Witamy na naszej stronie internetowej Abslowenci 56

My, dzieci okresu wojennego byliśmy żądni wiedzy i dlatego, podobnie do strumyków, które podążały do  nurtu rzeki, myśmy jechali do Szkoły Inżynierskiej w Szczecinie. Naszym celem były studia z dziedziny mechaniki. Aby studiować w Szczecinie przybywaliśmy z różnych stron Polski i dlatego byliśmy różni: doświadczeniem życiowym, poziomem wykształcenia i wiekiem.  Nie różniła nas jedynie chęć bycia studentem. 

Do egzaminu wstępnego w 1952 roku zasiadła grupa młodych ludzi licząca około 300 osób, ale już po pierwszym semestrze pozostało nas troszkę więcej niż połowa, a studia ukończyliśmy w grupie 105 absolwentów -czteroletniego kursu inżynierskiego. W tym czasie Uczelnia uruchomiła drugi stopień nauczania. Skorzystaliśmy i kilkadziesiąt osób postanowiło przedłużyć studia. Byliśmy później pierwszymi magistrami Politechniki Szczecińskiej. W jakich warunkach i w jaki sposób zdobywaliśmy wiedzę oraz jakimi byliśmy studentami  opowie nam treść wspomnień napisanych przez naszego kolegę Mietka Walków. Wspomnienia, poważne i trochę prześmiewcze zawarte są w książce pt. "Kamraci" 

Mieliśmy szczęście, że od samego początku tworzyliśmy grupę ludzi serdecznych, koleżeńskich. Ludzi z poczuciem humoru i takimi pozostaliśmy przez lata; i tacy każdego roku (od 2002) spotykamy się na zjazdach. Na jednym z nich postanowiliśmy, że założymy stronę internetową, gdzie będziemy prezentować nasze wspomnienia, zjazdy i poprzez którą będziemy się mogli bardziej integrować. Na stronie prezentujemy zdjęcia ze Zjazdów wraz z opisami. Zamieszczamy je w dziale pt. Spotkania.

Czytaj więcej

SPOTKANIA

UWAGA: podobnie jak w poprzednich latach, opis zjazdu dostępny jest w menu Spotkania - Rok 2014Rok 2014.

Wędrówki po trzech miejscach bitewnych podczas Zjazdu w Moryniu  – 3 do 5 września w roku 2014.
Moryń (niem. Mohrin) miasto w powiecie gryfińskim województwa zachodniopomorskiego nad jeziorem Morzycko. Wg danych z 2009 roku miasto położone jest na powierzchni 5,5 kilometra kwadratowego i liczy 1631 mieszkańców (31.12.12).

W historii miasta wiemy, że Moryń został zasiedlony we wczesnym średniowieczu przez słowiańskie plemiona Pyrzyczan. W XI wieku należał do księstwa pomorskiego. W na znacznym wzniesieniu nad jeziorem w XII wieku powstało tutaj grodzisko. Resztki ruin z ówczesnego zamku obronnego można jeszcze dzisiaj zobaczyć na półwyspie gdzie znajduje się Ośrodek Konferencyjno –Rekreacyjny „Szafir”.Pierwsza wzmianka o Moryniu pojawiła się dopiero w roku 1263 w dokumencie księcia Barnima I.

W drugiej połowie XIII wieku Moryń został opanowany przez Brandenburczyków i zaliczony do Nowej Marchii. Niestety, nie wiemy kiedy miasto otrzymało prawa miejskie, ale musiało to być przed 1306 rokiem, ponieważ od tego czasu Moryń zaczyna się dynamicznie rozwijać. Wybudowano wieniec murów miejskich, powstał szpital, i znacznie rozbudowano kościół. W 1350 roku miastem rządziła rada miejska i miasto miało władzę sadowniczą. Dziesięć lat później, w 1360 roku na półwyspie, o którym była mowa, zaczęto budować zamek obronny. W zamku mieszkało siedmiu rycerzy i nosili tytuły burgrabiego. Rycerstwo pomorskie w XV wieku zamek zniszczyło i już nigdy nie był odrestaurowany. W latach 1402- 1454 roku Moryń należał do zakonu krzyżackiego podobnie jak cała Nowa Marchia.

W 1433 roku miasto i jego okolice zostały splądrowane prze Husytów. Kolejne lata również nie były szczęśliwe dla Morynia, szczególnie ze względu na wojnę trzydziestoletnią i trzy kolejne pożary. Miasto wyludniło się, i tak w 1719 roku w mieście mieszkało zaledwie 124 osoby. Dopiero w drugiej połowie XVIII wieku następuje rozwój miasta. Powstaje browar, funkcjonuje apteka, a mieszkańcy z powodzeniem zajmowali się połowem z jezior ryb i  ich sprzedażą. Już w 1801 roku Moryń liczył 939 mieszkańców.

Na początku XIX stulecia Moryń uzyskał autonomię (przestał być własnością prywatną) i zaczął odgrywać poważną rolę lokalnego centrum dla rolniczej okolicy. W drugiej połowie XIX wieku w pobliżu Morynia powstały dwie linie kolejowe: Szczecin – Kostrzyn, ze stacją w Witnicy i Godków – Siekierki, ze stacją w Przyjezierzu.
Obie te linie miały, wpływ na rozwój miasta. Miasto zaczyna żyć z letników i turystów. Na rangę miasta znacznie wpływał uruchomiony w 1874 przez dr Christiana Friedericha Kocha wzorcowy zakład opiekuńczy dla dzieci. 

Przed wojną w Moryniu mieszkało 1727 mieszkańców. W mieście: była poczta, szkoła podstawowa, apteka, gorzelnia, był młyn miejski i wiatrak, a także były dwie gospody. Nad zdrowiem mieszkańców czuwali: dwaj lekarze, pielęgniarka i akuszerka. 3 lutego 1945 roku miasto zajęła Armia Czerwona. Miasto podczas działań wojennych nie ucierpiało, a zniszczenia nie były duże. Zaraz po wojnie do Morynia przybywali i osiedlali się Polacy ze Wschodniej Polski (t.zw Kresowianie), a także z Małopolski i Wielkopolski. Dzisiejszy Moryń jest miasteczkiem zadbanym, a ponadto pełni funkcję Centrum polskiej części transgranicznego Geoparku pod nazwą „Kraina polodowcowa nad Odrą”. W Moryniu stopniowo jest realizowana ekspozycja o tematyce geologicznej, także pod gołym niebem, pod nazwą „Aleja Gwiazd Pleistocenu” np. już dzisiaj widzimy mamuta z cielęciem, w naturalnej wielkości.

Po Moryniu i dalszych miejscach naszych odwiedzin oprowadzał nas przewodnik Pan Andrzej Kordylasiński.

Spacer rozpoczęliśmy od centralnego placu Morynia, na którym w roku 2008 wzniesiono fontannę z legendarnym rakiem, który podobno przez wiele lat żył z jeziorze Morzycko, co świadczyłoby o tym, że jego wody należały do bardzo czystych. Dzisiaj wody jeziora należą do II klasy czystości. Dawniej jezioro słynęło z ryby sielawy, która była łowiona i sprzedawana przez rybaków miejskich.

Później odwiedziliśmy kościół romański z XIII wieku p.w. Ducha Świętego. Kościół wzniesiono z częściowo obrobionych kamieni granitowych i kamieni polnych.  Wewnątrz kościoła spotykamy ołtarz, również z kostki granitowej. Ciekawostką jest to, że ołtarz jest o 100 lat starszy od samego kościoła. Na ścianach świątyni widać fragmenty malowideł gotyckich z XV wieku.  Pośrodku nawy wyróżnia się pięknie rzeźbiona w drewnie ambona, wykonana przez lokalnego artystę w roku 1711. W mieście istnieją domy z zamierzchłych czasów, a także nowoczesne. Wszystkie są obecnie zadbane i stwarzają przyjemny obraz schludnego miasteczka. To samo dotyczy dróg w mieście. (Poza miastem wymagają staranności).

Po wyjściu poza mury miejskie, mogliśmy podziwiać same odrestaurowane mury, a także mamucią krowę z cielęciem w naturalnej wielkości, pokrytych jakby naturalna skórą. Po wysłuchaniu wykładu przewodnika i zrobieniu wielu zdjęć wróciliśmy do Centrum Geoparku gdzie jeszcze dodatkowo zapoznawaliśmy się z pracą tego Centrum, a Staszek Wojniusz dokonał wpisu do księgi pamiątkowej. Do Cedyni jechaliśmy przez wyjątkowo uroczą trasę w morenowej nierówności z wieloma zakrętami wśród przecudnej przyrody, i tak dojechaliśmy do środka miasta położonego również w morenowym, nierównym terenie ze znacznymi wzniesieniami.

Miasto znajduje się w zachodniej części Pojezierza Myśliborskiego w woj. zachodniopomorskim. Cedynia (łac. Cedene) w roku 2010 liczyła 1624 mieszkańców i zajmowała 1.67 kilometra kwadratowego powierzchni kraju. Miasto jak widzieliśmy leży na wzniesieniach, natomiast na zachód od miasta rozciąga się szeroki polder, powstały w wyniku regulacji Odry w XIX wieku. Zwany jest także Żuławami Cedyńskimi i znajduje się w nieznacznej depresji – około 0,3 m. n.p.m. Historia Cedyni sięga VII –VI wieku p.n.e. Na tych terenach powstała obronne osiedle kultury łużyckiej. W IX – XI wieków w miejscu osiedla powstał gród, strzegący przeprawy przez Odrę.

W 972 roku pod tym grodem Mieszko I i jego brat Czcibor stoczyli zwycięska bitwę z Hodonem, a chodziło o ujście Odry. Cedynia od XII wieku do XIII wieku była siedzibą kasztelanii. W 1252 roku gród zajęli Brandenburczycy, którzy rozpoczęli germanizację tych terenów i dlatego zaczęli sprowadzać misjonarzy z zachodu i obdzielać ich dobrami ziemskimi. W 1266 roku w Cedyni Cystersi wybudowali klasztor i zajęli się organizacją gospodarki, a także nauczaniem. Prawo miejskie Cedynia otrzymała w 1299 roku, ale dopiero w XV wieku rada starszych (rajców) wybiera pierwszego burmistrza. W 1402 roku margrabiowie sprzedają Cedynię zakonowi krzyżackiemu. Dopiero w 1454 roku Brandenburgia odkupiła Cedynię, dzięki królowi Fryderykowi II. Podczas wojny trzydziestoletniej Cedynią rządzą Szwedzi, a król szwedzki Gustaw II Adolf, wyznacza Cedynię na swoją siedzibę.

W 1637 pod Cedynia rozegrała się potężna bitwa, która spowodowała poważne zniszczenia miasta. Później miasto zajęli Brandenburczycy i 1610 roku król Fryderyk Wilhelm I nakazał przebudować klasztor pocysterski na barokowy pałacyk myśliwski. W 1701 roku Cedynie zajęli Prusacy i w ten sposób miasto znalazło się w prowincji ze stolicą we Frankfurcie nad Odrą. Dopiero wiek XIX przyniósł Cedyni rozwój przemysłu. Powstała cegielnia i browar.

W 1885 roku w Cedyni mieszka 1892 mieszkańców i do tej pory miasto nie pobiło tego rekordu. Liczba mieszkańców w roku 1910 spadła do 1533 osób. Niski poziom rozwoju miasta był uzasadniany brakiem infrastruktury, a szczególnie linii kolejowej. Dopiero w 1930 roku do Cedyni przedłużono kolej wąskotorową z Bad Freinwalde (Oder). Niestety wielka powódź w 1940 roku zniszczyła strukturę miejską, a także wąskotorową linię kolejową. W 1945 roku w wyniku wojny została zniszczona niemal doszczętnie infrastruktura komunikacyjna z miastem. Uszkodzone zostały mosty drogowe na Odrze, a most kolejowy całkowicie został zniszczony.

3. Lutego 1945 roku do miasta zniszczonego w 45% wkroczyła Armia Czerwona. Po wojnie Cedynię zasiedlali Polacy ze wschodniej Polski, czyli tak zwani Kresowianie, a także inni. W Cedyni zwiedziliśmy najpierw Muzeum, a później kto był w stanie wspinać się na wzniesienie poszedł do wieży widokowej z 1895 roku o wysokości około 16 metrów. Sama stoi na znacznym wzniesieniu. Z platformy widokowej, z której doskonale widać miasto i okolicę, można zobaczyć sąsiednie państwo czyli Niemcy.  Nasz przewodnik bardzo barwnie opowiadał o widocznych punktach z ich historią.

Z Cedyni udaliśmy się do miejsca walki Mieszka I z Hodonem.

I już po kilku minutach byliśmy u stóp Góry Czcibora w Karpatach Cedyńskich z obeliskiem odsłoniętym w roku 1972 w 1000 letnią rocznicę wygranej bitwy. Nazwa góry pochodzi od imienia brata Mieszka I Czcibora, który brał bezpośredni udział w bitwie. Na sam szczyt odważyła się wspiąć tylko nieliczna grupa. Reszta pozostała na dole, odpoczywając opalała się na brąz, bo słonko prażyło niemiłosiernie. Następnym postojem był Osinów Dolny. W tej miejscowości 26 – 27 marca1945 roku I Samodzielna Brygada Moździerzy WP stoczyła walkę o przyczółek nad Odrą. W tym miejscu znajduje się pomnik poświęcony bohaterom. W Osinowie podziwialiśmy również to co zostało zbudowane w dobie dzisiejszej i to co się zachowało z lat przeszłości.

Osinów Dolny to punkt w Polsce leżący najdalej na zachód . Trzy kilometry na północ od Osinowa Dolnego znajduje się ujście kanału Odra – Hawela, który jest ważnym szlakiem żeglugi śródlądowej pomiędzy Polską i Niemcami. Kolejnym miejscem zwiedzania było Sanktuarium Nadodrzańskiej Królowej Pokoju w Siekierkach. Kościół zbudowano (1980 – 1990) na miejscu starego, zniszczonego przez wojnę kościoła na najwyższym szczycie wzniesienia w Siekierkach (zachodniopomorskie). W ołtarzu głównym umieszczono obraz Matki Bożej przywieziony ze Stoczka Warmińskiego.

Jadąc w kierunku Starych Łysogórek przybyliśmy na Cmentarz Wojenny na którym widnieją białe krzyże Grunwaldu. Pochowanych jest tutaj około 2000 polskich żołnierzy ( w tym 3 kobiety) z I Armii Wojska Polskiego. Większość z nich zginęła na przeprawie przez Odrę w pobliskich Gozdowicach. Cmentarz za każdym razem robi na mnie wrażenie tak wielkie, że czuję jak mi cierpnie skóra. Patrząc na ten las krzyży wyobrażam sobie jak musiały cierpieć matki, żony, narzeczone, ojcowie siostry i bracia, i dzieci, kiedy dowiedzieli się, ze ich najbliżsi nie wrócą, i na zawsze pozostaną tam hen daleko nad Odrą. W miejscu pięknym, ale smutnym. Niezapomnianym przez ludzi, bo cmentarz jest utrzymywany w doskonałej formie i w miejscu tak cichym, że słychać dalekie dudnienie wojenne. Trzeba tylko tam na chwilę usiąść i wsłuchać się.

Na Pomorzu Zachodnim są dwa takie polskie wielkie cmentarze (w Kołobrzegu i Siekierkach) na których leżą Ci, którzy nie zasłużyli na taki los. Oddali to co najdroższe – życie! My żyjący powinniśmy o tym pamiętać i nie segregować na tych i tamtych. Każdy z nich opuścił bliskich, a walcząc i umierając miał na uwadze wolność dla wszystkich. Nawet i tych, którzy dzisiaj starają się dzielić groby poległych. Pamiętajmy też i o tym, że Ci idący od Wschodu byli traktowani jak przysłowiowe mięso armatnie, i których przewidywano tylko jedno rozwiązanie – polec w walce.

Ostatnim punktem naszej wędrówki po miejscach bitewnych były Gozdowice, a właściwie tylko brzeg Odry – miejsce przeprawy zwane Drogą Śmierci. Tutaj polscy saperzy budowali most pontonowy i tutaj przeprawiały się polskie oddziały. Miejsce to obficie spłynęło krwią polską, szczególnie żołnierzy pochodzących z odebranej nam ogromnej części Polski na Wschodzie. Pozostało po Nich jedynie wspomnienie, groby poległych i pomnik Sapera. Droga powrotna do Morynia przebiegała wśród niekończącego się lasu. I była piękna. Na obiad zdążyliśmy… spóźnić się, ale było warto.      

 

Wybór innego środowiska niż nadmorskie, sprawdził się już po raz trzeci (po Trzebieży i Morzyczynie), co udowodnił zjazd naszej FERAJNY w Moryniu, nad pięknym jeziorem Morzycko.

Do istniejącego (okrojonego) zespołu organizacyjnego dołączył Mirek Wojciechowski i na pierwszym posiedzeniu wybraliśmy przewodniczącego, został nim Staszek Wojniusz.
Prawda, że trochę na siłę, ale udowodnił, że przy pomocy Mirka i pozostałych członków zespołu (Tadek Zieliński i Mietek Walków) potrafił zorganizować doskonałe spotkanie grupy w uroczym miejscu i pokazać interesujące miejsca Polski – Moryń i jego zabytki, Cedynię z Górą Czcibora – miejscem walki Księcia Mieszka I z Margrabią Hodonem, Osinów, Siekierki z Sanktuarium Nadodrzańskiej Królowej Pokoju i Cmentarzem Wojennym oraz brzeg – miejsce przeprawy przez Odrę żołnierzy I Armii Wojska Polskiego w Gozdowicach (szczegóły patrz artykuł Moryń - Cedynia - Siekierniki).

Spotkanie nasze odbyło się w Ośrodku Szkoleniowo – Wypoczynkowym „Szafir” pięknie położonym na obszernym półwyspie jeziora. Zakwaterowani byliśmy w obszernych i w pełni wyposażonych pokojach w pawilonach hotelowych.
Na posiłki chodziliśmy spacerkiem do przestronnej i eleganckiej restauracji, gdzie karmiono nas bardzo dobrze (nikt nie narzekał). Po posiłkach mogliśmy oddawać się długim i niemęczącym spacerom wśród wspaniałej zieleni, słuchając pluszczących fal wód ogromnego jeziora.

Bardziej odważni zwiedzali również pozostałości zamku obronnego z 1360 roku, które znajdują się na dość wysokim wzniesieniu na tymże półwyspie, czyli na terenie Ośrodka.

Nie można pominąć informacji, że oprócz nieustającej integracji przy stołach pod pawilonami hotelowymi, organizatorzy zadbali o to, aby Staszek mógł zaprezentować naszą stronę internetową w nowej szacie, a także aby odbyła się zwyczajowa „Uroczysta Kolacja” ze wznoszeniem toastów winem (całkiem dobrym) i tańcami do późnych godzin wieczornych przy wspaniałej muzyce aranżowanej przez Staszka Wojniusza.

Po raz pierwszy organizatorzy pomyśleli… i zrealizowali całkiem przyzwoite znaczki identyfikacyjne dla uczestników Zjazdu, które prezentujemy. Koło zębate w kolorze metalu charakteryzuje nasz zawód, a płynąca żaglówka ma nam przypominać, że czas upływa.

Uwaga! Projekt znaczka wykonała studentka III roku ZUT Emilia Drozłowska, krewna Ali Walków. Jest to znak, że młode pokolenie w przyszłości podejmie pałeczkę podobnych spotkań absolwentów Naszej Uczelni.

Plakietka Moryń 2014

O tym, że było miło i wesoło świadczą zdjęcia, które prezentujemy w galerii ZDJĘCIA ZJAZD 2014. Największą niespodziankę sprawiła nam pogoda. Każdy dzień był letni, słoneczny i bardzo ciepły. Tylko pierwsza noc była nieco chłodniejsza i trzeba było korzystać z dodatkowych kołderek.

Grupa postanowiła, że następny Zjazd odbędzie się w 2015 roku. Serdecznie zapraszamy wszystkich do przyjazdu.

Gdzie będzie następny Zjazd? Tego oczywiście nie wiemy, ale wiemy, że organizatorzy zadbają o to, abyśmy byli zadowoleni.

Jeszcze jedna ważna informacja: Naszym Zjazdom nadaje urok i uśmiech coraz liczniejsze grono Pań za co jesteśmy Im wdzięczni. Drogie Panie! Tak trzymać i prosimy, abyście mobilizowały następne Panie do brania udziału w Zjazdach.

Serdecznie zapraszamy i będziemy wdzięczni za każdorazowy Wasz przyjazd.

Zjazd w 2013.

Niektórzy liczbę „13” zaliczają do pechowych. I tym pechowcom możemy powiedzieć, że trzynastka tym razem była dla nas bardzo przyjazną liczbą. Nasz XIII Zjazd w Łukęcinie był tego żywym dowodem. Wielu uczestników zjazdu stwierdzało, że Ośrodek Wypoczynkowy „Wrzos” w Łukęcinie powoli staje się naszym ulubionym miejscem spotkań koleżeńskich, ponieważ jest przestronny i wygodny. Wybudowany w lesie, a jednocześnie blisko morza. Można pójść na daleki spacer po plaży i nawet wybrać się na grzyby.

W roku bieżącym spotkaliśmy się w poszerzonym gronie.  Tym razem przyjechało więcej żon naszych kolegów. Cieszymy się, iż żony przekonują się, że spotkania są sympatyczne, wesołe, pozwalają na rozmowy, zabawę, wymianę doświadczeń i na wspomnienia z okresu pomiędzy Zjazdami.

Coraz częściej powracamy wspomnieniami do naszej pracy zawodowej, szczególnie z okresu burzliwej młodości w warunkach socrealistycznych. Obecnie czasem zahaczamy o choroby, które nas dopadają, ale kiedy o nich mówimy zawsze pamiętamy o naczelnej maksymie: „pamiętaj, że każdy ma własne choroby i nie obnoś się ze swoimi”.

Przypomnijmy: Zjazd odbywał się w dniach 6-8 września 2013. Zjeżdżaliśmy się przed wyznaczoną godziną przez kilkanaście minut. Przyznajemy, że na początku było małe zamieszanie. Akurat w tym czasie Ośrodek opuszczali najmłodsi uczestnicy tzw. Zielonej Szkoły (młodzież z gimnazjum z Goleniowa) i w takim ogólnym harmiderze pogubiła się trochę obsługa, ale po kilkunastu minutach wszystko powróciło na swoje tory i każdy z przyjezdnych otrzymał pokój taki, jaki sobie zażyczył.

Po posiłku i spacerze po lesie oraz plaży, w czasie, którego mogliśmy wymienić poglądy, porozmawiać o wrażeniach z podróży i nacieszyć się sobą, udaliśmy się do sali gdzie, jak zwykle, nasz Naczelny Administrator strony internetowej – Staszek Wojniusz demonstrował najnowsze osiągnięcia „Naszej Strony”, przedstawiał jej zawartość, instruował jak należy z niej korzystać i informował, jakie jest zainteresowanie stroną osób trzecich i zapoznawał zebranych z najnowszymi dowcipami. Przy tej okazji Prezes Zespołu Organizacyjnego Zbyszek Jurksztowicz zapoznał zebranych z programem Zjazdu.

Następnego dnia po śniadaniu (zawsze jest stół szwedzki) pojechaliśmy do Wolina. Wycieczkę po Wolinie najlepiej opiszą zdjęcia. Ci, którzy nie byli w Wolinie mogą zapoznać się z jego historią w menu pod tytułem „Nasze odkrycia - WOLIN” .

Po powrocie z wycieczki i po zjedzeniu obiadu, kto czuł się na siłach (odstawali tylko nieliczni) poszliśmy na plażę, bo słonko tak prażyło jakby był środek lata.  Kąpieli w morzu zażywali tylko najodważniejsi. Nas reprezentował Janek Grzęda. Reszta spacerowała brzegiem morza, lub opalała się. Nasze panie, najczęściej chodziły boso po wodzie, pozwalając falom masować stopy. Mniej odważni chlupali się później w basenie na terenie Ośrodka.

Kolacja (jak zwykle każdego drugiego dnia) była uroczysta. Szkoda tylko, że nie było dla nas większej sali. Było troszeczkę za ciasno (32 osoby). W tym samym czasie odbywało się w Ośrodku huczne wesele. Oczywiście natychmiast wyciągnęliśmy wniosek, że kolejny Zjazd możemy organizować w inne dni tygodnia.

Wtedy będziemy mogli liczyć na większą salę, a i obsługa będzie tylko do naszej dyspozycji. O ile będziemy się zbierać we „Wrzosie”.

Podsumowując Zjazd, powiemy: Było „super fajnie”. Pokoje dobre, i dla każdego wg jego życzeń, pogoda wspaniała, wycieczka fantastyczna, opieka hotelowa, jedzenie i uroczysta kolacja, wszystko na medal, humory i zdrowie dopisywały.

Nam pozostało dobrze się odżywiać i dbać o zdrowie, aby doczekać XIV Zjazdu w 2014roku. Czego wszystkim (i tym, którzy w tym roku nie byli) serdecznie życzymy i dziękujemy przybyłym za wspaniałą atmosferę. Dziękujemy Grupie Warszawskiej za miłe i praktyczne prezenty dla organizatorów.

Pięknie dziękujemy dotychczasowemu Prezesowi zespołu organizacyjnego – Zbyszkowi Jurksztowiczowi za dotychczasowy trud przewodnictwa w organizowaniu wielu zjazdów. Zbyszek nie dał się namówić na dalsze przewodnictwo, ale, jak zrozumieliśmy, nie będzie się uchylać od pracy przy organizowaniu następnego zjazdu.

SPOTKANIE 2012

Z pewnością oczekujecie na informacje i zdjęcia z naszego spotkania w Ustce  "U Ludwika", oto one. Do Ludwika do Ustki zjeżdżaliśmy się przez kilka dni. W sumie w Zjeździe absolwentów brało udział 29 osób. Niby dużo, bo stale od kilku lat miej więcej tylu nas przybywa na kolejne spotkanie. Musimy jednak przyznać, że tym razem przyjechało nas mało. Gdyby nie nasze żony, byłaby nas garstka.

Być może odległość przestraszyła niektórych, którzy jeżdżą samochodami.  Najważniejsze było to, że kolejny XII Zjazd się odbył i było bardzo i to bardzo wesoło. Każdego przybywającego do Ustki, do willi „NEMO” przy ul. Łąkowej, Ludwik, albo z marszu, albo później, karmił przepysznymi kołdunami litewskimi i kwaterował wg własnego planu, w swojej i córci Kasi willi.

Tylko kilka osób mieszkało w domu sąsiada w bardzo dobrych warunkach. Wyżywienie, Ludwik załatwił u sąsiadki, która prowadzi dom wczasowy z kuchnią. Po raz pierwszy na zjazd przyjechały: Irenka- żona Zbyszka, Irena- żona Mirka i Ula- żona Kazika. Bardzo się cieszymy z tego i mamy nadzieję, że przyjadą na kolejny zjazd w 2013 roku, a także, że inni przywiozą swoje żony, które również będą zachwycone atmosferą.

Pierwszego oficjalnego dnia zjazdu, zaraz po obiedzie, Ludwik zabrał wszystkich na wycieczkę po Ustce. Zwiedziliśmy miasteczko i jego zabytki i udaliśmy się na nadmorską promenadę, aby przywitać się z Ireną Kwiatkowską, która niezmordowanie siedzi na ławeczce i uśmiechając się tajemniczo spogląda na morze.

Następnie nasi zwiedzający poszli robić zdjęcia przy Syrence usteckiej, wyjątkowo uroczej pannie z rybimi nogami i świecącym biuście z powodu ciągłego głaskania przez turystów i gości Ustki - mężczyzn z poczuciem pewności, że powtórnie przyjadą w to miejsce. Nasi znawcy kobiecego piękna głaskali wiele innych… miejsc, co pokazujemy na zdjęciach. A ile przy tym było dowcipnych docinków i uwag pod adresem wielbicieli …Syrenki. Ci z pewnością do Ustki zdobyli już bilet wielokrotnej podróży.

Wieczorem po kolacji Ludwik zaprosił wszystkich na obszerny balkon na degustację wina własnej produkcji i sękacza, który w tym dniu kurier przywiózł aż z Sejn. Wieczór integracyjny trwał do późnych godzin. Było bardzo wesoło i śpiewaliśmy sto lat dla gospodarza. Okazuje się, że bardzo czysto, bez fałszowania i na głosy. – Tylko nasze pokolenie umie śpiewać i nie beczy czternastym głosem, zauważył Ali Mikołajczyk.

Następnego dnia udaliśmy się do Smołdzina. W Muzeum Ziemi Słowińskiej podziwialiśmy zbiory i uważnie słuchaliśmy wyjaśnień uroczej p. Renaty, którą jako przewodnika zaangażował Ludwik. Później pojechaliśmy do skansenu wsi rybackiej w Klukach. Pogoda nam dopisywała i humory także.

Obiad musiał być przesunięty na późniejszą godzinę. Po obiedzie pojechaliśmy do Doliny Charlotty, aby podziwiać zagospodarowanie tej uroczej kotliny nad wodą.  Dzień zakończyliśmy uroczystą kolacją, jak zawsze pełną humoru, kontaktów, jadła i napitków.

Jak na poprzednich zjazdach, został zaprezentowany przez Staszka W rozwój naszej strony internetowej była też okazja obejrzenia wielu dowcipnych prezentacji z Internetu.

Wszystko pokazujemy na zdjęciach, które opatrzone są opisami miejsc i sytuacji, a przede wszystkim osób biorących udział w kolejnym Zjeździe. Prezentujemy łączną galerię zdjęć bez menu dni. W niedzielę większość zebranych wyjechała do domów. Byli żegnani przez tych, którzy wyjazd przełożyli na czas późniejszy. Warunki u Ludwika były tak dobre, że wielu nie bardzo chętnie z Ustki  by wyjeżdżali. Ci, którzy zostali nadal udawali się nad morze, bo pogoda była wspaniała, mniej wiało i można było opalać się i nawet pływać. Pływali nieliczni, bardziej zahartowani, jak Ludwik codziennie i Janek G. kilkakrotnie.

Ostatni gość Zjazdu u Ludwika, wyjechał dopiero w połowie następnego tygodnia. Stwierdzamy, że Zjazd, zorganizowany tym razem przez Ludwika, był udany. Dziękujemy organizatorowi serdecznie za ten wysiłek i życzymy samych dobrych chwil i zdrowia. W Ustce u Ludwika naprawdę doskonale się wypoczywa. Zachęcamy do częstszego odwiedzania willi „Nemo” także poza oficjalnymi zjazdami.

Atmosfera jest naprawdę fantastyczna. Wystarczy tylko do Ludwika zadzwonić. W szczególności zachęcamy tych, którzy na Zjazd nie przyjechali.  Nas zachęcać nie potrzeba.