przed konsekwencjami? Czy nie jest to całkowita paranoja?
Ja nieraz łapię się na tym, że zaczynam być podobny do moich zwierzchników, ale ja przynajmniej pracuję i to ciężko, a „oni” w Warszawie nic dla mnie – Hydromy, nie zrobili .
Dosłownie nic dobrego, tylko przysparzają mi i moim ludziom tylko kłopotów.
– Aby was piekło pochłonęło z waszym sposobem zarządzania. Żałuję, że dałem się namówić wam na pracę dla was, bo również dzięki mojej pracy przez kilka lat mieliście spokój z waszą produkcją finalną.
– Nikczemnicy warszawki, potraficie jedynie zagarniać cudze - vide eksport!

(Zapisałem powyższe w odruchu poczucia niesprawiedliwości i krótkowzroczności moich bliższych i dalszych zwierzchników, dla których niestety nie miałem szacunku, ponieważ oni sami siebie nie szanowali.
Uważali, że sam fakt tkwienia w Centrali tak ich nobilituje pod każdym względem, że ci z „prowincji” każde ukute przez nich zło powinni im poczytywać za dobro.
Byli tak zadufani w sobie, że nawet przed lustrem zamiast nadętego, tępego bufona widzieli ważnego, mądrego i mocnego zwierzchnika.
Z przykrością muszę stwierdzić, że w tej organizacji było ich wielu.
A ci, którzy byli uczciwi i skromni, nie mieli nic albo bardzo mało do powiedzenia.
Oczywiście zdarzały się diamenty! Tylko, jak to w przyrodzie bywa, jest ich niewiele.


18.02.1976. Pojechałem tramwajem do zakładu pracy w celu podpisania protokółu z odbioru bilansu. Atmosfera  była dobra, wyniki również. Komisja była mocno zaskoczona i składała nam gratulacje za osiągnięte efekty i dobrze prowadzoną księgowość.
Stwierdziłem, że w fabryce trwała praca. Lekarz zalecał mi powrócić przynajmniej na trzy dni do łóżka.

19.02.1976. I co z tego, że byłem chory i leżałem w łóżku?  Pilnie zawezwali  mnie do KW PZPR na rozmowę. Dzwoniąc powiedzieli, że o 14:00  jest moja kolej „do konfesjonału” i migać się nie mogę. Dla mnie nie będą powtarzać „spowiedzi” . 

W tej rozmowie (spowiedzi) brali udział: T.Zielińsk i (profesor PS), Nowak ( I Sekr. KD PZPR - Pogodno) i Wiśniowski(?). Był jeszcze jeden. Znałem go tylko z widzenia.
Rozmowy polegały na egzaminowaniu ze znajomości Zjazdów i zadawano jakieś uboczne pytania. Myślałem, że będą chcieli poradzić mi jak należy jeszcze wydajniej prowadzić fabrykę, lub coś w tym rodzaju?
Na szczęście nie wyskoczyłem z odpowiednią ripostą na podsumowanie tej "przepytywanki", a tak bardzo chciałem! Miałem ją na końcu języka!
 Wracając do domu postanowiłem, że jutro pójdę do pracy. Zostałem przecież zachęcony rozmowami! A jakże!!

20.02.1976. Mimo zwolnienia lekarskiego w kieszeni i lekarza w moim gabinecie, ja pracowałem. Przez te kilka dni nazbierało się wiele spraw. Lubię taki natłok. Więcej adrenaliny i zapominałem nawet o tym, że w krzyżu łupie i płuca są zajęte.
Przeprowadziłem rozmowę z dwoma pracownikami, którzy na montażu, nie tylko spożywali alkohol, ale swoje racje argumentowali pięściami.
Myślałem, że przez ten okres dyrektorowania wypleniłem pijących. A tu się okazało, że niezupełnie.
Obrońców pijaków od razu znalazło się co niemiara. - Niestety panowie - powiedziałem. Moje zasady pozostają w mocy. Taka to już moja tradycja! Pijaków u nas nie będzie.

Odnotowałem, że po raz pierwszy nie zaproszono dyrektora na posiedzenie KSR. Podobno była to wina sekretarki (zaprzeczyła), a ja wiedziałem swoje.

Materiały dotyczące REZERW były już wykonane i na jutro delegowałem inż. Fenczaka do Warszawy.
Inż. Fenczak był także zobligowany wyjaśnić reklamację Huty Stalowa Wola.
HSW broniąc się przed reklamacją własnego wyrobu, szukała kozła ofiarnego w HYDROMIE.

21.02.1976. W tym dniu nadal powinienem leżeć i kurować się. Nie mam jednak czasu i możliwości. Jestem w pracy i załatwiam mnóstwo spraw.
 Do gabinetu przyszedł T. Kosiński - I sekretarz KZ PZPR  z prośbą o wydanie mu opinii. Ma zamiar podjąć studia politechniczne. Sprawa osobista zmuszała go do właściwego zachowywania się, ale tylko na krótką chwilę.

 Z przykrością pozbywam się kolejnego pracownika - kierowcę. Wyraźnie sam sobie zaszkodził piciem, ale nie wody. Był on kolejnym nieudacznikiem w dziale transportu.
Jutro będziemy wypłacać tzw. 13-kę. W zakładzie podniecenie. Dyrektorzy otrzymają trzynastkę później. Taki socjalistyczny zwyczaj. Na dyrektorze można wieszać wszystko, nawet zdechłego śledzia. Taka metafora wśród dyrektorów. Dyrektorzy to są zakładnicy, bo w przypadku tak zwanej 13 – ki otrzymają ją po pewnym czasie, najczęściej okrojoną. Zawsze coś znajdą. Podły system.

Dzień 23.02.1976 był jakby spokojniejszy.
– Czas na podsumowanie działań – pomyślałem. Po pierwsze musimy z dyr. technicznym omówić harmonogram prac dotyczący nowych uruchomień, dalszych inwestycji, rozwoju i td.
Ostatnio obaj jesteśmy zmęczeni i bywa, że zaczynamy rozmawiać ze sobą głośniej.
W sporach, prawda, rodzą się perełki pomysłów, ale bywa, że i jeże.
Mam nadzieję, że potrafimy wyhamowywać.

Prasa lokalna; Głos Szczecińsk i - red. Dowlasz i  red. Witkowska z Kuriera Szczecińskiego -  zabierają mi trochę cennego czasu, ale z prasą zadzierać nie można. 

Inż. Ożóg, który przyszedł pod koniec dnia poinformował mnie, że na rozmowach "spowiedzi" w KW  wypadłem dobrze. Że mało mnie to obchodzi, tego przezornie nie powiedziałem.

24.02.1976. Pojechałem do Gryfic na naradę w Komitecie Gminnym. Byłem tam z Kowalewskim – moim zastępcą w Gryficach – kierownikiem Oddziału. 
Przedstawiłem nasze plany rozwoju Oddziału. Zatrudnienie 350-500 osób, budowa całkowicie nowego zakładu pracy wraz zapleczem, budowa mieszkań, budowa hotelu robotniczego, partycypacja w żłobkach i przedszkolach.
Sekretarz Nowak z KG PZPR Gryfice zapraszał mnie do częstszych odwiedzin.

Z Gryfic udałem się do FMB w Koszalinie. Oni mieli gorsze warunki niż my, ale i tutaj zauważyłem coś, co mogłoby nas zainteresować: urządzenie do spawania obrotowego, spawanie łukiem krytym, urządzenie do czyszczenia przewodów hydraulicznych, automat do ciecia blach i płyt z użyciem fotokomórki i urządzenie do kruszenia i paczkowania wiórów. - "Wszędzie człowiek znajdzie coś, co może go zainteresować i co może wykorzystać. Trzeba tylko na tym się znać.
Nawet w wiejskiej kuźni można znaleźć coś ciekawego" – zwykł mawiać mój profesor i promotor Bolesław Briks.

25.02.1976. Mam tego dość. Znowu mi zameldowano o kradzieży elementów automatyki z TZC, na niebagatelna sumę.
Nowe maszyny zostały ogołocone, mimo straży, która bierze pieniądze z kasy fabryki, a z fabryki giną urządzenia i przyrządy elektryczne.
Moi pracownicy twierdzą, iż wymyślają pułapki i liczą na to, że w końcu złapią tego lub tych złodziei.
Na milicję nie mogę liczyć. Oni niczego jeszcze nie wykryli.
Gorzej, jeśli to jest złodziej, a nie daj Boże szajka  złodziei z nasze fabryki?

Szef Produkcji tak się wkurzył na swoich podwładnych kierowników, że zaproponował całkowitą wymianę. Rozmowa z nim, aby jeszcze raz przemyślał i ewentualnie skorygował odruch, nic nie dawała. Zobaczymy, czy mu się uda zrobić porządek?
Jednego bardzo młodego i niedoświadczonego inżyniera wybroniłem. Ale kiedy ten wybroniony, nie będzie pracował tak jak chce szef? - to mam przechlapane.

Dzisiaj gremium ustaliło kandydatów do Rady Zakładowej Związków Zawodowych. Nie brałem w tym udziału. Wiem, że nie mają kandydata na przewodniczącego. Poszukiwany jest taki, który będzie pasował  wszystkim.

26.02.1976. Już z samego rana zostałem poinformowany, że w szatni spał i trzeźwiał pracownik rurowni (D.).
Można się załamać. Parę dni temu trzech wyleciało z pracy za picie alkoholu.
Jak w takim zakładzie można zrobić porządek?
Do tego dochodzi zmowa znieczulicy. Czyżby moi bohaterowie byli zmęczeni?
Stwierdzam, że najgorsi są członkowie p a r t i i
Oczywiście nie wszyscy, ale jest wystarczająco dużo takich, aby można było krzyczeć:
Partia na czele z sekretarzem – przeszkadza normalnie pracować i zarządzać fabryką!

Po przeprowadzonej ostrej rozmowie z sekretarzem Kosińskim, dowiedziałem się, że to jemu należy zawdzięczać rozwój fabryki, bo to on otrzymał osobisty list z podziękowanie od tow. Gierka.
– Dyrektor tylko jest. Jutro może go nie być – stwierdził bezczelnie mój podwładny i sekretarz w jednym.
Widać, że w tym systemie wystarczy tylko BYĆ.  Dalej tego nie będę komentował. Szkoda zdrowia! I nagle prysła nadzieja, że ten człowiek ma krztynę uczciwości.

Zadzwonił Naczelny Dyrektor Zjednoczenia, że wybierał się do Szczecina i chciałby zapoznać się z fabryką, jej rozwojem, a także  jej problemami.

27.02.1976.Fabrykę wizytował  mgr inż. Szadkowski – nowy dyr. Zjednoczenia Maszyn Budowlanych.
Bardzo dokładnie zapoznał się z przebiegiem produkcji. Zaglądnął niemal do każdej dziury. Omówiliśmy szczegółowo przyszłość fabryki.
Dyrektor wyraźnie podkreślał, że to Hydroma powinna produkować cylindry długie, a nie HSW i równocześnie rozwijać eksport.
Dyrektor Szadkowski postawił przed nami nowe, doraźne zadanie – 500 kompletów hydrauliki do żurawia samochodowego HDS.
Na ten cel przeznaczył pół miliona złotych funduszu płac i 10 osób zatrudnienia.
Jak na ironię, dzisiaj widać było, że wielu ludzi markowało pracę. Podobno zawiniła krajalnia.
Wykorzystałem pobyt dyr. Szadkowskiego i wspólnie wręczyliśmy nagrody zwycięzcom w Turnieju Młodych Techników.
( Mgr inż. Szadkowski- były dyrektor Motoprojektu, zastąpił dyr. Perkowskiego dnia 1.09.1975r. Pan Perkowski został Generalnym Sekretarzem NOT)

 

Czytany 2295 razy Ostatnio zmieniany czwartek, 23 stycznia 2020 12:17
Zaloguj się, by skomentować